sobota, 15 września 2012

Asleep or Dead. XIII

Szczęśliwa trzynastka przed wami. Jeżeli ktoś to w ogóle czyta. Nie no serio, jeżeli to nikogo nie interesuje to nie będę zaśmiecać internetu tym gównem...

~~~

Leżał w swojej piwnicy patrząc beznamiętnie w sufit. Wszystko przestało mieć dla niego sens. Zresztą, czy kiedyś, coś go w ogóle miało? Z głośników płynął S.O.A.D., jeden z jego ulubionych zespołów. A on jakby nie zwracając na to uwagi, dalej przypatrywał się, niezwykle interesującemu, brudnemu od dymu nikotyny i innych podpalanych ziółek, sufitowi. Był pusty. To chyba najtrafniejsze określenie. Odkąd koło 12 dowiedział się, że Mikey jest w rękach mafii, a cała jego rodzina jest w niebezpieczeństwie, przestał cokolwiek czuć. Przecież nie jest supermenem, ani batmanem. Chociaż to drugie określenie bardziej by pasowało. Lubił nietoperze i te mroczne klimaty. Przed oczami stanęła mu scenka ze słynnymi słowami "Do Batmobilu!". Wywołała ona cień uśmiechu na jego obojętnej twarzy. Nie wiedział, co ma zrobić, jak ma się zachować, czy zadzwonić do mamy, ostrzec ją? Przecież to postawiłoby go w najgorszym świetle. Dopuścił by mafia porwała jego młodszego braciszka, wszystko przez jego głupotę. Nie to wszystko, przez Franka. Gdyby go nie musiał ratować oddałby towar Jeff'owi i wszyscy, łącznie z nim i jego działką, byliby szczęśliwi. Ale nieeeee, bo przecież pan "jestem małym, słodkim gnomem, uratuj mnie" musiał mu się napatoczyć pod nogi. To on i te jego przerażająco ładne, kawałki miodu w oczach. Bezsens. Teraz zamierza zwalić winę na niewinnego i zagrożonego człowieka. No przecież, Frank też jest w to zamieszany, jemu tez może się oberwać. Nie mógł znieść tej myśli. Z jednej strony żałował, że kazał mu wracać do domu. On tu powinien być, przy nim. By Gerard go widział, by wiedział, że nic mu nie jest. A teraz? Może właśnie w tej chwili mały krasnal ląduje w czarnym mercu? W oczach zebrały mu się łzy. Był w totalnej rozsypce odkąd tylko Frank zamknął za sobą drzwi. Gdy on tu był, jakoś łatwiej było mu się zebrać. Mógł myśleć, działać. A tak? Leży, ryczy i nie wie co począć. W ogóle nie wiedział, jak ma się zabrać do ratowania Mikey'a. Jeff mówił, że będzie się kontaktował, ale co miał teraz robić? Siedzieć bezczynnie, umierać ze strachu i zmartwienia, powoli zabijając się poczuciem winy? O znowu, Donna dzwoni. Już 4 raz. Nie dziwił się. Musi się jakoś pozbierać i odebrać telefon, grać. Mama nie może o niczym wiedzieć, jeszcze by tu przyjechała i pogorszyła by tylko sytuacje. Ruszył się, sam nawet nie wiedział jakim cudem, ale doczłapał się do telefonu. Odchrząknął i odebrał.
-Halo?-nie zabrzmiał przekonująco.
-Gerard! Co się dzieje?! Nie odbieracie telefonów przez cały dzień. Nie dość, że martwię się babcią to jeszcze wy spychanie mnie na skraj zawału!
-Już mamo uspokój się, przepraszam. Przecież byliśmy w szkole, a potem poszliśmy na małe zakupy. Nie masz się czym martwić, naprawdę- nigdy nie był dobrym kłamcą, głos mu drżał, bał się.
-Ale dlaczego Mikey, ma wyłączony telefon?! On zawsze odbiera- Donna robiła się podejrzliwa, musiał na szybo wymyślić jakąś dobrą bajeczkę.
-No bo, oj mamo będziesz się wściekać- wydukał, grając na zwłokę.
-Gerard mów co się dzieje, póki moja cierpliwość się jeszcze nie skończyła. Mam się spakować i wrócić?!
-Nie!- zapanowała nim czysta panika -Na prawdę nie ma takiej potrzeby. Słuchaj to taka głupia sprawa, bo Mikey...-"no co Mikey? mam jej powiedzieć, że został porwany przez mafię? no kurwa spłonę, za moje grzechy"-... no wiesz, bo on się bał ci powiedzieć, bo myślał, że będziesz zła.
-Ale czego Gerard? Co on zrobił?- pani Way zaczynała się wkurzać, niedobrze.
-No zgubił dziś telefon w szkole i bał ci się przyznać.
-O taką głupotę cała afera? Boże, co za dzieci... Powiedz mu, że jak wrócę to kupię mu nowy, nie ma się czym przejmować- usłyszał jak uśmiecha się, uspokojona, do telefonu.
-No wiesz to Mikey- Gerard tez próbował udać śmiech, ale zamiast niego, jakby zakaszlał do telefonu.
-Gerard jesteś chory? O nie poczekaj, babcia mnie woła. Zadzwońcie jutro to pogadamy, dobrze? I nie nadużywaj słowa "no". To nie ładnie.
-Dobrze mamo, nie jestem chory naprawdę, to tylko chrypa-"od płaczu"
-Ale weź coś na wszelki wypadek, jakąś aspirynę. I proszę bądź trzeźwy. Babcia was pozdrawia. Opiekuj się Mikey'm i nie balujcie za bardzo. Pa kochanie.
-Pa mamo.
"Jestem geniuszem, pieprzonym geniuszem. Dajcie mi oskara"
Znów zebrało mu się na płacz. Okłamał mamę. Tak perfidnie. Byle tylko, się nie bała o syna. A kazała mu go pilnować! On zawsze musi zawalić. Nawet wodę przypala w czajniku. "Dajcie mi nóż do masła, idę się pociąć". Wciąż biadolił włócząc się bez celu po domu. Brakowało mu porządnego plaskacza. Pozbierał by się wtedy. Ale przecież nie będzie dzwonił do Franka, o 22 w nocy, by prosić go, by przyszedł i mu przywalił. Był totalny kretynem, zachowywał się jak baba w ciąży. "Rozhisteryzowany narkoman, żałosne" A propos narkomana, chyba właśnie mu się coś przypomniało.
Poczłapał do swojej piwnicy i z za szafy wyciągnął małe pudełeczko "na czarną godzinę". Taka chyba nadeszła. Mając w dupie, że łamię obietnice, że mama, babcia, Mikey i Frank na czele by go za to zajebali. Musiał się odstresować, musiał.
Wziął. Nie wiedział nawet ile. Po prosu zasnął na podłodze.

***

Jeszcze nigdy w życiu tak się nie bał. I to nie tylko o siebie. Chyba pierwszy raz w ogóle bał się, o kogoś. Bał się o Mikey, ale przede wszystkim o Gerarda. Podświadomie wierzył Jeff'owi, że nic nie zrobi młodemu Way'owi. Bał się za to, o starszego. Czerwonowłosy mógł zrobić wszystko. Przede wszystkim sobie. Bał się, że się zaćpa, albo podetnie sobie żyły. Ale chyba nie był aż takim egoistą? Kto go tam wie, co czai się w tych jego czekoladowych oczach. Swoja drogą ładnych oczach.
Frank też nie mógł zasnąć. Przewalał się z boku na bok, próbują sobie wszystko poukładać w głowie.
Mafia porwała jego przyjaciela, przez jego brata-narkomana, który nie zapłacił za stracony towar. Poza tym on sam był w niebezpieczeństwie. Na niego też się czaili. Ale czy to tylko przez ten skradziony szkicownik? Czy może oni wiedzieli coś, czego Frank nie dostrzegał? Chociaż on wielu rzeczy nie dostrzegał. Pokrewieństwo między jego wybawicielem i przyjacielem, ćpuństwo, problemy Mikey'a. Był ślepy. Interesował się tylko własnymi problemami. Wciąż na nowo przeżywał swoja tragedię. To jak był tępiony, jak zagłodzony trafił do szpitala, to jak brał psychotropy by odbudować swoją psychikę. Najgorszy, i wcale nie tak odległy okres jego życia. Wiedział jak było mu trudno. Nie miał w tym czasie nikogo, kto by go podniósł. W najgorszych chwilach musi być obok ciebie osoba, która trzepnie cię po ryju i wyciągnie z dołka. Mu nikt nie pomógł. Sam się pozbierał. Jako tako, ale się pozbierał. Ale teraz musi zostawić swoją historię w tyle. Teraz on musi pomóc, musi trzepnąć po ryju i podać rękę. Widział, jaki Gerard jest bezradny, jak jego umysł jest kruchy, jak sobie z niczym nie radzi. Musi go wyciągnąć z narkotykowego otępienia. Musi go trzepnąć i pociągnąć do góry. W innym wypadku przegra grę z Jeff'em, straci Mikey i nie wiadomo, co lub kogo jeszcze. Przegra też swoje życie. Musi mu pomóc, po prostu musi. Z tym postanowieniem, przewrócił się na drugi bok i oddał się w ręce Morfeusza. Zasnął, ale nie jako Frank-surwiel. Po raz pierwszy od tak dawna usnął, jako Franio-wielka przylepa.


 Nie wytrzymał. Udając przed mamą, że śpieszy się do szkoły, jak tylko wyszedł z domu, puścił się biegiem w zupełnie odwrotną stronę. Czuł, że dzieje się coś złego. Musiał być u Gerarda teraz, natychmiast. Nawet nie zdziwiłby się, gdyby zastał go w tym samym miejscu, jakim wczoraj go zostawił. Czerwonowłosy był w takim otępieniu, że pewnie nie wiedział, że już jest rano. Frank niewiele się pomylił. Drzwi nie zamknięte. Chłopak żył w New Jersey do cholery! Tu się nawet na dzień zamyka drzwi od środka, nie mówiąc o nocy, czy mafii czyhającej nieopodal. Co za nierozważny typ. Poza tym gdzie on, do cholery, jest?!
-Gerard?- nawoływał cicho, jakby w obawie, że go obudzi.
-Gerard!- zaczynał się denerwować. Może mu coś zrobili? A może on sam coś sobie zrobił?
Zbiegł po schodach do piwnicy, czując dreszcz strachu na karku.
-Gerard?- zapytał w cisze, otwierając drzwi.
Wciągnął z zaskoczenia powietrze. Nie, nie chodziło o burdel na kółkach, w pokoju starszego Way'a. Chodziło o niego samego, nieprzytomnie leżącego na podłodze. Frank w jednej chwili dopadł go, sprawdzając puls. Był. Na całe szczęście. Nie wiedział, co by zrobił gdyby go nie było. W ciągu 2 dni stracić obu Way'ów? Nie, to za dużo.
Spróbował potrząsnąć nim, by się obudził. jednak po tej czynności, z ręki Gerarda wypadł mały woreczek. Prawie pusty. Iero nie wiedział czemu, ale dostał ataku furii. Zaczął trząść nim mocniej, krzyczał na niego, wrzeszczał przekleństwa, kopał i bił po policzkach. Był wściekły. Nie wiedział, czy za to, że czerwonowłosy, akurat w tym momencie postanowił zaćpać, czy dlatego, że zazdrościł mu chwil otępienia i wolności od myśli i uczuć. Po chwili jego metody przyniosły rezultat. Way z cichym jękiem przewrócił się na plecy i próbował otworzyć oczy.
Pierwsze, co zobaczył to jego mały gnom, siedzący koło niego na podłodze. Cały czerwony i usmarkany ze wściekłości.
-Co?- w głowie miał pustkę, znów.
-Jesteś tępym kretynem Way!- wrzasnął i obrażony rzucił się do drzwi gnając na górę.
Gerard przez chwilę trawił w swoim czerwonym czerepie, co i jak, by po chwili walnąć nim o podłogę. Przyznał rację Frankowi. Był tępym kretynem. Ale dziś czuł się lepiej. Przepełniony nowymi siłami, wstał z jękiem z podłogi. Zastanawiał się, czy za jego polepszeniem stało uzupełnienie głodu narkotykowego, czy widok Iero, który przyszedł do niego. Czyżby się martwił?
Nim zajmie się później, teraz musi jakoś spojrzeć w lustro. Po 15 minutach, czysty i odświeżony wyszedł z łazienki. Od razu przez otwarte wciąż drzwi, do jego nosa dotarł zapach kawy. O tak tego potrzebował. Chyba gnom czytał mu w myślach, pod prysznicem. A chociaż, może lepiej, żeby nie czytał. Szczególnie pod prysznicem.
Nie wiedział, co jest przyczynom w miarę dobrego humoru, jaki posiadał. Co było dziwne, dla niego i szczególnie w tej sytuacji. Ale mimo to, postanowił podroczyć się z Iero i zostawiając koszulkę w pokoju, wparował na górę w samych, szarych, dresowych spodniach. 
Reakcja Franka była komiczna. Gdy usłyszał kroki, odwrócił się z zamiarem, pokazania swojego focha, ale na widok Gerarda mało nie upuścił kawy. Po raz kolejny starszy Way prezentował mu się bez koszulki. To było wkurzające. Zamknął i otworzył buzię, jak ryba i ze zmarszczonym nosem bez słowa, odwrócił się. Do jego uszu dobiegł cichy chichot. Skamieniał.
Wczoraj ten człowiek, był emocjonalnym wrakiem, a dziś chichocze? Najwyraźniej nadal musiał być naćpany. Wkurzyło to Franka jeszcze bardziej.
-Czego cieszysz japę kretynie? Naćpałeś się, kiedy twój brat jest w rękach mafii, No na prawdę bardzo mądre. Poza tym mogło ci się coś stać, po takiej ilości kokainy!- Iero się buzował, zapominając o swoim fochu i rzucając oskarżenia w stronę nadal ucieszonego Way'a.
-Czyżbyś się martwił?
-Ja...-"zagiął mnie szmaciarz" -Oczywiście, że się martwię! Mikey został porwany! A ty sobie ćpasz w najlepsze, nawet w dupie masz to by zamknąć drzwi! To New Jersey Gerard!
Zamilkł w chwili, gdy czerwonowłosy ruszył z miejsca, ominął go i przywłaszczył sobie jego kawę. No bezczelny.
-Gerard ja nie mam na ciebie siły no! Wrrrrr- warknął do, patrzącego z za kubka, starszego chłopaka i znów nastawił ekspres na kawę. A czerwonowłosy? Nadal stał i się patrzył, tymi cholernymi czekoladowymi oczami, bez tej cholernej koszulki -Bezczelny gówniarz.
Nawet nie zwrócił uwagi, że powiedział to na głos, dopóki nie dobiegł go śmiech ućpanego Gerarda. Ładny śmiech, z cholernie ładnym uśmiechem.
-Niech cię cholera Way.
Ich "przyjemną pogawędkę", przerwał telefon. Starszy, jak oparzony rzucił się do salonu, gdzie wczoraj zostawił ów przedmiot. Frank zaraz do niego dołączył.
"Spójrz pod drzwi"
-
Co tam jest napisane?- zapytał cicho, próbując zajrzeć Gerardowi przez ramię, tak by nie dotknąć jego bladej skóry.
Chłopak bez słowa, podążył do drzwi, wraz z cieniem Iero. Mógł spodziewać się wszystkiego, ale nie tego...
Pod drzwiami, leżał rozszarpany, biało-czarny szczeniaczek. Z brzucha wystawał mu nóż, z przyklejonym do niego listem. Piesek powoli zaczynał śmierdzieć, bo słońce grzało prosto na próg. Widok był przerażający nawet dla Gerarda, nie mówiąc już o Franku, który z jękiem uderzając ręką o plecy Way'a pobiegł w głąb domu.
Czerwonowłosy wrócił do kuchni, wziął dwie reklamówki i wrócił na próg. Z otępieniem delikatnie wyjął ze szczeniaka narzędzie zbrodni wraz z listem i wrzucił je do torby, którą odłożył na bok.
Potem ze zmarszczonym nosem, pozbierał do kupy szczeniaka w drugą reklamówkę. Wziął go delikatnie i wyniósł na ogród. Kiedy rozgrzebywał małymi grabkami byczki mamy, przypominał sobie, jak parę lat temu, gdy Mikey był jeszcze szczylem, chowali swojego chomika.
Po 10 minutach, nadal wyprany z emocji, wstał i wrócił do domu, po drodze zabierając siatkę i stawiając ją w kuchni poszedł do łazienki. Nie pomylił się myśląc, że tam znajdzie Iero.
Siedział koło kibla, blady oparty głową o kafelki z zamkniętymi oczami i urywanym oddechem. Znów ominął go bez słowa i podszedł do umywalki. Spojrzał na swoje ręce. Miał na nich krew i ziemię.
Jak wiele jeszcze będzie miał krwi na rękach i jak wiele ziemi z pochowany ciał, będzie miał na sobie, zanim Jeff nie zakończy tej chorej gry?
Nawet nie patrząc w lustro nad sobą umył się i powoli podszedł do nadal nieruchomego Franka.
-Iero?- zapytał cicho, kładąc mu rękę na ramieniu.
-To był szczeniaczek. Malutka pisinka, która nikomu nie zawiniła- zawył żałośnie, patrząc w słodką czekoladę.
Gerard nie wiedział, co ma mu powiedzieć, więc wstał ze strzyknięciem kolan podając mu rękę. Na ironie, to Frank, wczoraj sobie wyobrażał, że to on będzie podnosił Gerarda, a nie na odwrót.
W ciszy udali się do kuchni. Starszy, wydobył rzeczy z zakrwawionej reklamówki i nie bacząc na to, że znów jest uwalony krwią, rozerwał list.


Witam panie Way!

 Tak więc, zaczynamy pierwszą rundę Asleep or Dead. Jak wiele wytrzymasz? To zależy tylko od ciebie, jak już mówiłem. Mikey ma się dobrze, nie masz się czym przejmować, jest może tylko w lekkim szoku. Jak myślisz, jak czuje się, ze świadomością, że jego życie jest w rękach brata, który tyle razy go już zawiódł? Pewnie się boi. Ale to twarda sztuka, chyba nadal ci ufa. Dobry dzieciak z niego wiesz? Mam nadzieje, że wiesz. Powinieneś do w końcu zacząć doceniać.
 Jak tam Frank? Okazał się dobrym przyjacielem? Pomoże ci? Będzie więcej zabawy! No dalej namów go. Zagwarantuję wam kupę śmiechu, zaufa... a może lepiej nie?
 No dobrze, ale nie o tym miało być. Czeka cię pierwsza runda. Jak myślisz, co to będzie? Nie domyślisz się, kretynie, dlatego ci powiem. Dziś wieczorem, masz wrócić do Bellville. Tak, właśnie tam, do tego baru. Znów masz się spotkać z tym kolesiem z irokezem. Tak znów masz się z nim lizać w łazience. Chyba ci się podobało co? To taka moja mała fanaberia. Wiesz, ze musisz zrobić wszystko, o co cię proszę prawda? Od niego dostaniesz dalsze wskazówki, jeżeli się odpowiednio dobrze zachowasz. A i musisz wziąć ze sobą Frania. To taki uroczy chłopak. A właśnie, jak spodobał się mu mój prezent? Przekaż mu pozdrowienia. Dla ciebie i twojej babci oczywiście też. A właśnie, jakoś jej się chyba polepszyło, z tego co wiem. No nic. Wyczekuj kolejnych wiadomości. Pamiętaj dziś wieczór.
Pilnuj się Way.


P.S.  Nóż zatrzymaj! Bardzo ci się później przyda.

Gerard nie był w stanie nic powiedzieć, więc podał tylko Frankowi list. Próbując ochłonąć, w czasie, gdy ten będzie zajęty lekturą.
-On wie o nas więcej niż nam się wydawało- szepnął cicho, kładąc po chwili list na stół.
-Ten szczeniak, to był przekaz do ciebie prawda?- Way beznamiętnie patrzył wszędzie indziej, byle nie na Iero
-Tak, chyba tak. Ja kocham psy, są moimi ulubionymi zwierzętami, myślę, że to dlatego- desperacko szukał, tych czekoladowych tęczówek, które jak na złość nie chciały na niego patrzeć.
-Nie Frank. To jest przekaz. Ty, to ten szczeniak. Myślę, że to ostrzeżenie, jeżeli nie będę uważny to ty tak skończysz. Ty, jak ten szczeniak- załamał mu się głos, jednak odważył się spojrzeć w przepełnione przerażeniem tęczówki Iero.
-Jeżeli myślisz, że przez to zrezygnuje i schowam się w piwnicy to się myślisz. Jeff wyraźnie napisał, że mam ci towarzyszyć. Mam jakieś znaczenie w tej grze, poza byciem ofiarą. Chociaż, to co mówisz wydaje się, całkiem sensowne. Jeżeli nie będziemy uważać, przyjdzie kolej na mnie. Ale nie myśl na razie o tym słyszysz? Mamy zadanie- Frank na próżno próbował, przekonać Gerarda. On sądził, że właśnie Iero powinien schować się w schronie, najlepiej w innym stanie lub nawet na innym kontynencie. Chciał ukryć go gdzieś daleko, by nic mu nie groziło. Jednak wiedział, że musi liczyć się ze zdaniem Jeff'a, po za tym sądził, że Frank nawet bez tego nie dałby się odsunąć. Z cichym westchnieniem popatrzył w te pełne niepewności oczy i zatonął. One choć na chwile uwalniały go od rzeczywistości, niczym narkotyki. Jednak to było bardziej niebezpieczne. Zaczynał się przywiązywać. Zaczynał coś czuć. Miodowooki był jego Katarsis, oczyszczeniem. Przy nim nie potrzebne mu były narkotyki. Przy nim nic nie było mu potrzebne.
Wiedział, że brnął w głębokie bagno, ale nie mógł nic na to poradzić. Za szybko się uzależniał.
 

***

Nie miał pojęcia gdzie się znajduje, co to za dzień, ani tym bardziej, co za godzina. Wszystko go bolało. Z cichym jękiem przewrócił się na drugi bok o mało nie spadając z wąskiego posłania.
-Widzę, że pan Way wrócił do żywych- cichy głos tuż z naprzeciwka, dostatecznie szybko wybudził go ze snu.
-Kim ty jesteś?- zapytał przerażony, niewiele widząc bez swoich okularów.
-Twoim koszmarem Mikey- Jeff zaśmiał się paskudnie. Był skurwielem, dlatego był tak wysoko postawionym mafiozo.
-Co się tu dzieje, co ja tu robię?!- piętnastolatek zaczął histeryzować. Co się dziwić, przecież to jeszcze dzieciak.
-Jesteś tu, bo twój brat to głupi i naiwny narkoman. Zgubił mój towar. A właściwie to nie wiem, co z nim zrobił. Sprzedał? Wyćpał? Chuj z tym. Ważne, że go nie mam i że mam straty pieniężne. A tu Mikey najważniejsza jest kasa. W mafii liczy się tylko to. No więc, w zamian postanowiłem trochę pobawić się twoim bratem. Postraszyłem go, zaszantażowałem i będę się z nim bawił. Ciekawe, jak silną ma psychikę? Tylko od niego będzie zależeć, czy przeżyjesz. Ufasz mu? Hm... Ja bym nie ufał narkomanowi. Wiesz, że przecież tyle razy cię zawiódł.
Mikey'owi przed oczami stanęły wszystkie wspomnienia. Jak musiał taszczyć naćpanego brata, w nocy, przez pół miasta, nieprzytomnego i rzygającego pod nogi. Kiedy znajdywał go zaćpanego w pokoju, po kolejnej złamanej obietnicy. Gdy tak bardzo go ranił, widok wraku człowieka, który kiedyś był dla niego wzorem. Czy mu ufał? Oczywiście. Zawsze i bezgranicznie. Kochał go, byli braćmi. Jednak tyle rozczarowań, jakich mu dostarczył Gerard, zasiało w nim ziarenko zwątpienia. Czy jest w stanie zaufać mu tak bezgranicznie, by powierzyć my swoje życie? Wierzył w niego, zawsze, ale przecież czerwonowłosy był tak słaby psychicznie. Tak kruchy. No ale, przecież jet Frank, pomoże mu nie? Za bardzo chyba ufał ludziom. Teraz nie mógł myśleć. Za bardzo się bał.
-Widzę, w twoich oczach, jak wracasz do przykrych wspomnień. Twój brat nie jest święty. Tyle razy cię zranił, tyle raz złamał dane obietnice. Nadal mu ufasz? To twoja decyzja, ale dlatego, że niegdyś go bardzo lubiłem, a z ciebie to właściwie dobry dzieciak Mikey, więc mam dla ciebie propozycje.
Młody nadstawił uszu. Czy jest coś, co uratuje jego i Gerardową psychikę kiedy pokaże się w domu, cały i zdrowy?
-Posłuchaj. Zaprzyjaźniłeś się z Frankiem prawda? Z tego, co widziałem w szkicowniku Gerarda on chyba też go polubił. Ale to nie powinno mieć teraz znaczenia. Jak bardzo jesteś z nim zżyty? Byłbyś w stanie wydać na niego wyrok? Ocalić rodzinę, za przyjaciela. Jedno twoje słowo, jedna moja kula, jedno martwe ciało, a ty wrócisz do domu cały i zdrowy. A ja zapomnę, że w ogóle istniała rodzina Way. Przemyśl to.
  Wstał i skinął na swoich goryli, których Mikey wcześniej nie zauważył. Wyszli zamykając go w pokoju. Był w szoku. To było takie proste. Jedna zgoda. Mógł pobawić się w Boga. Wydać wyrok na czyjeś życie. Byliby wolni.  No ale, Frank? Co im zawinił? Nie mógłby to być ktoś inny? Ale czy Mikey w ogóle byłby w stanie kogoś zabić? Przecież wydanie takiego wyroku, to jak osobiste morderstwo. Jednak mimo wszystko, propozycja była kusząca. Jedno słowo i wszystko było by proste...

~~~


Da-bum-tsss! Wreszcie udało mi się coś napisać. Przepraszam was, ale 3 klasa w gimbusiarni, a w dodatku konkursy kuratoryjne <spędzam 4 godziny w soboty, w szkole, ucząc się historii .-.> nie są niczym łatwym. Brakuje mi czasu. Nie wiem, jak będzie z dalszymi rozdziałami, przynajmniej do połowy października mam zawał, bo będą pierwsze etapy konkursów, jednak jak nigdzie nie przejdę, to liczcie na dużo notek. :D Oczywiście do października postaram się jeszcze nabazgrać jakieś cuuuuś. No więc pysiaczki, JARAMY SIĘ CONVENTIONAL WEAPONS! <3 Także tego JEN-CU-YEH! I w ogóle : D <3