niedziela, 25 listopada 2012

Asleep or Dead. XIV

Ogólnie to przepraszam. Miało być w październiku, a już połowa listopada. Jestem do dupy. I znów marna wymówka, że szkoła to zło. Nie dziwię się, że nikt tego nie czyta...

~~

-Psiaki złapały przynętę-
charczący głos wydobył się z telefonu.

-Świetnie. Jedźcie za nimi, dopilnujcie by wszystko poszło zgodnie z planem- Jeff był niesamowicie zadowolony z naiwności nastolatków. Te dzieciaki miały w sobie zaparcie. Kto wie, może jak będą grzeczni, będzie dla nich trochę łagodniejszy? Swoim uporem zaskarbili sobie jego sympatię.
-Pakuj się Ted, za 20 minut masz być w barze, a i zabierz kolegów- cichy trzask zamykanej klapki telefonu i ten szyderczy uśmiech, były jak obietnica. Obietnica dobrej zabawy. Tylko dla kogo?

~~

-Frank nie wiem czy to dobry pomysł byś jechał ze mną- Way próbował perswazji, byle tylko odwieźć Iero od pomysłu towarzyszenia mu. Szczeniak chciał się trzymać planu Jeffa, a czerwonowłosy bał się, że skończy jak szczeniak na progu. Ogólnie miał złe przeczucia. Skoro wszystko ma być takie samo jak wtedy, to czy Jeff nie zechce znów pobić Franka? Tego bał się najbardziej, że miodowookiemu stanie się krzywda, że znów będzie musiał patrzyć na jego cierpienie. Jednak bał się podzielić tym z Iero, by ten nie pomyślał, że jakoś przesadnie zaczyna mu zależeć. A zaczynało i tego również się bał.
-Jak myślisz czemu Jeff ma takie fanaberie, by kazać ci lizać się z jakimś gościem- Frank prowadząc auto, starał się zignorować ukłucie, gdy to mówił. Przecież, nie był zazdrosny, prawda?- Myślisz, że ma to jakiś związek z tą chorą grą?- zerknął ukradkiem na wpatrzonego w niego Gerarda.
-Nie wiem Frank, ja nic już nie wiem. Jestem jak kukiełka. Robię, to co ten świr mi karze, byle tylko nie stracić tych, których kocham- ich przeszywające spojrzenia spotkały się na ledwie sekundę, ale ich oddźwięk rezonował w nich jeszcze długo.
-Frank, a jeżeli wszystko będzie tak samo?- zapytał wreszcie zdławionym głosem. Nie patrzył na niego, nie mógł.
-Chodzi ci..., eh Gerard, dla Mikey'go jestem w stanie dać się znów pobić. Byle by go uratować- odparł z jakąś nieznaną nutą w głosie.
-Ale ja na to nie pozwolę, rozumiesz? Nie pozwolę byś znów cierpiał- uparcie patrzył w przednią szybę, obserwując obrzydliwe ładną pogodę. Zaskoczony Frank spojrzał na niego.
-Nawet jeżeli od tego będzie zależało życie Młodego?
Męcząca cisza zapadła w aucie. Żaden z nich nie potrafił się odezwać.
Kiedy słońce chyliło się ku zachodowi, dojechali  na miejsce. Do tego przeklętego klubu, w którym wszystko się zaczęło. Ale czy się skończy? I przede wszystkim, jak się skończy? Mieli nadzieje na happy end.
Z nieodgadnionymi minami wparowali do klubu. Gerard rozglądał się w poszukiwaniu tego wielkiego czerwonego irokeza, a Frank niepewnie trzymał się na nogach, gdy zalały go wspomnienia bólu.
-Jest- szepnął pusto Gerard i popatrzył z bólem na Franka. Właściwie to nie wiedział, czemu jest mu przykro. Miał okropne de javu.
-Ja poczekam przy barze- nie mógł patrzeć mu w oczy, po prostu nie potrafił.
-Frank- czerwonowłosy wykonał ruch jakby chciał go złapać za rękę.
-Będę uważał, obiecuję- delikatnie uniósł końciki ust, znikając w tłumie.
Gerard patrzył za nim, jednak po chwili wziął głęboki oddech i ruszył do tej feralnej łazienki.
Nie zdziwił się, gdy już od progu jego usta zostały brutalnie zaatakowane. Chciał być bierny, po prostu dać się całować i przeczekać tą farsę, jednak ponaglający warkot i zęby na jego wardze uświadomiły mu, że musi się zaangażować. Nie myślał. Wyłączył się, dając się ponieść zmysłom. Mając kolano tego drugiego między nogami, tak boleśnie, ale i przyjemnie przyciskające do kafelkowej ściany, i te ostre zęby zaciskające się na jego ustach, i ten język głęboko jego w gardle, i te ręce drapiące go po plecach, nie mógł powstrzymać jęku. Wił się pod tym brutalnym dotykiem, rozpadając się na miliony kawałeczków. Było mu tak cholernie dobrze, że świat przestał istnieć. Nie było troski o Franka, strachu o Mikey'go, niepokoju o przyszłość. Liczyła się tylko ta łazienka. Dwie czerwone głowy splątane w namiętnym uścisku. Był cholernie podniecony, gdy chłopak odsunął się zostawiając po sobie rezonujące doznanie i jęk niezadowolenia.
-Czyżby ci się spodobało?- zapytał lekko dysząc i drażniąc się z Gerardem.
Nie był w stanie odpowiedzieć.
-Hahaha, dobrze nie będę cię już męczyć- zaśmiał się wydobywając jakąś pomiętą kartkę z tylnej kieszeni spodni. Podszedł do wciąż zdezorientowanego Way'a i wcisnął mu ją w ciasne spodnie, nie zapominając przejechać paznokciami po nabrzmiałej męskości. Na do widzenia wcisnął mu jeszcze na usta władczy pocałunek i zniknął.
Gerard nie był w stanie dość do siebie. Był podniecony, zszokowany i zapomniał swojej roli. Po chwili jednak, gdy ciężko oddychał nad umywalką a z twarzy skapywały mu kropelki zimnej wody, dotarło do niego co zrobił. Po raz drugi całował się z facetem i było mu przyjemnie. Podobało mu się. Czyżby odkrywał w sobie geja? Bał się przed sobą do tego przyznać, ale ciągłe myśli o Franku i to...Frank! Zerwał się do pionu. Kompletnie zapomniał, że on tu też jest. Poczuł napływającą fale ogromnych wyrzutów sumienia. Ale nie wiedział czemu. Czy jest mu przykro, że o nim zapomniał, czy dlatego, że przed chwilą było mu tak dobrze? Nie chciał się teraz nad tym zastanawiać. Wybiegł z łazienki i zaczął się rozglądać, za czerwono-czarnym irokezem. Co on ma do tych irokezów? Zamarł, a nóż otworzył mu się w kieszeni, gdy przez głośną muzykę usłyszał ten przeraźliwy krzyk.
-GERARD!!!

~~

Było mu głupio choć sam nie wiedział czemu. Siedział przy barze bawiąc się pustym kieliszkiem po whisky. Myśl, że Gerard w tym czasie obmacuje się z jakimś obleśnym ćpunem doprowadzała go do szewskiej pasji. Choć sam przed sobą bał się przyznać, że chętnie by się z nim zamienił. Oczywiście z tym ćpunem, nie z Gerardem. Ale i tak się do tego nie przyzna. Wciąż nie mógł dopuścić do siebie myśli, ze może być gejem. Przecież to niedorzeczne.
Niecierpliwił się. Ile może trwać głupia wymiana śliny?! Był wściekły na Gerarda i na siebie, właśnie za to, że wściekał się na Way'a. Niedorzeczne. Burknął do siebie i zostawiając kieliszek w spokoju, zaczął rozglądać się po klubie. Światła były dość jasne, więc bez trudu dostrzegł wyłaniającego się z łazienki wielkiego czerwonego irokeza. Znów miał ochotę burknąć. Jednak opanował swoje chamstwo i cierpliwe wpatrywał się w te drzwi czekając na drugą czerwona czuprynę rozczochranych kłaków. Nie to żeby coś, ale zaczynał się martwić. Zdechł od nadmiaru orgazmów czy ten popapraniec coś mu zrobił? Już chciał poszukać pana "wielki czerwony irokez" i wygarnąć mu co nie co, ale powstrzymał się kontem oka widząc zdezorientowanego i trochę nieprzytomnego Gerarda wyłaniającego się z łazienki. Aha, czyli opcja nadmiaru orgazmów. No świetnie, po prostu poezja. Już chciał ruszyć w jego stronę, gdy drogę zagrodziło mu dwóch typków. W jednej chwili obawy Gerarda padły i na niego. A co jeśli znów go pobiją? Wzdrygnął się na tę myśl. Ból i upokorzenie. Nie mógł patrzeć na swoją oszpeconą twarz, a wspomnienie bólu nie pozwalało mu spać po nocach. Poczuł ogromny strach, gdy osiłki złapały go pod ręce i zaczęły wywlekać szarpiącego się kurdupla z baru. Nie miał z nimi żadnych szans. Ostatnie co mu pozostało to głęboki oddech, który wydostał się z jego gardła w jednym przeraźliwym krzyku.
-GERARD!!!

~~

Nie miał pojęcia, co zrobić. Czekać na zbawienie, czy samemu zabawić się w Boga? W pierwszych momentach miał ochotę strzelić sobie w twarz, za to że pomyślał o pozwoleniu im na zabicie Franka, jednak potem jego strach wziął górę. Przecież Gerard go nie uratuje. Pewnie zaćpa się, podda się i znów go zawiedzie. Młody, odkąd jego starszy brat zaczął ćpać, wszystko musiał brać na siebie. Był odpowiedzialny nie tylko za siebie, ale i za zaćpanego czerwonowłosego. W sumie była to taka rekompensata. Gerard zajmował się nim, gdy on był mały. Bronił go przed bijącym ojcem, biorąc na siebie jego kary, pomagał mu się emocjonalnie pozbierać, gdy jako mały szczyl bał się własnego cienia. Był przy nim zawsze. Gdy pierwszy raz starszy nie zdążył przed ręką ojca i Mikeś oberwał, gdy rodzicie krzyczeli na siebie w nocy, Gerard pozwalał mu wpakować się do własnego łóżka, gdy przytulał go i opowiadał mu bajki starając się zagłuszyć ich kłótnie, gdy zdechł im chomik i gdy grzebali go w ogródku, gdy dzieciaki dokuczały mu w szkole, gdy miał 7 lat a Mikey 5, zaraz po tym jak starszaki zabrały im kanapki, obiecał mu, że będzie go bronił i nigdy nie dopuści by ktoś zrobił mu krzywdę. I tak było przez wiele lat. Do tego głupiego zdarzenia. Z pozoru nic, zerwana przyjaźń i strata wiary w zaufanych ludzi, tak mocno odbiły się na psychice tego wrażliwca, że zrujnowały mu dalsze życie. I trochę też Mikey'owi. Jego pogląd starszego brata, autorytetu upadł. Nie mógł już na nim polegać, ciągle go zawodził, ale mino to Młody nadal przy nim trwał wciąż mu pomagał. Na tym chyba polega braterska miłość, prawda? Zawsze byli dla siebie najważniejsi, zwierzali się sobie, nie mieli tajemnic. Mikeś chciał by znów tak było. By ten wrak człowieka, narkomański pomiot, znów był jego starszym bratem. Ale czy jest w stanie powierzyć mu własne życie? I czekać, aż on go zbawi? Przecież tyle razy go ratował, pomagał. W zamian on też ciągle podawał mu rękę pomagając wygrzebać mu się z własnych wymiocin. Jednak czy teraz da radę oddać całe swoje życie w jego trzęsące się ręce? Ale czy z drugiej strony ma inne wyjście? Nie może zabić Franka. Przecież są przyjaciółmi, mimo iż znają się tak krótko, wiedział, że może nazwać Iero przyjacielem. Ten chłopak też wiele przeszedł, jednak  stara się pozbierać. Nie dać się pokonać demonom. Pewnie on tez się o niego martwi, jeżeli Gerard mu powiedział. Albo jeżeli jeszcze żyje. Nie, nie może tak myśleć, na pewno żyje. A Frank mu pomoże. To zaradny chłopak, będę umiał unieść Way'a. Poda mu dłoń, tak jak podał jemu. Tak już postanowił, nie może zabić miodowookiego. On jest ważny, nie może zginać.

~~

On jest ważny nie może zginąć. Nie może mu się nic stać. Myśli Gerarda były jasne, gdy próbował przebić się przez tłum ludzi. Nie może zginąć. Wiedział to i powtarzał w głowie jak mantrę. Iero musi żyć. On w niego wierzy, on mu ufa, tak jak Mikeś. Nie może ich zawieść.
Nie wiedział co mu się stało, ale poczuł jeden mały impuls, że ktoś mu ufa, ktoś w niego wierzy, komuś na nim zależy. Nie może się poddać, musi być silny dla Mikey, dla Franka, dla babci i dla siebie. Da radę. Z zadziwiajaco czystym umysłem wybiegł na ulice. Miał jasny cel i jego się trzymał. Znaleźć Iero. Jego nogi podświadomie pognały w ten sam zaułek, gdy patrzył w jego oczy pierwszy raz. Nie pozwolił sobie na inne myśli. Znaleźć Iero.
I znalazł. Ku jego uldze z wierzchu wyglądał normalnie. Przez chwilę miał nawet ochotę się uśmiechnąć patrząc jak ta kruszyna próbuje wyrwać się jednemu z osiłków rzucając się na wszystkie strony. Oczywiście efekt był zerowy, ale Gerard patrząc na wkurzony wyraz twarzy Iero chciał się uśmiechnąć, jednak było to nie na miejscu.
Poprzez sapanie i warki małego gnoma przebiło się chrząknięcie, którym Way zaanonsował swoje przybycie. Momentalnie Frank przestał wierzgać, nie mogąc uwierzyć w to co widzi. Way był jeszcze bardziej rozczochrany niż zazwyczaj, jego wiecznie blade policzki zdobiły soczyste rumieńce, a obcisłe spodnie uwydatniały niewielkie wybrzuszenie. Wściekł się jeszcze bardziej i postanowił, że jak wyjdą z tego cało to strzeli na niego focha. Zmrużył oczy i wzrokiem mordercy wpatrywał się w czerwonowłosego. 

-O pan Way. Miło pana widzieć, pan Jeff kazał przekazać pozdrowienia- drugi osiłek uśmiechnął się obleśnie, zezując za Gerarda. Ten automatycznie wychwyciwszy jego wzrok spojrzał za siebie, a jego źrenice rozszerzyły się w szoku. Za nim w małym półkolu, odcinając im drogę ucieczki stanęły kolejne podejrzane typy. Pan "wielki czerwony irokez" ubezpieczał tyły, w razie gdyby ktoś chciał wpieprzyć się do rozrachunków mafii. Gerardowi serce zamarło, gdy zobaczył, że każdy z nich ma za pazuchą pistolet, a jego ręka naiwnie mocniej zacisnęła się na nożu. Dopiero teraz zdawał sobie sprawę w jakie gówno wpakował siebie i Franka. Posłał mu przerażone spojrzenie, napotykając jedynie zastygłą i chłodno opanowaną taflę miodu. Coś w nim umarło. Iero go nienawidził, a sobie pewnie pluł w brodę, że dał się w to wciągnąć. Na pewno nie chciał umierać za takiego ćpuna jak on. Miał ochotę zwinąć się w kulkę, zaćpać i zapłakać. Był beznadziejny. Tyle razy zawiódł Mikesia, a teraz jeszcze zawiódł Franka.Chciał umrzeć. Ale nie mógł. Nie mógł pozwolić by miodookiemu coś się stało. Musiał dać radę i ocalić ich, tylko po to by Iero mógł spakować po tym manatki i wybyć na Alaskę. Tam gdzie Jeff go nie znajdzie, tam gdzie będzie bezpieczny. Tego się teraz trzymał. Dać radę by zapewnić bezpieczeństwo Frankowi. Nie chciał by on go nienawidził, więc chociaż tyle mógł dla niego zrobić.
-O co chodzi? -zapytał głupio, zdławionym głosem.
-Wyjmij nóż z kieszeni Way, nie chcemy byś coś sobie zrobił- wycedził typek przed nim, totalnie olewając jego pytanie i szczerząc się bezczelnie.Z otępieniem Gerard wyjął swoje jedynie narzędzie obrony i rzucił pod nogi, a głuchy dźwięk metalu rozszedł się po zaułku.
-Dobrze. Puść go Maks, niech spożytkuje swoją energię na coś innego- zwrócił się do typka, który trzymał Franka. -Teraz się trochę pobawimy. Mały weź ten nóż do ręki. No już!- krzyknął, gdy zdezorientowany Frank patrzy na niego jak na ducha. Niepewnie chwyci w dłoń nóż i odwrócił się czekając na dalsze instrukcje. -Przekonajmy się jak bardzo chcecie wygrać i jak wiele jesteście w stanie znieść. Wiesz co masz na twarzy prawda? Tą wielką obrzydliwie szpecącą twoją ładniutką buźkę bliznę. Zrób taką samą temu czerwonemu, to pierwszy krok do waszej wolności- zaśmiał się obrzydliwe, a reszta mu zawtórowała. Miodowooki z ogromnym strachem rozszerzającym mu źrenice popatrzył w płynną czekoladę. Gerard się nie bał, był rozluźniony. Nie takie rzeczy znosił. Poza tym to ich droga do wolności. 
-Dalej Frank, skończymy to jak najszybciej- szepnął, patrząc mu w oczy.
-Ale ja nie mogę Gerard, nie mogę cię zranić, nie mogę skazać cię na coś czego sam nienawidzę-  jego wielkie oczy zaszkliły się z trwogi. 
-Iero posłuchaj mnie, o to im właśnie chodzi. Chcą byś zadał mi i sobie największy cios, masz naznaczyć mnie czymś czego nie cierpisz. Rób to szybciej, skończmy tę farsę. Przypomnij sobie, dlaczego mnie nienawdzisz, pójdzie szybciej. No dalej Frank, nie wkurzaj ich, pomyśl za co najchętniej byś mnie zabił- Way podjudzał go cichym głosem, gdy Iero zamknął oczy przypominając sobie te wszystkie momenty. Gdy szczerzył się do niego naćpany w samych bokserkach, gdy totalnie się roklejał, gdy dziś rano znów przyćpał, a potem zabrał mu kawę, bezczelny gówniarz, i najlepsze, gdy był taki podniecony po wyjściu z tej pieprzonej łazienki. Zebrał się w sobie i przypomniał z anatomii człowieka, gdzie w twarzy jest jakaś większa żyła, by nie musiał ciąć mocno, ale by było dużo krwi. W sekundzie wycelował idealnie tak, że ze szczęki popłynęła czerwona ciecz, i nastąpił mu wymownie na stopę by ten zaczął się zwijać z bólu. Gerarda prawie nie zabolało, ale był dobrym aktorem i już po chwili leżał na ziemi "zwijając się z bólu". Iero z nikłym uśmieszkiem patrzył, jak leży u jego stóp, a potem powoli podnosi się na kolana. Nie to by miał jakieś skojarzenia, czy coś, no oczywiście, że nie...Pff. Po chwili Way stał chwieje mu przed nosem trzymając się za krwawiącą szczękę. 
-Hm... Dobra robota Mały. Panowie teraz chwila dla was. 
Nie pamiętali już ile przyjęli ciosów, Gerard nawet próbował bronić Franka jednak odciagnęli go od niego dając kolejna porcję kopniaków. Bili ich chyba z 15 minut, Way po kolejnym uderzeniu w brzuch zaczął pluć krwią, a Frank oberwał w głowę po czym chyba stracił przytomność. 
-Nie!- wycharczał czerwonowłosy, plując krwią i wyciągając czerwoną jak jego włosy rękę w stronę zemdlonego Iero, miał nie pozwolić by mu się coś stało! Kretyn! Znów zawiódł. Zostawili go w spokoju. Podpełzł do Franka starając się nie zwracać uwagi na krew i pewnie połamane kości, usiadł koło niego i odgarnął mu włosy z twarzy. Aż miał się ochotę uśmiechnąć, gdy Iero drgnęły powieki, a kącik ust uniósł się na milimetr. Udawał! Przebiegła bestia. 
-Odsuń się Way! Przegieliście gamonie! Miało nie być tak ostro!- krzyczał ich szef, gdy reszta próbowała postawić do pionu lejącego się przez ręce Iero. Po paru chwilach "odzyskał on świadomość" i siedział na ziemi obok całego uwalanego krwią Gerarda.
-Okej Way czas na ciebie. Ted daj zastrzyk- pan "wielki czerwony irokez" podszedł go nich i kucnął koło czerwonowłosego podając mu strzykawkę. Uśmiechnął się zalotnie i cmoknął go w usta, ku niezadowoleniu Franka. Po czym oddalił się. 
-To heroina. Chyba nie bardzo ją lubiłeś co? No cóż może Frank zobaczy ile z nią zabawy? 
-A czy mogę wziąć to na siebie?- zapytał cicho opluwając krwią strzykawkę. 
-Chcesz przeżyć uczuleniowy koszmar zamiast jego? Wiesz to z jednej strony dziwne, że narkoman taki jak ty ma uczulenie na najmocniejszy narkotyk prawda? Dlatego tak bardzo zżyłeś się z kokainą, bo dawała podobny efekt, ale cię nie uczulała. Hm... naprawdę, chcesz tak cierpieć, by oszczędzić paru godzin przyjemności koledze?- zaśmiał się szyderczo, Way nie miał nawet siły zastanawiać się skąd on wie o jego uczuleniu.
-Nie rób tego Gerard. Dam radę- szepnął Frank, będąc pod wrażeniem heroicznego czynu Gerarda. Podziwiał go, ale też zrobiło mu się miło.
-Frank nigdy nie brarałeś heroiny i to w dodatku w takich ilościach, nie wiem jakie spustoszenie zasieje ona w twoim ogranizmie- próbował odwieść go od tego, jednak wspomnienie agonii i tych koszmarów, gdy heroina toczyła się po jego żyłach było nie do zniesienia. 
-Zrób to Gerard, daj mi trochę przyjemności- uśmiechnął się szelmowsko.
Way z westchnieniem bólu przyłożył igłę do wnętrza łokcia Franka zaciskając wyżej kciuk by dobrze nacelować. Po chwili odrzucił od siebie z obrzydzeniem igłę patrząc na mglące i rozszerzające się powoli źrenice Franka. To był koniec, czara się przelała. Z tym czynem doszczętnie znienawidził narkotyki, to był krok poważny i duży krok do skończenia z tym gównem. Nie będzie więcej brał, o nie. Nie teraz, gdy musiał zrobić to miodowookiemu. Koniec. 

-Dobra chłopaki nic tu po nas. Szczeniaki dadzą sobie radę. Szczeniaki?
Zabrali się i odeszli, zostawili ich w tym ciemnym zaułku oblanych krwią i potem.
Siedzieli parę minut wpatrzeni w siebie. Frank chwytał tę płynną czekoladę, trzymając się jej niczym koła ratunkowego, by nie odpłynąć. Nie chciał iść w ten "kolorowy" świat. Pamiętał co mu się działo po LSD, a tu heroina? Jednak po chwili, stracił z oczu okolice, Gerarda, jego czerwona szramę na policzku, a w końcu i same jego oczy. Odpłynął.
Gdy na obliczu Iero zawitał głupi uśmiech a ciało stało się jak z gumy, Way wiedział, że to już. Wstał powoli obolały i włożył nóż do kieszeni, a momoże się przyda? Odwrócił się do mamroczącego do siebie Iero i gestykulującego nie wiadomo do kogo.
-Chodź wstajemy panie ładny. Trzeba do domu- z lekkim uśmiechem pociągnął go do góry i założył jego rękę na ramię. Nie ważył prawie nic. Kruszyna. Było już ciemno, gdy dotarli zataczając się do samochodu. Zastanawiał się jak wytłumaczy matce po raz kolejny, że Mikeś nie może rozmawiać przez telefon a jego nie było cały dzień. No cóż będzie się tym martwił później.
Całą drogę powrotną Frank przegadał, paplał o jakiś stworach, krainach, jednorożcach, smokach i lewitacji machając przy tym rękami tak, że Gerard dostał parę razy w twarz. Zaczynało go to wkurzać, ale i też trochę śmieszyło. Iero na haju był fajny.
-Geeeeeeeeeeeeeeeeeeee? -zapytał gdy Way parkował pod domem.

-Taaaaaaaaaaaaaaaaaaak? -naprawdę zaczynał go irytować.
-Podobało ci się jak lizał cię tamten gościu? -zapytał uśmiechając, a raczej starając się uśmiechnąć zalotnie, co mu kompletnie nie wyszło.
-Może. A czemu cię to intarara? -zaciekawił go. On przynajmniej dobrze wyglądał, gdy unosił zawadiacko lewą brew. 
-A nic, bo mnie nie bardzo -nachmurzył się i jak dziecko strzelił obiecanego focha, co wywołało salwę szczerego i tak dawno niesłyszanego śmiechu Gerarda.
Gdy nadal uchichrany czerwonowłosy, wlókł Franka do swojej pieczary zastanawiał się ileż to Mikeś musiał się z nim wycierpieć. Jak tylko wyjdą z tego cali to mu to wynagrodzi. Kładąc mamroczącego wciąż nieprzytomnie gnoma na swoje łóżko przypomniał sobie o kartce spoczywająącej w jego spodniach. Wyciągnął ją i rozłożył.

Asleep or Dead. Runda 2
 
"Jedno twoje słowo, jedna moja kula, jedno martwe ciało." 
 
Jak myślisz, zaufa ci, czy zabawi się w Boga?  
Miłej zabawy Way, tylko... który?
 
Zimny dreszcz przeszedł mu po plecach. Jednak nie mógł się nad tym dłużej zastanawiać. 
-Gerard?- zapytał cicho i sennie z łóżka Frank.
-Hm...?- był zszokowany listem, więc z jego gardła nie chciały wydobyć się słowa. Czuł, że jeszcze chwila, a emocje z całego dzisiejszego dnia, uwolnią mu się przez gardło razem ze łzami i szlochem. 
-Nie zostawiaj mnie...

~~
Da da da dum... No weźcie, serio? 2 komenty pod ostatnią notką? Ja wiem, że rozdziały bardzo rzadko są, no ale zmotywujcie mnie jakoś, a coś wam dam na Mikołajki. Proszę dowartościujcie mnie :c