czwartek, 30 sierpnia 2012

Asleep or Dead. XII

Okej słowem wstępu. Wybaczcie, tak długą nieobecność, ale cóż wakacje. Wiem marne usprawiedliwienie, przepraszam. A teraz zapraszam!
Enjoy!

~~~

Tkwili tak chwile w tej pozycji zanim czerwonowłosym włosy nie poderwał się z jękiem. Już wiedział, w jakim kościele dzwonią te dzwony...


-Jeff!- krzyknął podrywając się z kanapy -Ja pierdole, dlaczego ja jestem takim debilem! To moja wina, oni go zabiją! Kurwa mać, to moja wina- znów załączyła mu się histeria. Chodził w kółko szarpiąc się za włosy. Frank totalnie nie rozumiał, o czym czerwonowłosy mówi, ale kiedy zobaczył ponownie zbierające się w jego oczach łzy, postanowił przerwać te biadolenie.
-Stop! Zatrzymaj się Gerard -złapał go za ramiona i potrząsnął nim -Powiedz, kim jest ten Jeff. O co chodzi? Czemu znów twoja wina? -starszy denerwował go coraz bardziej, jeszcze nigdy nie widział nikogo tak "rozlazłego" psychicznie.
-To moja wina, że porwali Mikey'go. To przeze mnie, on zginie przeze mnie- dalej biadolił popadając w rozpacz.
Po chwili rozległ się głośny plask, a policzek Gerarda zaczął przybierać barwę jego włosów.
-Mam cię kurwa dość! Możesz ogarnąć swoją histerię!? Nic tylko ryczysz zamiast wziąć się w garść! Powiedz mi do cholery kim jest ten pieprzony Jeff i czego on od was chce!- Frank po prostu nie wytrzymał psychicznie. Nie miał cierpliwości do takich osób. Chyba właśnie dlatego odkrywał w sobie geja, nie wytrzymał by z kobietą podczas PMS.
Gerard popatrzył na niego zdziwiony, ale po chwili w jego czekoladowych tęczówkach pojawiło się zrozumienie i jakby "trzeźwość". Chyba zaczynał myśleć.
-Dzięki Iero. To chyba naprawdę było mi potrzebne- szepnął nie zwracając uwagi na piekący polik.
-Nie ma za co. Jak nie zaczniesz wreszcie normalnie gadać, znów ci przywalę- odwarknął na skraju nerwów.
-No to słuchaj- Gerard przeczesał nerwowym ruchem, swoje płomienne włosy i patrząc w podłogę zaczął mówić -Pamiętasz kiedy znalazłem cię, pobitego, prawie nieprzytomnego w tym zaułku?-odpowiedziało mu lekkie kiwnięcie. Nie tylko Way, nie lubił do tego wracać.
-Siedziałem też niedaleko ciebie w barze. Czekałem na... "coś". Na przesyłkę. Jeff wysłał mnie tam bym odebrał dla niego towar. W zamian za to miałem dostać działkę kokainy. Widziałem cię już wcześniej, jak wylewałeś swoje żale barmanowi, ale gdy wyszedłem z łazienki, przemycając w gaciach prawie kilogram narkotyków, zauważyłem jak wytaczasz się z baru, a za tobą jakaś banda osiłków. Postanowiłem, że trochę poszpieguję. Zaciekawiłeś mnie i chciałem byś dotarł bezpiecznie do domu. Byłem jednak za wolny i kiedy dotarłem to tego zaułku oni już się za ciebie wzięli. Kiedy jeden z nich wyjął nóż, coś krzyknąłem, oni się rozbiegli dając ci kopa na pożegnanie. A ja nie zastanawiając się nad tym, że mam w gaciach kokainę, podbiegłem do ciebie i wezwałem karetkę. Nie wiem czy wiesz, ale zaraz jak wróciłeś z sali operacyjnej, czuwałem przy tobie wraz z twoją mamą prawie dwa dni. Potem jakaś "życzliwa" pielęgniarka doniosła, że wyglądam jak ćpun i wezwali psy. W ciągu 2 minut cały kilogram narkotyków, spoczywający przez dwa dni w moich gaciach, spłyną kiblem. Kupa forsy. Zabrali mnie na komendę, ale nic nie znaleźli, więc spisali tylko zeznania, jak i gdzie cię znalazłem i byłem wolny. Jednak nie dla mafijnego gangu narkotykowego. Wiedziałem, że Jeff ma jakiś gang, ale nie przypuszczałem, że to mafia narkotykowa. Lubił mnie, więc na początku tylko do mnie dzwoni, że muszę mu jakoś zwrócić kasę. Potem zacząłem go ignorować, nie odbierałem telefonów, byłem naiwny! Myślałem, że odpuści...- szepnął z powrotem lądując na kanapie.
-Gerard. Zadarłeś z mafią. Z mafią narkotykową -jęknął Frank -I co my teraz zrobimy? Przecież 2 nastolatków nie da rady z MAFIĄ NARKOTYKOWĄ!- Iero puściły nerwy -Kurwa czy ty jesteś normalny!? MAFIA NARKOTYKOWA?! HAHAHAHA!! To przecież bułka z masłem! Pójdziemy do nich i powiemy: "Cześć, przepraszam, ale czy moglibyście oddać nam Mikey'go?" I jestem pewien, że go oddadzą! W CZARNYM WORKU!! A MY NA DOWIDZENIA DOSTANIEMY W GRATISIE SERIĘ Z KARABINU!! O panowie, dziś promocja 1+2! Trzech przystojniaków naładowanych kulkami! SZKODA KURWA, ŻE NIEŻYWI!- Franka coraz bardziej ponosiły nerwy, a Gerard kurczył się w sobie, bo wiedział, że tylko on jest temu winien. Mały Iero wcale mu nie pomagał -Wiele przeszedłem, ale w życiu bym nie pomyślał, że będę mieć do czynienia Z MAFIĄ NARKOTYKOWĄ!
-Kurwa, czy ty możesz przestać wreszcie to powtarzać!? Dotarło! Wszyscy wiedzą. TAK MAFIA NARKOTYKOWA! I tak wiem, MOJA WINA! Nie tylko ty się denerwuje...
-Denerwuje? JA SIĘ DENERWUJE?! NO KURWA SPŁONIESZ! Mikey'go przetrzymują niewiadomo gdzie! Grozi mu śmierć, zresztą nie tyko jemu, ale również i tobie i twojej mamie! TO MAFIA GERARD! Nie ma znaczenia, czy ktoś z nich cię lubi, oni nie znają litości! Jak mogłeś do tego doprowadzić!- krzyczał, nie zdając sobie sprawy jak bardzo rani tym Gerarda -Tak to twoja wina! I jeszcze mnie do tego mieszasz!- po raz drugi rozległ się głośny plask.
-Jak tak zamierzasz mi pomagać, to wracaj kurwa do domu i się zabarykaduj w piwnicy. Doskonale sam wiem, że to moja wina i tak wiem, że to mafia, która nie ma litości. Mikey to mój brat, zapomniałeś?- mocno wymierzony policzek i ból w tych pięknych czekoladowych tęczówkach sprawiły, że Iero momentalnie się zamknął. Przez następną chwilę mierzyli się wzrokiem, próbując zrozumieć siebie nawzajem.
-Przepraszam Gerard, po prostu to mnie przerosło- szepnął skruszony.
-Rozumiem, więc może lepiej będzie, jak jednak wrócisz do domu- odpowiedział patrząc w bok.
Frank wiedział, że to było czyste zaprzeczenie samemu sobie. Starszy Way, jak nigdy właśnie teraz najbardziej potrzebował wsparcia, jednak by go chronić, kazał mu wracać do domu. I mino iż Iero miał ogromną chęć wziąć nogi za pas i zapomnieć o wszystkim, co się dziś zażyło, wbrew Way'owi i samemu sobie, postanowił, że go nie zostawi. Dopóki Mikey, nie wróci żywy do domu on odpuści. A był uparty.
-Ile jesteś winien Jeffowi?- zapytał skupiając na sobie uwagę starszego.
-Za taką zwłokę i ignorancję? Nawet jakbym sprzedał i dom i siebie i matkę, by nie wystarczyło- szepnął coraz bardziej zdruzgotany.
-Więc okup nie wchodzi w grę. Nawet jakby nam się udało "jakimś cudem" wykraść Mikey'go, to oni przecież i tak by potem nas znaleźli- Iero zaczynał myśleć, jednak każde wyjście było gorsze od drugiego -To co możemy zrobić?- szepnął przerażony, spoglądając na Gerarda.
-Oni muszą czegoś chcieć. Możemy zaproponować wymianę. Zamiast kasy, w sensie dać im coś innego- powiedział z wahaniem -Mogę spróbować zadzwonić do Jeffa, może uda mi się z nim dogadać?- sam nie wierzył w to co mówił. Nie mieli najmniejszych szans.
-Bierz i dzwoń, tonący brzytwy się chwyta- Iero rzucił w niego telefonem. Był zdeterminowany, on łatwo się nie poddaje.
-Eh... okej
-Tylko weź na głośnik.


Piiiiiiib, Piiiiiiib, Piiiiiib...
Oh, wiedzę na reszcie zrozumiałeś, o co chodzi. <chichot>
-Jeff czego wy chcecie, przecież wiesz, że nie jestem wstanie ci zapłacić- mruknął żałośnie.
Brzmisz, jakbyś się miał popłakać Way. Twojemu braciszkowi nic nie jest i w najbliższym czasie nic mu się nie stanie. Wiem, że nie masz kasy, bo twoje dobre serduszko zwyciężyło nad ćpuńskim pragnieniem, jednak nie zmienia to faktu iż nadal jesteś narkomanem. Ile byś dał za działkę? Brata? Matkę? A może tego chłopaczka, którym jest zapełniony twój szkicownik? Zdziwiony? Nie zauważyłeś, że coś ci zniknęło? Hahahaahaha! To dopiero początek Way, mafia może wszystko. Tak więc chciałbym zagrać z tobą w taką małą grę. Jeżeli wygrasz Mikey i wszystko co zdążymy ci "zabrać" wróci do ciebie w całości i nie naruszone. Jednak jeżeli omsknie ci się noga, "coś" już nigdy do ciebie nie wróci. Tak jak w grze, będziesz miał 3 "szanse". Zniknął Mikey, zniknął szkicownik. Co jeszcze jesteś w stanie oddać? Babcie? Mamę?... Franka? Pilnuj się Way. Tylko od ciebie zależy, czy będziesz uśpiony czy po prostu martwy. Odezwę się i teraz radzę mnie nie ignorować...
Pib, Pib, Pib, Pib...


Gerard z głuchym dźwiękiem upuścił telefon, wszystko przestało mieć dla niego znaczenie. Chciał po prostu umrzeć. To jego wina, on będzie odpowiedzialny za śmierć swoich najbliższych. Wiedział, że nie da rady. Nigdy nic mu nie wychodziło, nie da rady...
Nie zorientował się, że mówi to na głos, dopóki Frank mu nie odpowiedział.
-Dasz radę Gerard, ja ci pomogę. W końcu ja też w tym teraz siedzę. Razem damy radę, wyjdziemy wszyscy z tego cało. Zobaczysz- próbował przekonać sam siebie, o nim też już mafia wie, nie jest bezpieczny. I to przez ten głupi szkicownik! Nawet jakby chciał nie mógł mieć żalu do Gerarda. Szczególnie teraz, gdy wyglądał jak kupa nieszczęścia.
Mikey, mama, babcia, to rozumiał w końcu to jego rodzina, ale Frank? Czym on zawinił? Nie chciał wplątywać w to Iero. Kochał całą swoją rodzinę i cholernie się o nich bał, ale myśl, że tej niskiej, upierdliwej kruszynie mogło by się coś stać, bolała go tak, jak gdy myślał o Mikey'm. Zależało mu na Franku.
Nie dał rady, po prostu nie dał rady. Po raz kolejny tego dnia, rozpłakał się.
Gdy miodowooki zauważył łzy w tych czekoladowych oczach, nie panował nad swoimi odruchami. Po prostu go przytulił. On też, tak jak Gerard potrzebował wsparcia. Siedzieli w tym razem. Obaj w niebezpieczeństwie. Strach łączy ludzi.
Sparaliżowany Gerard nie wiedział, co zrobić, gdy drobne ciało Franka wtuliło się w niego. Po chwili z cichym westchnieniem, nieśmiało oddał uścisk. Potrzebował go. Teraz i... i nie wiedział na jak długo. Najlepiej na zawsze. Przecież on nie da rady.
-Damy radę- szepnął płaczliwie mały gnom, jakby czytając mu w myślach -Damy radę Gerard. Wmawiaj sobie to tak długo, aż w końcu w to uwierzysz i stanie się to prawdą.
Płakali oboje. Wtuleni w siebie, bali się jutra. A cicha śmierć stała koło nich z tabliczką:

                                                           Asleep or Dead.
                                                               Runda 1.

~~~
Jej zawiało króciutką nudą. -.- I "Piłą". Ostatnio oglądałam i mnie natchnęło. Przepraszam za ten chłam. Nie jestem w stanie wykrzesać nic więcej...I krótko i żalowo. Wybaczcie tyle wulgaryzmów, ale chyba każdy przeklina jak się denerwuje, nie? Nie? Ojej to tylko ja? Kurczę...
Przepraszam, to jedyne sensowne dziś słowo. Przepraszam.
P.S. Darsa jeżeli to przeczytasz, to wiesz o co chodzi prawda? <3

niedziela, 12 sierpnia 2012

Asleep or Dead. XI


~~~

Ich małą chwilę, przerwał dźwięk telefonu…

Gerard z roztargnieniem rozglądał się po kuchni, szukając swojego telefonu. Rob Zombie po krótkim intro zdążył zacząć śpiewać, zanim czerwonowłosy odebrał połączenie.
-Halo?- spytał niepewnie, odbierając od numeru zastrzeżonego.
-Czarny koń złapał ofiarę- oznajmił cichy zachrypnięty głos. Sekundę po tym dało się słyszeć miarowe pikanie, oznaczające zerwane połączenie.
Gerard z przerażeniem na twarzy odłożył telefon na stół ledwie trzymając się na nogach. Frank rzucił się do przodu, gdy Way zachwiał się do upadku. Delikatnie posadził go powrotem na stołku i podając szklankę wody, zastanawiał się, co tak wstrząsnęło czerwonowłosym.
-Gerard? Co się stało? Kto dzwonił? Coś z babcią? Czy Mikey’m?- już nawet nie zwrócił uwagi na to, że Iero znów rzuca pytaniami jak z karabinu.
-To moja wina. To tylko i wyłącznie moja wina- szepnął słabo opadając głową na stół. Ciężkie łzy potoczyły się po twarzy Gerarda, a Frankowe serduszko stanęło z trwogi.
-Gerard powiedz, że coś do cholery!- krzyknął z oczami pełnymi łez, gdy po dłuższej chwili mamrotania, Gerard nie był wstanie kontaktować ze światem –Powiedz, coś kurwa!- zrozpaczony Iero szarpnął nim za ramiona, próbując przywrócić do rzeczywistości.
Skrzywił się okrutnie, gdy zobaczył, w oczach Way’a, jak ten powoli zanurza się w depresyjnej otchłani płaczu, patrząc na niego tą zimną, jednak nadal płynną czekoladą.
-Powiedz coś!- szepnął po raz ostatni, będą już na granicy szlochu. Bał się najgorszego.
-Mikey…-wydukał właściciel słodkich tęczówek- Oni go porwali… Przeze mnie. Rozumiesz to? Przeze mnie!- zrozpaczony, zaczął krążyć po kuchni, targając swoje i tak skołtunione włosy.
Frank patrzył na niego w osłupieniu. Porwali? Po co? Przecież Way’owie nie wyglądają na bogaczy. Wydawało mu się to totalnie nie logiczne.
-Czekaj Gerard- zatrzymał go po piątym okrążeniu, powrotem sadowiąc na krześle. Teraz on musiał być tym rozważnym i poważnym, gdy Gerard był w totalnej rozsypce- Co usłyszałeś, gdy odebrałeś telefon?- mówił po woli, jak do dziecka, musiał być cierpliwy. Nie dawał za wygraną, nawet, gdy czerwonowłosy opuszczał głowę, a łzy nadal kapały mu ciurkiem z oczy.
-Powiedz mi, co usłyszałeś przez telefon- chwycił go za podbródek, zmuszając tym samym by na niego popatrzył. Znów skrzywił się na ten czekoladowy bezkres, będący w oczach Way’a, ale wytrzymał. On musi być silny, za nich dwoje.
-Po…Po…Powiedzieli-szloch wstrząsał nim, więc trudno było mu cokolwiek powiedzieć.
-Spokojnie, powoli. Uspokój się i powiedz jeszcze raz- zaczynało mu brakować cierpliwości. Oczywiście, że on też się denerwował, a trzęsący się Gerard wcale mu nie pomagał.
-Powiedzieli, że…- wziął głęboki- Czarny koń, złapał ofiarę. Ofiara to Mikey, to oczywiste!- pisnął, a kolejne łzy potoczyły mu się po policzku.
-Wiesz, kto mógłby to zrobić?- zapytał niepewnie Frank, zastanawiając się czy powinni to zgłosić policji.
-Ugh… nie wiem, nic nie przychodzi mi do głowy- Iero nie mógł dopuścić, by Gerard przestał kontaktować. Tylko on mógł wymyślić, kto i po co, porwał Mikey’a. Wziął go pod ramię i zataszczył na kanapę w salonie, olewając niedokończony obiad. Musiał być stanowczy, nawet wręcz brutalny, tylko po to by zmusić, tonącego w łzach starszego Way’a do myślenia.
-Dobra słuchaj!- krzyknął chodząc w te i we w te, naprzeciw kanapy, jako tako skupiając na sobie mgliste spojrzenie Gerarda- Musimy rozpracować, o co im chodzi. A przede wszystkim, kto to zrobił. Będzie nam łatwiej, jak będziemy oboje myśleć, przecież mieszkasz tu dłużej, a Mikey to twój brat. Tak więc, potrzebuje twojej uwagi i oczekuje, że na razie odsuniesz na bok rozpacz, a skupisz się na myśleniu. Jasne?- nawet nie wiedział, że potrafi być taki przekonywujący, z zadowoleniem patrząc jak czerwonowłosy kiwa głową, wlepiając w niego to przeszywające spojrzenie.
-Czarny koń…hm…Nie przychodzi ci nikt go głowy? Nie znasz nikogo o takiej ksywie?
-Nie, już mówiłem, że nic mi to nie mówi- szepnął zrezygnowany
-Czarny koń, czarny koń, czarny koń. Czekaj! Prześledźmy trasę, z mojego do waszego domu- pstryknął palcami wskazując na zbierającego się do kupy Way’a.
-Nie mam zielonego pojęcia, gdzie mieszkasz, więc nie do mnie z tym- odpowiedział pewniej, wstając i dołączając do dreptającego Franka.
-No to słuchaj. Trasa ode mnie do was. Trzeba przejść Lilly St. aż do Broad Road, skręcić w prawo i iść całą jej długością, aż do ostatniej przecznicy, czyli End St., w której gdzieś po środku mieszkacie wy. Nic nadzwyczajnego. Z Broad Road, odchodzą tylko 4 małe przecznice i wszędzie są domy. To tylko dość duże osiedle i 2 małe sklepiki- powiedział zrezygnowany.
-Okej skoro po drodze nie ma nic niebezpiecznego, to nie wiem. Nie zauważyliście po drodze, że ktoś was śledzi? Albo może, chociaż kogoś, kto wyglądał podejrzanie?- Gerard zaczynał myśleć, patrząc na strapionego i wciąż dreptającego Franka.
-Nie, na nic takiego nie zwróciłem uwagi. Byłem zajęty, obgadywaniem ciebie- bezczelny uśmiech wypłynął na jego usta. Trochę na siłę, ale jednak starał się jakoś rozładować atmosferę. Gerard pokazał mu za to swój różowy język. Iero, żeby odgonić dwuznaczne myśli, zastanawiał się, skąd nagle u niego tyle odwagi przy Gerardzie? Wczoraj lewo mógł się wysłowić. Widać, dobrze się poczuł w roli, tego „stanowczego”.
-Dobra powróćmy- Frank znów zaczął dreptać, za Gerardem.
Ten jednak po chwili, nagle stanął doznając olśnienia. Nawet nie zwrócił  uwagi na to, że zaskoczony właściciel miodowych tęczówek wpadł na jego plecy. –Czarny koń…-powiedział powoli –Dlaczego od razu założyliśmy, że to osoba?!- krzyknął odwracając się do Iero, patrzącego na niego, jak na idiotę.
-A co, sądzisz, że czarny koń, to naprawdę czarny koń?- zapytał z powątpiewaniem –Jakoś tego nie widzę. Chyba, że przebraliby go za jednorożca, to wtedy sądzę, że młody bez zastanowienia by go dosiadł- wysilił się na żart, uświadamiający Gerardowi jego omylność.
-Jesteś tępym śledziem Iero- wysyczał ze zmrużonymi oczami i czerwieniejącymi policzkami. Po walce spojrzeń, każdy z nich powrócił do wydeptywania ścieżek w salonie. Parę minut intensywnego myślenia później, cisze przerwał alarm jakiegoś samochodu na zewnątrz. Gerard drgnął tylko, przestraszony nagłym dźwiękiem, za to Frank stanął na środku i pobladł.
-Wszystko w porządku?- zapytał podejrzliwie czerwonowłosy, patrząc jak Iero robi się biały jak kartka, ledwo łapiąc równowagę.
-Masz rację Gerard- szepnął przenosząc przerażone spojrzenie na zaciekawiony wzrok starszego –Czarny koń, to nie osoba. Czarny koń, to samochód. Czarny mercedes, stojący wczoraj pod moim domem- wydukał słabo, obserwując jak Gerard również robi się biały.
-Czarny mercedes?- zapytał cicho- Jesteś pewien?
-Tak mi się wdaje. Nie przyglądałem się, ale chyba mignął mi w oczach ten znaczek- odpowiedział siadając zrezygnowany na kanapie. Teraz poczucie winy dopadło i jego –Gdybym był bardziej rozważny, wyjrzał bym przez okno. Przecież ten samochód, stał dokładnie naprzeciwko mojego domu!
To moja wina, gdybym się nie upił i trzymał telefon przy sobie!- lamentował Iero, czując się cholernie winnym
-Telefon?- zdziwił się Gerard siadając koło niego. Trybiki w jego głowie zaczęły pracować, ale jeszcze nie wiedział, w jakim kościele dzwonią.
-Tak poprosiłem go, by wysłał mi SMS’a jak wróci do domu. Gdybym czekał przytomny, wszystko potoczyło by się szybciej. Moglibyśmy coś zdziałać wcześniej- z westchnieniem żalu padł głową na oparcie kanapy, starając się powstrzymać jakże niemęskie łzy.
-Nie tylko ty, powinieneś być wczoraj trzeźwy. To nie twoja wina. Ja jestem jego starszym bratem i ja jestem za to odpowiedzialny- szepnął jakby starając się go pocieszyć.
-Gerard, jakby człowiek wiedział, że się przewróci, to by się położył-odparował gardłowo, starając się usprawiedliwić jakoś ich oboje.
-Hm… Czarny mercedes- mruczał jakby co siebie, nadal próbując wysilić swoją czerwoną główkę- Wczoraj rano, widziałem jakiś czarny samochód pod domem, jak wychodziłem do szkoły- przypominał sobie, a dzwony zaczęły wyć niemożliwie głośno, tylko nadal nie wiedział gdzie…
-Chcesz powiedzieć, że jak wczoraj rano wychodziłeś do szkoły NAĆPANY, to widziałeś ten samochód- delikatna uwaga Iero, znów przysporzyła Gerardowi rumieńców.
-Ty nigdy nie przychodziłeś do szkoły nachlany?! Od razu wiać, ze lubisz pić!- warknął zdenerwowany, nie lubił jak wytykało mu się błędy.
-Tylko raz- szepnął na wspomnienie następstw tego czynu, zwracając uwagę Way’a –Przepraszam Gerard, po prostu jestem zdenerwowany- popatrzył żałośnie, na tak samo żałośnie wyglądającego chłopaka koło niego.
-Nie masz, za co, masz racje. Jestem tylko nic nie wartym ćpunem- westchnął również rzucając głową o oparcie. Tkwili tak chwile w tej pozycji zanim czerwonowłosym włosy nie poderwał się z jękiem. Już wiedział, w jakim kościele dzwonią te dzwony...


piątek, 10 sierpnia 2012

Asleep or Dead. X

Okej, słowem wstępu. Przeniosłam z onetu (welcome-to-the-black-gay-parade) tutaj. Jednak już na wstępie blogspot mnie wkurzył, bo z mojego konta zniknął blog, który założyłam rano (welcome-to-the-black-gay-parade.blogspot.com) Próbowałam wszelkimi środkami i dupa blog nie wrócił, nie mogę nim zarządzać, więc utworzyłam nowy. Postanowiłam dokończyć Asleep or Dead, chociaż w mojej głowie już rodzi się nowy pomysł. Nie wiem czy rozdziały będą się pojawiać często, bo wkraczam w 3 klasie, a to najtrudniejszy rok gimnazjalisty, ale będę się starać. No więc nie przynudzam i dziękuje tym, który postanowili zajrzeć :)

Enjoy!

~~~

Obudził go ostry dźwięk, a konkretniej mówiąc mocny, gitarowy wstęp, jednej z piosenek The Misfits. Z jęknięciem przewrócił się na drugi bok, po omacku szukając telefonu na szafce. Zastanawiał się kto, jest na tyle odważny, by dzwonić do niego o tak wczesnej porze, w dodatku gdy był na kacu.

-Czego?!- warknął do słuchawki. Wcale nie zamierzał być uprzejmy, gdy głowa pulsowała mu tępym bólem.
-Może trochę grzeczniej?!- rozmówca po drugiej stronie również nie był w najlepszym nastroju.

Frank zamilkł na chwilę. Doskonale wiedział, kto raczy do niego dzwonić o tak nieodpowiedniej porze. Przymknął na chwilę oczy, próbując się wyciszyć i udawać głupa.
-Jak będę wiedział z kim rozmawiam, to się nad tym zastanowię- odpowiedział już spokojniej. Mimo iż nadal trudno było mu zebrać myśli, lepiej mu się z nim rozmawiało, gdy go nie widział.
-Em... Gerard- odparł trochę zakłopotany czerwonowłosy. Od razu jak się na niego spojrzało widać było, że był zdenerwowany. Chodził w kółko po mieszkaniu, co chwile zerkając przez okno.
-Ooo, czyżbyś już wytrzeźwiał i postanowił ze mną pogadać?- Frank stawał się coraz pewniejszy, mimo iż nadal czuł ogromny ból głowy.
-Frank, do cholery nie mam ochoty na żarty!- krzyknął Gerard
-To po cholerę do mnie dzwonisz o tak chujowej porze i drzesz japę?!- odkrzyknął Frank- Poza tym skąd masz mój numer?- po drugiej stronie słuchawki słychać było ciężkie westchnienie, po którym nastąpiła chwila ciszy. Iero zastanawiał się, czy starszy Way zamierza się w ogóle odezwać.
-Czy jest u Ciebie Mikey?- w końcu zapytał, lekko drżącym głosem.
-Mikey?!- zdziwił się Frank.
-Tak Mikey. Nie wrócił na noc do domu...

***

Pół godziny później zdyszany, rozczochrany i ledwo ogarnięty Iero, walił w drzwi do domu Way'ów.

-Otwieraj te
pierdolone drzwi Gerard!- darł się na całą ulicę, choć była dopiero 8 rano. W gwoli ścisłości obaj powinny siedzieć już w szkolnych ławkach, jednak żaden z nich nie zaprzątał sobie głowy tak przyziemnymi sprawami.
-Nie drzyj się tak mały- warknął czerwonowłosy otwierając mu drzwi. Był w podobnym stanie co Frank.
-Co się stało? Tak po prostu nie wrócił na noc do domu? I dopiero rano mi o tym mówisz? Jakim cudem? Czempfff...- zmęczony i zdenerwowany Gerard nie miał ochoty wysłuchiwać, jeszcze rzucanych jak z karabinu, idiotycznych pytań gnoma. Zatkał mu usta własną dłonią, ignorując dreszcz przebiegający mu przez ciało. A może to Frank zadrżał?
-Zamknij się Iero, ostatnią rzeczą, jakiej chce teraz słuchać to twoje głupie pytania- powiedział drżącym głosem mrużąc oczy. Frank miał czas na niego popatrzeć. Nieuczesane czerwone kłaki, wczorajsze wygniecione ubrania, podpuchnięte, sine oczy i niezdrowo blada cera. Ledwo trzymał się na nogach, jednak jego źrenice wyglądały normalnie. To znaczy, że był trzeźwy. Dobrze, że chociaż on. Frank wiedział, że prawdopodobnie wygląda jeszcze żałośniej niż starszy Way.
-Idź do salonu. Rozgość się, a ja zaparzę kawę. Patrząc na ciebie, chyba nie tylko mnie się ona przyda- uśmiechając się ironicznie, zabrał rękę z ust Iero i podreptał do kuchni.
Lekko jeszcze sparaliżowany, kolorowowłosy usiadł w salonie, zastanawiając się, co się właściwie stało.
Z zamyślenia otrząsnął go dopiero ciemno zielony kubek z kawą, który pojawił się przed jego nosem. Odebrał go od zmęczonego Gerarda, patrząc jak ten ze swoja porcją zasiada w fotelu. Swoją drogą, kubek w różowe świnki nadawał starszemu Way'owi, jakiejś dziwnej dziecięcości. Frank odważył się nawet na nieśmiały uśmiech i lekkie skinienie głową zza kubka, jako podziękowanie.
-Opowiesz mi wreszcie, o co chodzi?- zapytał wreszcie po paru minutach ciszy, czując jak powoli ból głowy ustępuje.
Gerard tak jak przez telefon wziął głęboki oddech, przymykając oczy i zbierając myśli. Kiedy je otworzył nie patrzył na Franka tylko na okno.
-Wczoraj wieczorem, jak Mikey wyszedł cię odprowadzić, mama odebrała telefon. Okazało się, że nasza babcia Elena, jest w szpitalu, w ciężkich stanie pozawałowym- widać, że czerwonowłosemu trudno było o tym mówić. Frank domyślał się, że chyba jest mocno związany z babcią - Mama spakowała parę rzeczy i zostawiając nam trochę gotówki na jedzenie, pojechała do babci. Ja zamiast zaczekać na młodego, poszedłem do swojej piwnicy i się naćpałem- jego policzki lekko się zaróżowiły. Oczywistym było, że wstydzi się tego, że jest ćpunem.
-Wstałem jakąś godzinę temu. Wiedziałem, że muszę iść powiedzieć to Mikey'owi, ale gdy poszedłem do jego pokoju, nie było go. Pościel nawet nieruszona, a jego nigdzie ani śladu. Wiedziałem, że na pewno jeszcze nie wie o babci, bo jego telefon leżał na szafce nocnej. Pierwsze, co przyszło mi do głowy, to to, że może został u ciebie na noc. Jednak, jak widać nie, więc skoro nie wrócił do domu, ani nie był z tobą, to gdzie on się do kurwy podziewa?!- ostatnie zadanie prawie wykrzyczał. Iero widział, zbierające się w jego oczach łzy.
-A próbowałeś...- Frank urwał, przecież Mikey oprócz niego, nie miał znajomych.
Zaszklone, czekoladowe, tęczówki kurczącego się w sobie Gerarda spoczęły na małej postaci na kanapie. Wiedzieli, że mieli problem duży problem.

***


-Zaginięcie można zgłosić dopiero po 24 godzinach- odezwał się znudzony głos miejscowego policjanta.

-Czy pan do cholery nie może zrozumieć, że 15-latek niewracający na noc do domu, to jest ZAGINIĘCIE?! I to kurwa nie ważne, czy minęło 10 czy 24 godziny!- Gerard był wkurwiony.
-Ja rozumiem, ale takie są procedu...
-JA MAM W DUPIE PANA PROCEDURY! Mój młodszy brat zaginął. Nie ma przy sobie ani telefonu, ani tym bardziej pieniędzy! Jedyne, co ma to ubranie i okulary!- no i jeszcze paczkę fajek, pomyślał Frank przyglądając się, gotującemu się Gerardowi -Jeżeli nie ruszycie tych swoich opasłych, pączkami tyłków, osobiście przyjdę i rozpiermmpppfff- ostatnie słowa znów zostały zagłuszone, tym razem przez rękę Iero.
-Jeżeli zaczniesz im grozić i ich obrażać, mogą cię wpakować na 24 do pudła, a tego chyba nam teraz nie potrzeba- szepnął groźnie Frank, wlepiając intensywne spojrzenie w Gerarda. Czerwonowłosy był zbyt zdenerwowany by móc normalnie rozmawiać, więc ze zrezygnowaną miną przekazał słuchawkę Frankowi.
-Przepraszam bardzo za mojego kolegę, ale sam pan powinien zrozumieć, że zaginięcie młodszego brata, przysparza trochę nerwów- starszy Way pokazał Iero na te słowa, bardzo kulturalny gest.
-Czy na prawdę nic się nie da zrobić? Musimy czekać do wieczora? Przecież ten chłopak ma tylko 15 lat, a pan na pewno wie, jakie w nocy, ulice Newark są niebezpieczne- Franka przeszedł dreszcz strachu, dopiero teraz zaczynał przyjmować do wiadomości, że Mikey zniknął.
-Eh... postaram się, jak najszybciej zgłosić to do komendanta, a na razie zalecam byście obdzwonili wszystkie szpitale, przytułki i kostnice w Newark- kolejny dreszcz przeszedł młodego Iero na słowo kostnice, nawet nie chciał o tym słyszeć.
-Na prawdę, bardzo panu dziękuje.
-Postaram się zrobić, co w mojej mocy, będę do was dzwonić w razie czego- jednak czasem można liczyć na tych policjantów- A i jeszcze jedno, mogę wiedzieć dlaczego to wy, a nie matka, zgłasza zaginięcie? - nie musiał pytać, to nie było żadną procedurą, każdy mógł zgłosić zaginięcie, po prostu był ciekawy.
-Mama braci wyjechała do babci, dobrze by było gdyby się w ogóle o tym nie dowiedziała, wie pan obwinianie siebie i starszego brata. Chcielibyśmy tego uniknąć i jak najszybciej znaleźć Mikey'go- nic nie mógł poradzić na to, że zaczął drżeć mu głos.
-Dobrze, zrobię, co się da, będziemy w kontakcie.
-I co?!- dopytywał się zniecierpliwiony Gerard
-Powiedział, że postara się jak najszybciej zgłosić to do komendanta, a nam zalecił obdzwonienie, wszystkich szpitali, przytułków i kostnic- czerwonowłosemu też nie podobała się ostatnia opcja, jednak co innego im pozostawało? Zamiast czekać na cud, woleli działać. Z westchnieniem wyciągnął opasłą książkę telefoniczną i zaczęli dzwonić.

***


-Cholera!- wściekły do granic możliwości Way rzucił słuchawką. Był zbyt zdenerwowany, by rozmawiać w tym stanie z kimkolwiek.

-Tyle tego w naszym mieście, a nikt nic o nim nie wie! To niedorzeczne!- pluł się dreptając po pokoju.
-Gerard uspokój się, bo za chwilę ciebie będziemy musieli zawieść do szpitala, by dali ci coś na uspokojenie!- warknął Iero, był tak samo zdenerwowany, ale potrafił się ogarnąć. Jeden z nich musiał trzeźwo myśleć, mimo iż to on jeszcze nie do końca otrzeźwiał po wczoraj. Z ciężkim westchnieniem opadł na kanapę, niebezpiecznie blisko Franka.
-Frank, a jak jemu coś się stanie? Jak go zabiją? Albo wyślą jego wnętrzności na czarny rynek? Albo sprzedadzą na dziwki do Pakistanu? Albo…- po raz kolejny tego dnia Iero musiał zatkać mu usta, nie zwracając uwagi na dreszcz, który przebiegł mu po kręgosłupie.
-Gerard zamknij się, bo tylko pogarszasz sytuację!- kolorowłosy nie wiedział, że starszy Way jest taki uczuciowy- Sam wiesz, że nie mogę ci obiecać, że nic mu nie będzie, ale takie gadanie tylko bardziej nas denerwuje. Więc proszę cię zamknij się, jeżeli zamierzasz pieprzyć takie głupoty- warknął. Czerwonwłosy obdarzył go pełnym łez spojrzeniem, czekoladowych tęczówek, po czym odpychając jego rękę, schował twarz w dłoniach.
-Gerard?- gdy Frank zobaczył, jak wstrząsa nim pierwszy szloch, położył mu rękę na ramieniu- Gerard, ja wiem, że jest ci trudno, ale nie pomożesz ani jemu, ani sobie rozklejając się- bał się. Bał się, że sam za chwilę się rozpłacze.
-Zrobię nam jeszcze kawy- szepnął i zabierając kubki poszedł do kuchni.
Z ciężkim sercem patrzył przez okno, czekając aż napój bogów zacznie wrzeć. On też się martwił, on też się bał. Mimo iż znał młodego tak krótko. Wiedział, że Gerardowi jest jeszcze ciężej. W końcu to jego młodszy brat. W dodatku pewnie też sam się obwiniał, za zniknięcie Mikey’a. Gotową kawę postawił na stoliku i o mało się nie rozpłakał widząc, jak Geezy ociera łzy rękawem, sięgając po kubek.
Iero nie wiedział, co zrobić, więc zdał się na starego Frania, pełnego empatii i uczuć. Usiadł na kanapie i przysunął się jak najbliżej. Stykali się całą powierzchnią boków, a gdy Way spojrzał zapłakany, ale i zdziwiony na Franka, on tylko delikatnie się uśmiechnął. Serce mu podskoczyło, jak zobaczył, że Gerard, nie udolnie, ale jednak próbuje odwzajemnić gest.
Obaj byli zmęczeni, zdenerwowani i pełni obaw. Nawet nie zauważyli, kiedy zasnęli.

***


Frank obudził się pierwszy i z dziwnym uczuciem zauważył, że Gerard zasnął opierając swoja głowę na jego ramieniu. Nie przeszkadzało mu to, jednak było to dziwne. Wczoraj był na niego kompletnie wściekły, a dziś tak po prostu zasypiają razem na kanapie.

Ostrożnie, by nie obudzić starszego, przełożył jego głowę na oparcie kanapy, a sam wyszedł do kuchni, rozprostować się i umyć kubki. Z roztargnieniem stwierdził, że spali jakieś 4 godziny. Było już po 16, a przecież telefonowanie skończyli koło 12. Widać było im to potrzebne.
Gdy już umył kubki, z braku innych zajęć, zaczął sprzątać kuchnie i zastanawiać się, co można zrobić do jedzenia. Zaczynał być głodny, a sądził, że jak Gerard się obudzi też będzie potrzebował jedzenia. Patrząc na zawartość lodówki i szafek postawił, na sos brokułowo-serowy z makaronem. Dziwnie się czuł, krzątając się po nieswojej kuchni, ale cóż trzeba to przeżyć. Może Way go za to nie wyrzuci.
Po parenastu minutach, w drzwiach kuchni pokazała się rozczochrana i zaspana, czerwona główka. Widać musiał obudzić go intensywny zapach.
-Co tam pichcisz, gosposiu? – odezwał się zachrypniętych głosem, lekko strasząc „gosposie”. Frank już miał mu coś odpysknąć, ale kiedy odwrócił się i zauważył, że czerwona istotka pokazuje swoje uzębienie światu, przy potężnym ziewnięciu, stwierdził, że jest to absolutnie urocze i machnąwszy ręką wrócił go garów.
-Odzywał się ktoś?
-Nie, nikt nie dzwonił, przynajmniej nie słyszałem- odpowiedział Frank, tak jakby rozmawiał z garnkiem, a nie z czerwonowłosym, który zdążył się usadowić przy stole, za jego plecami.
Posiłek przebiegł im w ciszy, Gerard tylko raz po raz, zerkał na zapatrzonego w makaron, niczym w 8 cud świata, Franka.
-Dziękuje- odezwał się w końcu cicho.
-Za co?- wywołało to zamierzony efekt, bo Iero wreszcie na niego spojrzał.
-Za wszystko- w zamian za to jedno spojrzenie, Way obdarował go delikatnym uśmiechem, który Frank nieśmiało odwzajemnił.
Ich małą chwilę, przerwał dźwięk telefonu…





One shot: The Only Hope...

~~~

”Jest taki dzień lub moment w życiu człowieka, kiedy nędzne życie przelatuje mu przed oczami. Niczym w filmie, w ułamku sekundy przypominasz sobie wszystkie wzloty i upadki, dobre i złe decyzje. Zastanawiasz się wtedy, czy czegoś żałujesz. I mimo iż, żal jest bezużytecznym uczuciem, bo tego, co się stało zmienić nie można, to ja jednak żałuję. Tylko jednego, że moje życie było za krótkie…” 

 

Gerard ze zbierającymi się w oczach łzami, spojrzał na pełną strzykawkę heroiny, spoczywającą w jego dłoni. I również pożałował…

”… To trochę ironiczne, bo kiedyś wydawało mi się, że będę żył cholernie długo, na starym i niebezpiecznym blokowisku Newark, topiąc w wódce, narkotykach i papierosach moje niespełnione marzenia. Każdy mój dzień wyglądał identycznie. Tak samo szary, niebezpieczny i zatruty. Byłem wyrzutkiem społeczeństwa, nie mogłem liczyć na nic więcej. Myślałem, że będę się tak męczyć przez całą swoja marna egzystencje, ale ten jeden moment zmienił całe moje życie. Diagnoza, a raczej wyrok. Tylko tak potrafiłem to nazwać. Kiedy obudziłem się w szpitalu, lekarz wytłumaczył mi, że moje omdlenia i kłopoty z oddychaniem to nie tylko fajki, dragi i alkohol. Pomyślałem wtedy, jak każdy w mojej sytuacji, „Dlaczego Ja?” Miałem tylko 20 lat i rok życia. Tylko tyle moje serce będzie w stanie wytrzymać. Żadnych szans na przeżycie. Należałem do marginesu, nikogo nie obchodził los takich jak ja, my mieliśmy gnić w więzieniach. Jednak mimo tego całego syfu, jakim było moje chuligańskie życie, żałowałem. Nie chciałem umierać z poczuciem, że nic w życiu nie zrobiłem, że je zmarnowałem. W moich oczach było nic nie warte, a nie warto umierać za nic. Chciałem coś zmienić przez ten ostatni dany mi rok. Jednak pomimo tych głębokich przemyśleń, poszedłem się upić za ostatnie pieniądze z nadzieją, że mnie po drodze potrąci samochód, oszczędzając mi cierpień. Nie żałuję, że to zrobiłem, bo spotkałem jego…” 

 

Czarnowłosy dokładnie pamiętał ten dzień. Opijali właśnie z chłopakami ich drugą płytę, kiedy on wszedł do baru. Wyglądał jak jedno wielkie nieszczęście. Nie umyte, niedbale ułożone w irokeza włosy, wczorajsze ciuchy i wyraz twarzy skończonego człowieka. Kiedyś sam tak wyglądał. I być może właśnie to pchnęło go, by dosiąść się do niego i postawić mu piwo. Raczej nie wierzył w przeznaczenie, ale teraz wspominając i czytając ten ostatni list przyjaciela, wiedział, że tak po prostu musiało być. Upili się…

… Upił mnie, a ja zwykle skryty, nie skłonnydo zwierzeń, opowiedziałem mu o swoim jakże nędznym menelskim życiu. Z każdą kolejną szklaną uzewnętrzniałem swoje najskrytsze, niespełnione marzenia. A następnego dnia obudziłem się vanie na autostradzie. To była pierwsza, z lekka niepokojąca, ale dobra rzecz w moim życiu. Po przebudzeniu już nie witał mnie smród meliny i ćpunów, ale zapach benzyny, kawy i papierosów. Przyjemny.Okazało się, że czarnowłosy Gerard jest wokalistą niejakiego zespołu „My Chemical Romance”, a ja właśnie zostałem przyjęty do zespołu, jako drugi gitarzysta. Pięknie…” 

 

Nie miał pojęcia czym się wtedy znów kierował, czy to przeczucie, intuicja, czy przeznaczenie, ale kiedy tłumaczył chłopakom, że ten nawalony w trupa wytatuowany gnom jest ich nowym gitarzystą czuł się dobrze. Wreszcie bez żalu. I mimo iż, Mikey, Ray i Bob mieli pewne obiekcje to jednak zgodzili się. W końcu, byli wiecznie młodymi, nawalonymi, spontanicznymi, przyszłymi gwiazdami rock’a. Gerard zaśmiał się gardłowo na to wspomnienie, osuwając się po ścianie i czując jak łzy nawiedzają jego oczy, ponownie zabrał się za czytanie…
 
„… Dość szybko przyzwyczaiłem się do nowej sytuacji. Gdy całkowicie wytrzeźwiałem, już miałem swoją ukochaną gitarę w bagażniku i zaśmiewałem się z opowieści, naszego basisty Mikey’a. To było dobre, a moje życie wreszcie zaczęło się zmieniać na lepsze.
   Ruszyliśmy w trasę. W naszym małym vanie podbijając Stany. Szybko podszkoliłem swoje umiejętność i stałem się sceniczną bestią. Rozwalałem mikrofony, gwałciłem głośniki, kopałem Mikey’a, skakałem na perkusję Bob’a, przestawiałem mikrofon Ray’owi, gdy był zajęty swoją solówką i przeszkadzałem Gerardowi w śpiewaniu,…”
 

 
Gerard pamiętał każdy ten moment bardzo dokładnie, znów uśmiechając się przez łzy. Przypominał sobie każdą ranę, każdy kopniak, czy skręcenie, jakie fundował im ten niepozorny krasnal. Był najmniejszy z nich wszystkich, ale za to najbardziej ruchliwy. Mimo to, że czyhała nad nim wizja rychłej śmierci, to był wiecznie uśmiechnięty. Zawsze cieszył się chwilą, a oni uczyli się tego od niego…

”…ale jakoś nie przypominam sobie by się jakoś specjalnie wkurzali moim entuzjazmem. Byłem najmłodszy z nich, więc czasem też postrzegali mnie jako nadpobudliwego dzieciaczka i może mieli trochę racji, bo starałem się właśnie taki być. Beztroski, wesoły, by nadrobić całe zło mojego życia. Zarażałem tym chłopaków, bo za każdym razem siadaliśmy i śmialiśmy się wszyscy z moich wybryków pijąc piwo. Będąc z nimi i robiąc to, co kocham, wreszcie żyłem, nie egzystowałem. Cieszyliśmy się jak dzieci, kiedy tylko mogliśmy wyjść na scenę igrać. Niestety, ja z każdym kolejnym wysiłkiem, koncertem słabłem. Coraz ciężej było mi oddychać, a moje serce nie chciało zwolnić pompując za szybko krew…” 

 
Way pamiętał, jak po 4 miesiącach życia w trasie Frank zaczął słabnąć. Na scenie oprócz niego nikt nie widział, jak Iero dusi się własnym tlenem, bo nie dawał po sobie nic poznać. Nadal miał napady niespożytej energii, angażując się całym sobą w muzykę, gwałcąc wszystko naokoło. Gerard uwielbiał go obserwować na scenie. Widać było wtedy po nim, że, mimo, iż ciężko mu złapać oddech jest szczęśliwy. Mógł dzielić się tym, co kochał z innymi, a czarnowłosy cieszył się razem z nim. Jednak magiczne chwile koncertów się kończyły, a jemu się serce krajało, gdy prawie musiał go znosić ze sceny, kiedy mały lał mu się przez ręce. Był wtedy taki słaby, taki delikatny. Gerard czuł się za niego odpowiedzialny również, dlatego, że tylko on wiedział, że Frank umiera. Chwile słabości tłumaczył przed chłopakami astmą, wyjaśniając czarnowłosemu, że po prostu nie chce niczyjej litości. Częściej było tak, że to Iero pocieszał Way’a. On już dawno pogodził się ze śmiercią, cieszył się chwilą i był szczęśliwy. Gerard podziwiał go za to i uczył się od niego na nowo tej dziecięcej radość i beztroski, odkupując swoje winy za każdym razem, gdy słyszał jak zmienił na lepsze życie Frank’a.
 

„…Dzięki Gerardowi, zacząłem żyć. To musiało być jakieś cholerne przeznaczenie. Z każdym kolejnym tygodniem spędzonym na trasie stawaliśmy się przyjaciółmi. Jeden od drugiego uczył się żyć. Dopełnialiśmy się. Kochałem go, jak nikogo innego w moim życiu. On był moim wybawicielem. Nie lubiłem patrzeć na cierpienie w jego oczach, gdy walczyłem o haust powietrza. Był wtedy tak kruchy jak ja, jakby winił za to sobie. A moja choroba była przecież tylko i wyłącznie moja winą. On mnie ratował, za każdym razem. Gdy po jednym z lepszych koncertów, moja krew tak głośno tętniła mi w uszach, że nie zarejestrowałem jak uderzam o podłogę z braku tlenu, Gerard wymyślił, żebym znów zaczął brać…” 

 
Spychał go na niebezpieczną drogę, ale w takiej chwili liczyło się dla niego tylko to, by Frank żył. Kokaina zażyta przed koncertem spowalniała jego krążenie. Dzięki temu, krew w swoim pędzie nie rozrywała serca. Z każdą kolejna działką, dostawał trochę więcej życia, trochę wolniej umierał. Gerard wiedział, że Iero woli trzeźwe koncerty, bo ja pamięta i może lepiej je przeżywać, ale Way był egoistą. Łzy ciurkiem spływały po jego bladych policzkach, gdy w gardle czaił się szloch. Chciał po prostu by jego Frankie żył…

”… więc brałem. Kochałem Gerarda i ufałem mu, wiedziałem, że robi to dla mnie. Minęło lato, jesień i zaczynała się zima. Nie lubiłem zimy. Ale wiedziałem, że wraz z nią nadchodzi mój koniec. Ten rok, to był pic na wodę. Dwa tygodnie temu, w moje urodziny, minęło dokładnie pół roku,a ja już nie miałem siły by żyć. Z kokainy już dawno przeszedłem na wyższy poziom, brałem heroinę. Chodziłem wiecznie otępiały i naćpany, ale żywy, jak to tłumaczył mi ze łzami w oczach Geezy. Oboje cierpieliśmy, po cichu się kochając. Nawet przed sobą nie potrafiliśmy przyznać, że to już nie jest tylko przyjaźń.Gerard był zbyt zaślepiony utrzymywaniem mnie przy życiu, by dostrzec, że coś między nami się zmienia…” 

 
Obfite łzy skapywały na pognieciony i pokreślony list. A serce Gerarda pękało z bólu, z wydobywającym się ze spierzchniętych ust, cichym jękiem. Tak bardzo kochał, tak bardzo tęsknił. Był zaślepiony tym utrzymywaniem go w złotej klatce. Ratując jego chciał odkupić swoje winy, jednak nie pomyślał o tym, że jemu wystarczył by uścisk. Jego mała przylepa…

”…Jest już połowa listopada, a ja nie chcę umierać w zimę. Lubię jesień. Chciałem się cieszyć tymi ostatnimi godzinami z Gerardem podziwiając tańczące na wietrze liście, jednak on bardziej był skupiony na tym, by załatwić mi kolejną dawkę, która doda mi te kolejne godziny, niż na tym by cieszyć się ze mną chwilą. Zupełnie zapomniał, o tym czego próbowałem go nauczyć. Jednak nie miałem mu za złe. Ja też nie chciałem go opuszczać. Tak rozpaczliwie chciał bym żył, był gotów zrobić dla mnie wszystko. Jednak ja już podjąłem decyzję. Długo nad tym myślałem, ale dziś jest dobry dzień. Dziś mogę umierać szczęśliwy…” 

 
Gerard już nie hamował szlochu wydobywającego się z jego gardła. Tak bardzo żałował. Żałował, że znów go nie posłuchał, zaślepiony. Chciał znów tak po prostu go przytulić i poczuć ciepło tego małego wariata, który był lekiem na całe zło jego duszy. Walnął pięścią w podłogę, a kolejne łzy potoczyły się po jego policzkach. Dlaczego był taki niedomyślny?...

”… Chłopaki są już dawno za kulisami i dostrajają się. Wciąż nie rozumieli, dlaczego przed każdym koncertem daję sobie w kanał. Jednak dawali mi tą chwilę samotności, zabierając ze sobą Gerarda. Dobrze. Miałem czas na napisanie tego ostatniego listu, mojego ostatniego wyznania. A teraz zostało mi już tylko jedno marzenie…” 

 
Czarnowłosy pamiętał, jak obserwował Frank’a wychodzącego z garderoby, z uśmiechem szczerym i lekkim. Nie domyślił się.
Widział jak Iero bierze swoja gitarę w upaćkane tuszem ręce. Niezdara.
Nie domyślił się.
Patrzył, jak podchodzi do niego wolnym krokiem, przytula go i składa na jego ustach, pierwszy, czuły, pełen emocji, krótki pocałunek.
-Kocham Cię Gerard. Dziękuje Ci…
Stał w szoku, widząc jak idzie w stronę sceny, jednak nadal się nie domyślił.Chciał pobiec i zapytać, co to znaczy, jednak wygonili go na scenę.  Podczas koncertu cały czas bacznie obserwował Iero, jak poddaje się muzyce, dając z siebie wszystko jakby chciał poczuć to dwa razy mocniej. Jednak, gdy śpiewał ostatnie takty „Dead” wreszcie zauważył, jak Frank krzywi się łapiąc się za serce, upada na kolana, a potem pada na plecy i z tym samym lekkim uśmiechem zamyka oczy po raz ostatni. Już wiedział. Potem nie pamiętał niczego, oprócz własnego krzyku, łez i tej niesamowitej ciszy fanów. Ocknął się dopiero, gdy za kulisami oderwali go od kruchego, zimnego już ciała. Wtedy właśnie wrócił do garderoby, nie myślał, nie czuł. Już nie żył, egzystował. Potem zauważył pogniecioną kartkę i leżącą na niej pełną strzykawkę z heroiną. Wiedział…

…Jestem zdeterminowany Ci to powiedzieć Gerard, bo wiem, że pewnie teraz to czytasz. A ja już nie żyję. Wiedz, że musiałem, już nie miałem siły żyć i męczyć nas obu. Kocham Cię. Jesteś moim wybawicielem, przyjacielem i miłością. Dzięki tobie ostatni pół roku życia, byłem szczęśliwy. Całe dobro mojego 21- letniego życia zawdzięczam tobie i zespołowi. Wszystkie chwile, gdy razem piliśmy, śmialiśmy się. Gdy chodziłeś ze mną robić kolejne tatuaże, choć prawie mdlałeś na widok igieł, gdy pomagałeś mi wstać. Pokazałeś mi czym jest życie, samemu siebie ratując. Dzięki tobie mogę umrzeć szczęśliwy, bez żalu za czyny. Przepraszam, wiem, że chciałeś bym żył…”
 
The End, and if your life won’t wait
Then your heart can’t takie this…

Gerard już nie płakał, już nie żałował. Wiedział, co musi zrobić. Sam umoczył palce w tuszu. Nikogo bardziej niż Franka nie kochał w swoim życiu, był gotów zrobić dla niego wszystko. I zrobi. Pisał ten list z takim samym zakończeniem, patrząc na pełna strzykawkę heroiny. Nie chciał czuć tego bólu, jednak ten ból był wystarczająco mocny by zachować wspomnienia. Wszystko w życiu boli.
Z tym samym lekkim uśmiechem wyszedł z garderoby i przytulił zapłakanego, nieświadomego Mikey’a.

”… Byłeś obok, kiedy nikogo nie było, kiedy myślałem, że nikomu nie zależy, kiedy cały świat opowiadał się przeciw mnie i kiedy byłem osamotniony, byłeś obok. Byłeś obok, kiedy potrzebowałem kogoś na otarcie łez, kiedy moje serce tak bolało, że nie mogłem oddychać, kiedy chciałem po prostu położyć się i umrzeć, byłeś obok. Byłeś, gdy zaczynałem płakać słysząc smutną piosenkę i gdy łzy nie chciały przestać płynąć. Za to Dziękuje Ci.

Frank”

P.S. Because The Only Hope For Me Is You…

Gerard

Asleep or Dead. IX

~~~

FRANK

-Wtopa!- pisnąłem nieświadomie, zupełnie jak mała dziewczynka.
Wywołało to lekki uśmiech na twarzy osoby stojącej w drzwiach. Nietrudno było się domyślić, że była to mama Way. Musiała usłyszeć mój żałosny bełkot, który sprowadził ją aż do piwnicy. A nie wybaczcie, do pokoju Gerarda.
  Nagle na myśl o nim miałem ochotę warknąć. Nie wiem, czemu, ale byłem na niego zły. Moje inteligentne rozmyślania przerwał Mikey, który nadal patrząc na matkę odsunął mnie i sięgnął po walającą się na podłodze butelkę whisky. Po czym schował ją za siebie. Miałem ochotę się roześmiać, obserwując jego poczynania. Czy on naprawdę ma spowolnione odruchy, czy to jego reakcja na stres? Chwilę potem spojrzał na mnie z głupią miną, a ja parsknąłem niepohamowanym śmiechem. Matka Way’ów z westchnieniem przewróciła oczami i machnęła ręką byśmy poszli za nią na górę. Przestało mi być do śmiechu. Niechętnie, podreptałem jednak, za nadal niekontaktującym Mikey’m. Po drodze przelotnie spoglądając na drgające powieki Gerarda.
  Nie powiem, Way’owie to naprawdę dziwna rodzina. Najpierw przez pół godziny dostawaliśmy burę za to, że zerwaliśmy się z lekcji i, że piliśmy alkohol w piwnicy, wróć, w pokoju Gerarda. A potem jak zdołaliśmy wybąkać, że to przez tego ćpuńskiego wampira, którego mama Way nie zauważyła, obaj zostaliśmy obdarowani krótkim uściskiem, przeprosinami i zaproszeniem do kuchni na kawę. Tak oto, więc stałem już dobrą minutę w salonie przetwarzając wszystkie wydarzenia. Przestałem się już dziwić tej patologicznie dziwnej rodzinie i pomyślałem, że ta kawa to mi się jednak przyda.
  Resztę popołudnia spędziliśmy wesoło gawędząc i pomagając Donnie w przygotowaniu obiadu. Dowiedziałem się wreszcie, jak ma na imię mama Way. Niestety później, to ja dostałem zadanie zejścia do pieczary smoka i zawołania go na obiad. Powoli nie spiesząc się schodziłem po tych nierównych schodach, chcą jak najdłużej odwlec spotkanie z czerwonowłosym.Wiedziałem, że będziemy musieli pogadać i wyjaśnić parę rzeczy. Otwierając ciemne drzwi spodziewałem się zastać, nadal zakopanego w pościeli, śpiącego Gerarda. Jakież było moje zaskoczenie, gdy ujrzałem centralnie przed sobą goły tors chłopaka. Stanąłem jak wryty, wlepiając oczy w jego mostek. Swoja drogą nie miałem pojęcia, że jestem, AŻ TAK niski. Albo on AŻ TAK wysoki, żałośnie próbowałem pocieszyć sam siebie. Po krótkiej chwili skierowałem swoje zszokowane spojrzenie w górę i zobaczyłem, że Gerard również mi się przygląda.Tyle, że z ironicznym uśmiechem i lewą brwią podniesiona do góry, co niezwykle kontrastowało się z jego nadal rozczochranymi czerwonymi włosami. Zaraz, od kiedy ja zwracam uwagę na takie szczegóły?
-Ekhem- właściciel tej porannej fryzury postanowił jednak przerwać panującą między nami ciszę - Czyżbyś nigdy nie widział gołej klaty?- zapytał szczerząc się głupio. No naprawdę, mogłeś sobie darować…
-Widziałem i… eee, twoja mama woła na obiad- zająknąłem się. Brawa dla inteligencji Franka! Chłopie ty to Oskara kiedyś dostaniesz, naprawdę.
-A to fajnie, coś jeszcze? – zapytał z rozbawieniem przechylając głowę. Frank,ogarnij swoje gejowskie zapędy i wysłów, że się normalnie!
-Em… nie sądzisz, że powinniśmy pogadać?- i po cholerę popatrzyłeś na tę podłogę? Lepiej ci się, żyło bez świadomości, że Gerard ma na sobie jedynie bokserki. Czułem, jak moje policzki momentalnie pokrywają się czerwienią, godną koloru włosów starszego Way’a.
-Dobra, to usiądź sobie gdzieś. Ja się… ubiorę- ten głupi chichot, też mogłeś sobie darować. Naprawdę to wcale mi nie pomaga!
Dopiero, kiedy usłyszałem trzask zamykanych drzwi do łazienki odważyłem się podnieść oczy i odetchnąć. Dlaczego on tak na mnie działał? Zapominałem języka w gębie, kiedy świdrował mnie tymi swoimi czekoladowymi tęczówkami. Trzeba będzie, albo podszkolić nowego Franka, albo dać znów wyjść na powierzchnie tej małej ciapie i się nie męczyć. Cholera…
 Rozejrzałem się po pokoju. Z pozoru nic nadzwyczajnego. Ciemne ściany, prawie w całości pokrywały szkice, rysunki i plakaty. Po podłodze walały się butelki, pudełka po pizzy, ciuchy, komiksy i jeszcze więcej rysunków. Chłopak miał niezły zapał. Tam gdzieś w kącie zauważyłem szafkę z płytami, co od razu przykuło moja uwagę. Okazało się, że bracia Way mają taki sam gust i identyczny, jak mój. Większość moich ulubionych zespołów i parę tych, których nie znałem. Może kiedyś mi pożyczy te płyty? Słysząc, jak chłopak krząta się po łazience, powróciłem do kontemplacji nad jego pokojem. Podobno, pokój może bardzo wiele opowiedzieć o właścicielu.Wnioskuję z tego, że Gerard jest raczej skrytym artystą o ponurym nastawieniu do życia. No i narkomanem, stwierdziłem patrząc na pusty woreczek koło łóżka. Swoja drogą, cholerny bałaganiarz z niego, ja nie umiałbym, żyć w takim syfie. Ale podobno tylko geniusz panuje nad chaosem, a nie wydaje mi się by czerwonowłosy nim był. Chociaż talent miał, to trzeba przyznać. A propos, czy Mikey nie wspominał o jakimś szkicowniku? Zaciekawiony zacząłem rozglądać się po podłodze i cóż za sukces! Odnalazłem czarny zeszyt, tuż koło nogi łóżka. Z lekkim obrzydzeniem, odgarnąłem rozkopaną pościel i sadowiąc się na samym brzegu łóżka, zacząłem przeglądać. Ja, ja, ja… o i cóż za zaskoczenie, znowu ja! Czy ten gość ma jakąś obsesję? Serio zaczynam się martwić. Fakt rysunki były genialne, niczym fotografie, jednak z lekka przerażające. Ja w kałuży krwi, ja z rozciętym policzkiem, ja w karetce z domalowanymi czarnymi obwódkami wokoło oczu, podpięty do jakiś maszyn. Niczym jakiś upiór, z lekka groteskowy. Jednak bądź, co bądź podobieństwo idealne. Zapatrzony w te wszystkie szkice, nie zauważyłem, kiedy Way podszedł do mnie. Dopiero, gdy kucał i strzyknęły mu kolana z przerażeniem poderwałem głowę znad zeszytu. Swoja drogą, te jego tęczówki koloru czekolady są… pyszne, nawet gdy zabija mnie wzrokiem.
-Wybacz- uśmiechnąłem się nieśmiało, zamykając zeszyt i podając go chmurnemu Gerardowi – A tak w ogóle to masz fajny pokój- palnąłem bez sensu.
-To piwnica- odpowiedział trochę zdziwiony odkładając szkicownik, na równie zaśmiecone biurko-  Ale chyba nie o moim pokoju chciałeś gadać?- popatrzył sceptycznie, na moją skuloną postać na łóżku-Frank, ja nie gryzę, nie musisz się mnie bać- westchnął.
Drgnąłem na dźwięk swojego imienia. Nie to, że się go bałem on po prostu mnie onieśmielał, nawet nie wiedziałem, dlaczego.
-Nie boję się- mruknąłem wstając nadal zagapiony w brudną podłogę. Nie wiem, jak można być takim niechlujem.
-To, dlaczego na mnie nie spojrzysz?- jak na zawołanie podniosłem na niego wzrok. Opierał się o biurko, znów tak zabawnie przechylając głowę. Frank, o czym ty myślisz!
-Patrzę- warknąłem, kiedy prowadziliśmy walkę spojrzeń. Dobrze, że już się nie uśmiechał.
-Teraz możemy pogadać- o jednak nie, znów postanowił się ironicznie uśmiechnąć. Zaraz, go jebnę...- To, jaki masz problem mały?- pałka się przegła, panie Way.
-Nie jestem MAŁY!- krzyknąłem na niego, wywołując chwilowy szok na jego wstrętnej buźce. Zaraz potem zaczął się histerycznie śmiać.
-Pogadamy jak wytrzeźwiejesz, ćpunie!- warknąłem i popędziłem na górę, nadal słysząc jego śmiech. Czy to takie zabawne, wyśmiewać się z czyjegoś wzrostu?! Dobra mam kompleksy, w końcu kiedyś byłem dręczonym anorektykiem. Sam jestem skurwysynem, ale on niszczył całą moją reputację i wyćwiczony cynizm jednym spojrzeniem! Co,do cholery, on w sobie takiego miał? Warcząc pod nosem, wparowałem do kuchni, olewając zdziwione spojrzenie Mikey’go i zasiadając na jednym z wolnych krzeseł. Chwilę potem, do pomieszczenia wszedł nadal chichrający się Gerard. Dajcie mi nóż!
-Czego się cieszysz bucu?- zgasił go młodszy brat. Uśmiechnąłem się triumfalnie i aż miałem ochotę mu pogratulować.
-Nie twój zakichany interes, patałachu- mruknął starszy siadając naprzeciwko mnie- Co na obiad?
-Nic dla ciebie- odpowiedział fan jednorożców mrużąc zabawnie oczy.
Musiałem schować swój uśmiech za szklanką soku, Donna zaś tylko westchnęła stawiając przed nami smakowicie pachnące spaghetti. Nakładając sobie porcję sosu, prawie wywaliłem ją na podłogę, kiedy poczułem pod stołem kopnięcie. Ze złością spojrzałem na, znów wyszczerzonego, starszego Way’a.
-Czy ty masz jakiś szczękościsk, że się tak ciągle szczerzysz?- dobra nie miałem zamiaru tego mówić na głos, niechcący się wymsknęło. Poczułem, że moje policzki znów czerwienieją, gdy reszta Way’ów przerywając posiłek spojrzała na mnie zdziwiona. Już miałem zacząć przepraszać, gdy Donna się wtrąciła.
-Nie skarbie, on zawsze tak ma jak się naćpa- mruknęła patrząc z dezaprobatą na starszego syna, który zrobił skwaszoną minę. Pomińmy to, że zupełnie nieznana mi matka mojego kumpla, mówi do mnie skarbie zaraz po tym, jak piłem whisky w jej piwnicy. Najwyraźniej chyba, nigdy nie nadążę za tą rodziną. Do końca posiłku nikt z nas się już nie odezwał.
   Po obiedzie, gdy Gerard posyłając mi długie spojrzenie, zniknął w tej swojej jaskini, postanowiłem się ulotnić. Za dużo wrażeń, jak na jeden dzień. Mikey, jako dobry przyjaciel postanowił, mnie odprowadzić, w sumie nawet się cieszyłem. Jednak nie miałem pojęcia, jak będę potem tego żałować.
Całą drogę narzekaliśmy na Gerarda, nie poruszając tematu mojej przeszłości.
-Nie wiem, dlaczego taki jest. To chyba przez te włosy- skrzywił się młody-Wcześniej jak ćpał, to po prostu był utopiony w swoich smutkach i depresji- o nowy fakt, czyli nie tylko ja mam uzależnienie po „smutkach i depresji”, coś nas łączy- Włosy przefarbował wraz z postanowieniem odwyku. Potem poznał ciebie, znów zaczął ćpać i w końcu teraz to on robi za skurwysyna. Masz konkurencję chłopie- zaśmiał się patrząc na mnie z góry. Zresztą, jak większość. Nienawidziłem swojego wzrostu.
-Nie mam zamiaru dać się wygryźć. Myślałem, że nawet miły z niego chłopak, w końcu uratował mi życie, a okazuję się cynicznym i ironicznym dupkiem. Nie spodziewałem się tego, chociaż wielu rzeczy się nie spodziewałem. Tyle się dziś dowiedziałem!- zawsze, jak coś mnie podnieca to strasznie gestykuluję. Chyba naprawdę, siebie nie lubię- Myślałem, że ty to taki niepozorny, niewinny chłopczyk jesteś, a za kołnierzem, to aż ci się kurzy. Nie wiedziałem, że mój wybawca ćpa, a co dopiero, że jest twoim bratem. Poza tym, nie sądziłem, że jest taki chamski. Przynajmniej będę miał, na kim ćwiczyć- taa, sam siebie próbowałem oszukać. Przecież, ja się wysłowić przy nim nie mogę.
-Eh… oboje mamy przesrane życie Frankie. Twoja matka, ma cię w dupie. Przypomina sobie o synu tylko wtedy, gdy coś ci się stanie. Miałeś ciężki rok i uzależniłeś się od wódki. Oboje nie mamy ojców. Ja przynajmniej matkę mam spoko, ale za to mój 17-letni brat jest ćpunem. Cholera…
-Przejebane- powiedziałem wyciągając fajki z kieszeni- Zaraz, powiedziałeś, że Gerard ma 17 lat?- zapytałem, częstując kolegę.
-No tak- odparł w zamyśleniu wyciągając z paczki papierosa.
-To dlaczego, chodzi ze mną do klasy?- mruknąłem, podpalając fajka.
-Bo przez swoją głupotę, czytaj narkomaństwo, nie zdał w tamtym roku- wyjaśnił zaciągając się. Aha, czyli mamy świętą trójce. 15-letni palacz, 16-letni alkoholik i 17-letni narkoman. Cuudnie…
-Nie musisz być dwulicowym chamem Frankie- zagaił młody- Ja żyję w cieniu, nie odzywam się i nikt mnie nie gnębi. Mógłbyś spróbować przestać gwiazdorzyć -zgarbiłem się, próbując zapaść się w siebie.
-Mikey, to nie takie łatwe…
-Frank ja wiem, że ktoś zrobił ci krzywdę i to ogromną. Wiem, jak ciężko jest pokonać swój lęk i strach. Nic ci nie nakazuję, ale jestem twoim przyjacielem i cokolwiek by nie było, chce ci pomóc. Ciągle komuś pomagam…
-Wiem Mikey, jesteś najlepszym kumplem i bratem na świecie, ale minie trochę czasu zanim się pozbieram. To wszystko jest takie nowe, niezabliźnione. Żeś sobie dowalił. Nie dość, że brat narkoman to jeszcze przyjaciel alkoholik po chorobie psychicznej- tyle, żalu miałem w sobie. Do całego świata, za całe zło. Do moich prześladowców, rodziców, za to, że nie umieją mi pomóc. A teraz najbardziej do Gerarda. Gdzieś tam w sobie miałem nadzieję, że będzie… tak po prostu lepszy. By chociaż on, mój wybawca wniósł trochę ciepłego koloru czekolady, do mojego życia. Jednak się pomyliłem, on siedzi w jeszcze większym bagnie niż ja.Znów miałem ochotę się rozryczeć. Jesteś żałosny Frank. Zgniatając kulturalnie peta, w żalu, że śmietnik jest za daleko, Mikey uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco. Swoją drogą ciekawe skąd on ma w sobie takie pokłady dobroci. Zawsze najlepszy pomocnik. W głowie zaczęła się mi kształtować myśl, że może dzięki niemu uda mi się pokonać demony przeszłości.
Resztę drogi pokonaliśmy w ciszy, obserwując jak powoli niebezpieczne ulice Newark pogrążają się w ciemności. Kątem oka zauważyłem, że pod moim domem stoi jakiś czarny, wyglądający na drogi, samochód. Jednak nie zwróciłem na niego większej uwagi. Pożegnałem się z młodym, prosząc by napisał do mnie, jak wróci do domu i wszedłem do pogrążonego w mroku mieszkania. Po drodze zahaczyłem o barek matki, nawet nie zaglądając do kuchni. Po raz kolejny zamiast jedzenia wybieram wódkę. Wchodząc po schodach do swojego pokoju, pomyślałem, że to będzie długa noc. A na walkę z myślami, najlepsza jest właśnie wódka. Rozumiałem Gerarda, w końcu byłem takim samym, jak on uzależnionym, pełnym demonów przeszłości, zwykłym, zagubionym nastolatkiem. Obaj jesteśmy tak samo żałośni…

Asleep or Dead. VIII

~~~

Frank westchnął z zrezygnowany, widząc, że Mikey patrzy na niego z wyczekiwaniem. Wiedział, że będzie musiał teraz wszystko wytłumaczyć i opowiedzieć, a zdecydowanie nie miał teraz na to ochoty. Poza tym wątpił, by rozwiązał mu się język bez jakiegoś mocnego zakraplacza w postaci wódki. Już teraz, na samą myśl o tym, miał gulę w gardle.

-Frank, czy raczysz mi wreszcie wytłumaczyć, czemu prawie cały szkicownik Gerarda jest zapełniony tobą?- już lekko zdenerwowany blondyn, ponowił swoje pytanie sprzed chwili.
Iero jeszcze raz głęboko westchnął i zerknąwszy na śpiącego Gerarda wydukał.
-Jeśli masz czas i wódkę, to postaram się ci wszystko wytłumaczyć- lekkie zdziwienie na twarzy Mikey’a nakazało mu kontynuować- Jest to cholernie długa i cholernie ciężka historia mojej przeszłości. Mikey, zrozum nie łatwo jest mi o tym myśleć, a co dopiero mówić…
Jakby na potwierdzenie tych słów, głos załamał mu się lekko. Blondyn chyba zrozumiał, o co chodziło starszemu koledze, bo odłożywszy szkicownik Gerarda poszedł w kąt pokoju i z małej szafki przy drzwiach wyciągnął prawie pełną butelkę Jacka Danielsa. Na ten widok, oczy Franka zalśniły. Już tydzień nie miał alkoholu w ustach. Nie to, że zależało mu na ograniczeniu picia, po prostu matka chyba znów o nim zapomniała, więc nie miał kasy na wódkę, a ledwo starczało mu na żarcie. Starał się tylko by nie zasłabnąć, na którejś z lekcji, nie lubił się tłumaczyć.
Nigdy nie mówił Mikey’mu nic o swojej przeszłości, ani o tym jak wygląda jego teraźniejszość. Bał się, że młody go nie zrozumie. Jednak teraz przyszła pora wyłożyć karty na stół i wypuścić starego Franka na chwilę na wolność.
Starał się, nie rzucić na butelkę cudownych procentów, ale gdy tylko blondyn mu ją podał, przyssał się do niej, jak glonojad do szyby. Nie przejmował się tym, że to nie grzecznie pić z gwinta, miał to gdzieś, liczył się tylko ten cudowny gorzki smak upajających procentów. Po paru łykach usiadł na brudnej podłodze i odłożywszy butelkę skinął, by Mikey usiadł koło niego. Coraz bardziej zszokowany Way wlepił wyczekujące spojrzenie w starszego kolegę. Już dawno czuł, że za tymi jego miodowymi oczami, coś się kryje, jednak z każdą chwilą, bardziej bał się poznać, co to. Jak to mówią „Nie wiesz, jakie tajemnice, skrywają ludzkie źrenice.”  I właśnie za chwilę miał poznać największe i najbardziej wstydliwe, sekrety i wspomnienia Franka Iero.
-Uprzedzam, że będzie to długa historia- powiedział, melancholijnie wpatrując się w bursztynowy napój i pociągając kolejny łyk, zaczął wędrówkę do przeszłości.
-Byłem szkolnym outsiderem. Trzymałem się na uboczu, nikomu nie wadziłem, kumplowałem się tylko z takim jednym chłopakiem. Znaliśmy się od piaskownicy, ale nie byliśmy jakoś zżyci. Poza nim nie miałem żadnych bliższych przyjaciół. Jednak wszyscy wiedzieli, że jak mają jakiś problem, to mogą się do mnie zgłosić. Zawsze byłem naiwny i pomocny- gorzki uśmiech przemknął po jego twarzy, gdy błądził oczami w wspomnieniach- Nidzie nie pasowałem, tak inny od wszystkich „normalnych” nastolatków. Nie piłem, nie paliłem, nie ćpałem, nie jarałem się futbolem, nie lubiłem w-f. Interesował mnie mój własny świat. Lubiłem przyrodę, kochałem grać na gitarze, nie umiałem, żyć bez muzyki. Zawsze byłem miły i starałem się uśmiechać. Nie przeszkadzała mi samotność, chociaż byłem strasznym przylepą. Jakaś dziewczyna z mojej klasy nazwała mnie kiedyś „słodkim, małym kurduplem”. Od tamtej pory już nikt nie mówił na mnie „Frank” czy „Iero”, stałem się „kurduplem”. Nabawiłem się pierwszych kompleksów, a to był dopiero początek…
 Na chwilę przerwał swoją opowieść, by pociągnąć trochę z butelki, po czym nie chętnie, podając ją zaciekawionemu Mikey’mu, kontynuował.
-Stałem się bardziej zamknięty w sobie, a oni jak gdyby, już mnie nie potrzebując zaczęli wyśmiewać. Któregoś dnia w stołówce, gdy szedłem z tacą na swoje stałe, samotne miejsce, jeden z dryblasów podstawił mi nogę. Później, w duchu, dziękowałem mu za to, ale tylko przez chwilę. No, więc oczywiście, ja ciapa musiałem wywalić całe swoje drugie śniadanie na najładniejszą dziewczynę w szkole, ale dzięki temu wydarzeniu, pomimo, że cała szkoła miała ze mnie brechty, ja poznałem Susan- po raz pierwszy od początku historii Frank rozmarzonym wzrokiem, z lekkim uśmiechem, zerknął na Mikey’a. Młody zastanawiał się, czy to wpływ wspomnień czy alkoholu, jednak zanim zaczął dogłębną dedukcję, Iero oderwawszy się od butelki znów kontynuował.
-Zaczęliśmy się mijać na korytarzu, uśmiechać się do siebie, a po pewnym czasie odważyłem się zaprosić ją na kawę. Przeklinam tamten dzień, ale cóż, zostaliśmy parą. Automatycznie mianowano mnie na „króla” szkoły. Ironia nie? Największa ciapa, chłopakiem najlepszej laski. Jednak nie narzekałem. Miałem pozycję, wszyscy mnie szanowali, zapraszali na imprezy, zacząłem pić, palić, ćwiczyć futbol i koszykówkę. Zupełnie zapominając o „moim” świecie. Stałem się tym zwykłym nastolatkiem. Przestałem dbać o oceny, wracałem późno do domu, odstawiłem gitarę. Jednak matki to nie obchodziło. Moi rodzicie się rozwiedli, gdy miałem 10 lat i mimo iż bardziej wolałem zostać z ojcem, który pokazał mi piękno sztuki, oni wepchnęli mnie w ramiona matki. Ojciec akurat był wtedy na tournee po Europie, więc przez 4 bite miesiące się z nim nie widziałem. Nie miał mi, kto dać po pysku. Wychowywałem się sam, brakowało mi właśnie tej miłości i czułości, której tak bardzo pragnąłem, a którą mogła dać mi Susan. I dawała. Wszyscy myśleli, że to związek na chwilę, że ona się mną bawi, nie wierzyłem im, olewałem wszystko. I, gdy po 2 cudownych miesiącach, myślałem, że już nic niestanie mi, na drodze do szczęśliwego życia przeciętnego nastolatka, okazało się, że sam wszystko spieprze- pół butelki miał już za sobą, ale gula w gardle rosła, wprost proporcjonalnie do rozwiązywanego języka- To był piątek. Miała być gruba impreza u kapitana drużyny futbolowej, a właśnie akurat tego dnia, matka musiała się zainteresować moimi ocenami. Wielka awantura, groźby o wywaleniu z domu itp. Na ostrym gazie wyszedłem z domu trzaskając drzwiami, miałem ochotę się najebać. Oczywiście wszyscy poparli mój pomysł, a alkohol zaczął lać się strumieniami. Nie zauważyłem nawet, że moja dziewczyna zniknęła w połowie imprezy. Ktoś przyniósł narkotyki, ktoś podał mi kolejną butelkę piwa, a następnego dnia obudziłem się w swoim ogródku, bo matka nie chciała wpuścić mnie do domu. Nie zastanawiałem się wtedy, dlaczego mam na sobie nieswoje ciuchy. Miałem potężnego kaca, więc po tym, jak matka postanowiła mnie wpuścić do domu, przespałem cały weekend, ignorując nawet głód- znów gorzki uśmiech zagościł na twarzy 16-latka. Teraz czekała go ta najgorsza część, starał zapić tą gulę w gardle, ale gdy butelka nagle okazała się pusta, musiał w końcu dokończyć tą przeklętą opowieść.
-W poniedziałek, nadal na kacu powlokłem się do szkoły. Zdziwiłem się ogromnie, gdy nikt do mnie nie podszedł, a zamiast tego ludzie szydzi śmiali się za mną. Zastanawiałem się, co ja do cholery zrobiłem na tej imprezie, że ludzi znów zaczęli mnie wyśmiewać. Chciałem jak najszybciej znaleźć Susan i móc się do niej przytulić, by odgoniła tych wszystkich bałwanów. Jednak, gdy tylko mnie zauważyła, również uśmiechnęła się szyderczo i powiedziała „Byłeś tylko eksperymentem Iero, jak zapewne pamiętasz, zerwałam z tobą w piątek, jednak z tego, co JA pamiętam ty znalazłeś sobie pocieszenie.” Nie miałem pojęcia, o czym ona mówi. Jak to zerwała? Jakie pocieszenie? Wtedy pierwszy i ostatni raz zaćpałem, nie lubiłem, nie wiedzieć, o co chodzi. Susan mnie rzuciła, na powrót wszyscy się ze mnie śmieją, a ja nie wiem, o co chodzi...- Mikey był coraz bardziej zafascynowany, przeszłością Iero. Jego też ciekawiło, co wydarzyło się na tej przeklętej imprezie, że zjebało Frankowi życie. Jednak nie odezwał się ani słowem. Pozwolił odsapnąć starszemu koledze. Widział, że nie było to dla niego łatwe.
-Zerwałem się ze szkoły i poszedłem do parku, by pomyśleć. Wysilałem zapijaczony mózg, by coś sobie przypomnieć, ale jedyne, co pamiętam to, to jak zapiłem LSD piwem. Następnego dnia, pierwsze, co usłyszałem w szkole to śmiech. Wszyscy na korytarzu wyśmiewali mnie i pokazywali palcami. Szyderstwa i wyzwiska mieszały mi się w jedno obrzydliwe słowo…-zaciął się w tym miejscu, a po jego policzku, ku kolejnemu zaskoczeniu Mikey, wolno potoczyła się łza. Był sparaliżowany. Pierwszy raz widział chłopaka, poza Gerardem, który płakał. A przecież, Frank nie wyglądał na kogoś, kto płacze. Młody widział, coraz więcej podobieństw, między przyjacielem a bratem. W jednej chwili skurwysyn Iero zniknął, a na jego miejsce na nowo wrócił Frankie. Wrażliwa, mała, czuła przylepa. Przez tą jedną łzę wylewało tyle żalu do świata, tyle cierpienia. Blondyn miał przeogromną ochotę, po prostu go przytulić. Jednak nie ruszył się nawet z miejsca, bo Frank ze ściśniętym gardłem postanowił kontynuować.
-„Pedał”. Tylko tyle docierało do mnie w tamtej chwili. Nic innego nie przelatywało przez mój umysł, jak tylko to najgorsze wyzwisko. Nie wiedziałem, że nastolatki to takie jebane homofoby. Ja sam, nigdy nie miałem nic przeciwko, homoseksualistom. Kiedyś nawet tata mi przestawił jednego. Jego kumpel z czasów szkolnych. Bardzo fajny gość. To właśnie ojciec nauczył mnie, nie tylko miłości do sztuki, ale i do świata. Nauczył mnie tolerancji i dobroci. A oni wszyscy zabijali we mnie to wszystko każdym następnym wyzwiskiem. W końcu po 3 lekcjach, nie wytrzymałem. Buzowało we mnie dużo emocji, żal, złość, niewiedza, irytacja. Kiedy stojąc przy swojej szafce usłyszałem jak pierwszaki ze mnie leją, trzasnąłem drzwiczkami z całej siły i odwróciłem się do tych biednych dzieciaków. „Czy ktoś do ch*j, może mi w końcu wytłumaczyć, dlaczego znów jestem gnębiony?!”, wybuchnąłem na cały korytarz. Wszyscy patrzyli na mnie jak na kosmitę, cały czas się śmiejąc, miałem ochotę rozwalić wszystko wokół. Poczułem w sobie mordercę, jednak moje zapędy zdusiło dwóch członków drużyny, przydupasy kapitana. Z chamskimi uśmiechami pokazali mi film na telefonie-teraz nie był już smutny, był po prostu zawiedziony i zażenowany sobą. A może to działanie alkoholu? Przecież trochę plątał mu się język.
-To byłem ja z jakimś chłopakiem. Byłem tak naćpany, że nawet jak pokazali mi filmik, nie mogłem sobie nic przypomnieć. Nawet nie wiem, jak miał na imię. Nakręcili nas jak pieprzyliśmy się w kuchni. Poza tym, nigdy nie miałem zapędów gejowskich. Aż do tamtej pory…- Frank popatrzył na Mikesa, niepewny jego reakcji.
-Jeżeli myślisz, że przestanę się z tobą kumplować, bo jesteś biseksualny to powiem ci, że jesteś głupi. Nie liczy się dla mnie czy lubisz dżem, czy nutelle. Jesteśmy przyjaciółmi i akceptuje cię takiego, jakim jesteś- ostrożnie, jakby nie wiedział czy te słowa są właściwe, powiedział Mikey patrząc Frankowi w oczy. Jakie było jego ogromne zdziwienie, gdy po chwili poczuł jak mały gnom się w niego wtula. Ten chłopak był jedną wielką skrajnością. W ciągu niespełna 2 tygodni ze dupka, jakiego poznał na początku, zmienił się w czułą przylepę. Mikey cieszył się, że wreszcie może poznać, tego prawdziwego Franka i miał nadzieję, że ta urocza istotka już taka pozostanie.
-Jednak nadal nie uzyskałem odpowiedzi na pytanie, co robisz w szkicowniku Gerarda. Skąd on cię zna?- zapytał, delikatnie odsuwając od siebie, na ironię, starszego kolegę i patrząc mu w oczy. Ten z westchnieniem, z powrotem usiadł naprzeciwko młodszego Way’a i bawiąc się pustą butelką, powiedział:
-Czas na kolejną cześć moich życiowych porażek- znów zapatrzył się w dal,wracając wspomnieniami do minionych chwil- Ludzie mi nie odpuścili. Każdego kolejnego dnia, na dzień dobry dostawałem cudowne szyderstwa i wyzwiska. Co odważniejsi składali mi propozycję, szybkiego numerka w szkolnym kiblu- prychnął, zdegustowany.
-Nie radziłem sobie z tym. Gnębili mnie, bili, mieszali z błotem, powoli niszcząc moja psychikę. A ja nadal tęskniłem za Susan. Matka nie zauważyła, że cierpię, że nie…nie jem- po raz kolejny zaciął się i popatrzył w podłogę. Wyglądał jakby miał przyznać się do najgorszej zbrodni, jednak po chwili cichy głos znów poniósł się po zatęchłej piwnicy.
-Miała mnie w dupie, zresztą jak reszta świata. Zacząłem pić. Kasę, którą matka zostawiała mi na jedzenie, przepijałem. Tego też nie zauważyła. Nawet tego, że  rzadko bywałem w szkole, nikt nie widział. Mogłem nie zdać, ale to, to akurat ja miałem w dupie. Nikt się nade mną nie litował, nie oszczędzał mnie. Ciągłe wyzwiska, przepychanki, zaczęły mnie wykańczać. Prawie cały czas chodziłem pijany. Szczyt osiągnąłem, gdy dowiedziałem się, że Susan chodzi z moim niegdyś najlepszym, bo chyba jedynym, kumplem. Przyszedłem pijany do szkoły. Pierwszą mieliśmy lekcję w-f. Dopiero, gdy nie wróciłem do szatni ze wszystkimi, ktoś się mną zainteresował. Znaleźli mnie nie przytomnego na bieżni. W szpitalu orzekli, że jestem pijany i…zagłodzony. Powiedzieli, że mam anoreksję- głos załamał mu się całkowicie, a kilka łez potoczyło się po jego bladym policzku, zahaczając o różową bliznę. Tego wstydził się najbardziej. Przyznać się do tego błędu. Przyznać się do choroby psychicznej. Bał się tego bardziej niż przyznania się do odmienności seksualnej. Jednak Mikey, chciał być jego przyjacielem, więc miał prawo wiedzieć. Jakie było, tym razem Frankiego, zaskoczenie, gdy poczuł jak wątłe ramiona Way’a zagarniają go do siebie. Przez chwilę pozwolił sobie na uronienie paru łez wstydu i żalu, w koszulkę młodszego kolegi, czując tak potrzebne mu wsparcie.
-Nawet ojciec przyjechał do mnie z trasy- szeptał nadal wtulony w blondyna-Pamiętam awanturę, jaką zrobił matce, za to, że nic nie zauważyła. Chciał jej odebrać prawa rodzicielskie, jednak potem i tak skończyło się na tym, że on pojechał w kolejna trasę, a ja zostałem z matką. Ale przez te parę dni, gdy był ze mną, wygadałem mu się. Powiedziałem mu o wszystkim, co mnie boli, co ze mną zrobił okrutny świat. Wtedy, jednak nie miałem już 8 lat i nie potrafiłem mu uwierzyć, że są dobrzy ludzie, że mogą kochać. Potem przeklinałem się w myślach, że się wygadałem. On powtórzył wszystko dyrektorowi, a on uczniom. Cała szkoła wiedziała, że jestem pijącym, załamanym psychicznie anorektykiem. Zostałem w szpitalu miesiąc biorąc leki antydepresyjne, lecząc anoreksję. Potem on sobie pojechał, a ja musiałem wrócić do budy. Nikt się nade mną nie zlitował, dalej było jak było. A może nawet jeszcze gorzej. Po kilku gorzkich tygodniach, gdy ograniczyłem picie i zacząłem normalnie jeść i myśleć, starałem się być na nich obojętny. Nic jednak nie mogłem poradzić na to, że jestem cholernie wrażliwy i chodź nie wiem jak bardzo chciałem to ukryć, nadal wszystko to bolało mnie niemiłosiernie. Któregoś piątku, powtarzając swój błąd przed paru miesięcy poszedłem się upić do klubu. Chyba trafiłem wyjątkowo pechowo, bo było w nim dużo gejów i ciągle któryś z nich się do mnie łasił. Po pewnym czasie wkurzony siedzeniem na sofie i odpędzaniem natrętów, poczłapałem w kierunku baru i zobaczyłem…- tym razem zatrzymał się, nie pewny, czy powinien kontynuować.
-Kogo zobaczyłeś?- Mikey nie musiał pytać, przecież doskonale wiedział, a puzzle w jego głowie momentalnie się ułożyły.
-Zobaczyłem twojego brata. Wyglądał jak zombie, od razu wyczułem, że musi być nałogowcem, przecież sam nim byłem. Zaintrygowały mnie jego oczy, koloru mlecznej czekolady, jednak byłem zbyt upojony bólem i drinkami, by się nad nim dogłębnie zastanawiać. Uchlałem się i postanowiłem wrócić do domu. Nie przeszedłem nawet połowy drogi, gdy ktoś zaciągnął mnie w jakiś zaułek. Trzech dryblasów zaczęło mnie bić, kopać, maltretować- głos mu się łamał z każdym słowem, jakby na nowo ciosy. Mikey doskonale znał już tą część historii, jednak chciał poznać ją z punktu widzenia Iero, więc pozwolił wtulonemu w siebie kumplowi, kontynuować katusze wspomnień.
-Po paru chwilach nie miałem ochoty się już bronić, starałem się jak najbardziej zasłaniać i nie dać się zabić. Jednak oni nie zamierzali przestać, a ja traciłem siły. W chwili, gdy poczułem nóż na swoim brzuchu, wierzgnąłem się ostatnim tchnieniem, za co oberwałem po policzku. Dlatego mam tą obrzydliwą bliznę- wstręt, z jakim się wykrzywił, świadczył o tym, jak bardzo nie lubi swojego ciała- Potem usłyszałem czyjś krzyk, nie miałem nawet ochoty podnosić powiek. Chyba na chwilę odpłynąłem, bo potem usłyszałem, jak ktoś rozpaczliwie próbuje poznać moje imię i nie dopuścić do całkowitego stracenia przytomności. Czułem, że leżę na czyjś kolanach, więc otworzyłem oczy. Zauważyłem te czekoladowe tęczówki i wycharczałem, plując krwią, że mam na imię Frank. Obudziłem się po 10 dniach w szpitalu, a o twoim bracie słuch zaginał. Chciałem się mu podziękować, albo coś, ale pielęgniarki mi powiedziały, że przyskrzyniła go policja za narkotyki. Byłem zdumiony, że chciał mnie ocalić, mając przy sobie dragi, a potem jeszcze siedzieć przy moim łóżku dopóki go nie zgarną. Chciałem mu tak po prostu podziękować, za ocalenie życia, ale on zniknął i nikt go nie widział. Gdy wyszedłem ze szpitala, matka zaczęła się wreszcie o mnie troszczyć ojciec ograniczył się tylko do telefonów. Wyprowadziliśmy się z Belleville do Newark. Pilnowała mnie bym jadł, nie pił, by rany się dobrze goiły. Przypomniała sobie, że potrafi być dobrą matką. Dbała bym się dobrze czuł, jednak wyrósł między nami za duży mur, którego nie potrafimy zburzyć. Nadal jestem zamkniętym w sobie, zdołowanym nastolatkiem, ale moje życie powili wraca do normy- Mikey wiedział, jak trudno jest przyznawać się do własnych błędów. Był wdzięczny Frankowi, że postanowił mu zaufać i opowiedzieć to, czego najbardziej wstydził się w swoim życiu. Trzeba przyznać,że wiele przeszedł i to w tak krótkim czasie. Młody wiedział, że w takich chwilach potrzebne jest czyjeś wsparcie, więc nieprzerwanie przytulał do siebie starszego kolegę, delikatnie głaszcząc go po plecach.
-Nigdy nie chciałem być skurwysnem. Nawet nie wiedziałem, że umiem. Kiedy przyszedłem do szkoły, chciałem po prostu znów być tym niezauważalnym duchem, dobrej rady. Jednak spotkałem Gerarda. Na początku go nie poznałem, przecież ma teraz krwiście czerwone włosy, a pamiętałem go jak miał czarne. Gdy, podniosłem mu zeszyt, chcą być miłym i spojrzałem w te jego zmęczone, czekoladowe oczy, wszystkie wspomnienia powróciły, ciągnąc za sobą, niczym domino, następne, coraz boleśniejsze. Wtedy zdecydowałem, że nie pozwolę, by to się powtórzyło. Nie przeżyłbym drugi raz, takiej próby. On, po raz kolejny, zniknął, a ja, sam siebie, uwięziłem we własnej wyimaginowanej postaci, dusząc się sobą. Dlatego znów zacząłem pić. Matka podjęła drugi etat, więc po raz kolejny niczego nie zauważy. Jestem beznadziejnym przypadkiem Mikey- szepnął na koniec mocząc jeszcze koszulkę przyjaciela, paroma łzami. A młody Way? Znów czuł się jak terapeuta, tak jak przy Gerardzie. By zdezorientowany. Z jednej strony bardzo żałował Franka i chciał mu pomóc, wrócić do normalności, by nie musiał przejmować się wspomnieniami. On go rozczulał, to, co przeszedł, jego historia, wytrwałość. Życie tak go skopało. Drugiej zaś strony, to przez niego Gerard znów ćpa. Wszystkie kawałki układanki miał już złożone. Dlaczego wcześniej nie skojarzył, że chłopak, którego Gerard uratował w wakacje, to właśnie Frank? Brat opowiadał mu, o „słodkiej kruszynie”, pobitej i skatowanej. Litował się wtedy nad „tajemniczym chłopakiem”. Tak samo lituje się teraz, gdy wie, że to Frank. Jednak, dlaczego tego pamiętnego dnia, gdy czerwonowłosy zerwał z odwykiem, nie skojarzył, że zaczął ćpać, właśnie, dlatego, że zobaczył Iero? Miał już nigdy go nie spotkać,więc wyimaginował sobie uroczą, tak samo jak on, staczającą się na dno istotkę. Wymyślał sobie różne scenariusze na temat jego osoby. To miała być ta niestałość, odskocznia od rutyny, bo starszy Way nawet nie wiedział, czy on żyje. A w chwili, gdy go zobaczył jego pogląd runął. Przecież Frank teraz wyglądał, jak chamski rockman, a nie jak kruszyna w depresji. Był zupełną odwrotnością wspomnieć czerwonowłosego. A przecież Gerard jest tak, nieodporny na zmiany. Miał ochotę strzelić się w łeb. Zamiast tego popatrzył w dół na owego gnoma, który teraz z dreszczem wyprostował się w jego ramionach, patrząc przed siebie ze strachem. Mikey powędrował za nim wzrokiem. Okazało się, że nie tylko młody Way uważnie śledził, historię życia Franka Iero…

Asleep or Dead. VII

~~~

FRANK

Jak ja kocham poniedziałki, po prostu mój ulubiony dzień tygodnia i jeszcze na pierwszej lekcji mamy angielski no po prostu, aż chce się iść do szkoły. To trzeba mieć pieczarę zamiast mózgu, żeby tak poukładać plan lekcji. Ze znudzeniem przysypiając na ręce rozglądałem się po całej klasie. Pusta blondyneczka z 3 ławki gapiąc się na mnie kręciła na palcu kosmyk włosów, żałosny chwyt. Pewnie wyczytała go w tych swoich cudownych babskich gazetkach. Coraz bardziej nie lubiłem kobiet, a to nie wróżyło nic dobrego, więc odwróciłem wzrok od tej wytapetowanej pokraki i położyłem głowę na złączonych na ławce rękach. Nie interesowało mnie, co mówi ten podstarzały były karateka. Zawsze pierdolił od rzeczy. Z tego, co wiem pracował w tej szkole od zawsze i uczył chyba wszystkiego począwszy od biologii przez geografię i historię idąc skończył wreszcie na angielskim. A w dodatku prowadził jakieś kursy karate. Ta, niech się wypcha z tym swoim tajczi czy innym gównem. To właśnie jego znienawidziłem najbardziej, zresztą z wzajemnością. Gdyby nie to, że tak się nie lubiliśmy pewnie zapisałbym się na to karate, lubiłem ruch i sport ogólnie, ale zamiast sztuk walki jednak wybrałem koszykówkę. Gitarzysta i koszykówka, nie ma co, pierwszy krok do połamania palców, ale przecież bez ryzyka nie ma zabawy. Pewnie gdyby w poprzedniej szkole uczyli mnie karate nie miał bym takich problemów i teraz nie był bym takim szkolnym skurwielem. Chociaż przez ten tydzień w ciągu, którego zaprzyjaźniłem się z Mikes’em byłem odrobinę milszy. Młody wywoływał we mnie sporo pozytywnych emocji, nie musiałem przy nim udawać i świetnie się dogadywaliśmy. Na początku wszyscy byli w szoku, że zadaję się z młodszym a w dodatku dość gnębionych kujonem, jednak zwisało mi to i wszyscy przyzwyczaili się, że praktycznie nie rozstaję się z młodym. Nie to, żeby mnie jakoś pociągał, absolutnie. Od początku wiedziałem, że będzie to tylko albo może aż przyjaźń. Jednak coraz częściej łapałem się na tym, że przyglądałem się chłopakom. Mikey był cholernie spostrzegawczy, więc w mig zakapował, o co biega i trochę się ze mnie podśpiewywał, że jako biseksualista jestem trochę zdezorientowany (taki suchar, nie wiem czy ktoś załapie, ale koleżanka mi go ostatnio sprzedała).  Nie wiedziałem, czy jestem Bi, wiedziałem zaś, że na pewno nie jestem hetero. To już mogłem całkowicie stwierdzić. Ten mały a właściwie większy ode mnie, działał mi czasem na nerwy, ale tak naprawdę był sympatycznym, inteligentnym małolatem. Lubiłem go, na prawdę go polubiłem. Uśmiechnąłem się na myśl o młodym i jego super inteligencji, gdy nagle usłyszałem huk zamykanych drzwi  i całkowitą ciszę w klasie. Niechętnie poderwałem głowę z ławki by zobaczyć, o co chodzi i moje serce na moment stanęło, by za chwilę biec w szaleńczym tempie. ON tam stał, ON patrzył nieprzytomnym wzrokiem po klasie, to był ON. Czerwone włosy miał w całkowitym nieładzie, podkrążone zaczerwienione oczy, byle jak narzucona skórzana kurtka na pogniecioną koszulkę, wytarte ciemne rurki. A to wszystko dopełniały podarte czerwone Conversy. Chyba lubi czerwony, przemknęło mi przez myśl. Wyglądał dość… marnie. W sumie po trzech tygodniach siedzenia w domu chorym też bym pewnie nie wyglądał lepiej. Po wymruczeniu jakiegoś cichego ‘przepraszam’ poczłapał, w nadal panującej w klasie głuchej ciszy, do ostatniej wolnej ławki. Dokładniej mówiąc ławka pod ścianą,  rząd obok mnie. Po krótkim chrząknięciu nauczyciel w czerni na nowo rozpoczął swój monolog. Zdziwiłem się, że chłopak nie dostał opieprzu, ja na jego miejscu pewnie oberwał, bym dziennikiem albo coś. Ten gościu cholernie przypominał mi Snape’a, z Harrego Pottera. Dziwne. Ale jeszcze dziwniejsze jest to, że mój czerwonowłosy wybawca raczył pojawić się w szkole. Spojrzałem na niego i lekko się przestraszyłem. On również patrzył na mnie, ale ja nie widziałem już tych brązowych błyszczących tęczówek pełnych troski. Teraz jego oczy były czarne jak smoła, jedynym znakiem, że jego tęczówki jednak mają jakiś kolor, był cieniutki brązowy pierścień wokół tych czarnych tuneli. Nie miałem bladego pojęcia, dlaczego ma tak powiększone źrenice, przecież to nienaturalne. Lekko przerażony odwróciłem wzrok i do końca lekcji siedziałem jak na szpilkach zastanawiając się czy on nadal na mnie patrzy. Nie miałem odwagi przekręcić głowy. A kiedy upragniony dzwonek nadszedł okazało się, że nie tylko ja go wyczekiwałem. Dziwak wyleciał z klasy jako pierwszy lekko chwiejąc się przy wyjściu. Powoli pozbierałem swoje graty i już całkowicie rozbudzony wyruszyłem na poszukiwania Mikey’go. Młody nie wiedział jeszcze o tym, że ktoś pobił mnie do nieprzytomności, gdy upijałem się w barze. Lepiej było by nie wiedział, nico prócz tego, że byłem kiedyś w podobnej sytuacji jak on, ponad tydzień temu, chociaż moja była chyba trochę gorsza. Miałem nadzieje, że się nie dowie, wydawał mi się zbyt niewinny, do takich rzeczy jak alkohol, narkotyki czy choćby seks. Chociaż wyznał mi, że po szkole krąży dziewczyna, która mu się podoba. Czasem mnie rozczulała ta jego ciapowatość i niewiedza. Uśmiechnąłem się dochodząc do miejsca gdzie zazwyczaj siedzieliśmy na przerwach, gdy nie otaczał nas tłum moich ‘kumpli’. Niestety, gdy dochodziłem do naszego azylu, konkretniej wielkiego drzewa przy boisku, usłyszałem kłótnie. I co dziwne, to Mikey się z kimś kłócił. Wiedziałem, że ten chłopak umiał się wydrzeć o pomoc, ale nie, że na kogoś. Jakież było moje zaskoczenie, gdy zobaczyłem, na kogo. Młody wydzierał się na mojego czerwonowłosego wybawiciela, a ten stał sobie spokojnie patrząc gdzieś ponad jego głowę a na ustach błąkał mu się delikatny uśmiech. Ten chłopak chyba się czegoś nawąchał, doszło do mnie po paru sekundach. No przecież to takie oczywiste! Miałem ochotę pacnąć się w czoło.  Po czym jak nie po narkotykach ma się takie powiększone źrenice?  Ale w sumie to, co Mikey miał do tego? Niepomiernie zdziwiony podszedłem do chłopaków i na chwilę przerwałem młodemu monolog.
-Co się stało?- zapytałem jak gdyby nigdy nic
-Jak to co?! Przyszedł naćpany do szkoły! Przecież mogą go wyrzucić!- pienił się okularnik, zupełnie nie wiem czemu
-A, co ci do tego?-zadałem kolejne pytanie nadal ogłupiały
-Jak to, co?! Przecież to mój brat, Frankie!- krzyknął ze złością
Fakt, chyba wspominał, że ma brata, ale w życiu bym nie pomyślał, że mój wybawiciel mógłby nim być. W tej jednej sekundzie cały mój obraz młodego okularnika zmienił się diametralnie. On nie był taki niewinny jak mi się wydawało. Miał brata ćpuna, musiał się z nim użerać, kiedyś też wspominał mi, że mieszka tylko z matką, bo się rodzice rozwiedli. Zupełnie jak moi. On nie miał łatwego życia, jak mi się wcześniej wydawało… Kątem oka zauważyłem, że na dźwięk mojego imienia czerwonowłosy drgnął i przeniósł swoje spojrzenie błądzące w innej krainie na mnie.
-Frank…- znów miałem de javu jak w pierwszy dzień szkoły.
-Tak Gerard ćpunie, on ma na imię Frank, jest moim nowym przyjacielem- Mikey mówił do niego wolno jak do niedorozwiniętego dziecka. W sumie nie dziwiłem się, bo jakąś dłuższą chwilę zajęło starszemu z braci przetrawienie tych informacji.
-Ale mówiłeś, że to skurwysyn- udało mu się sklecić poprawne zdanie.
-Tak, bo taki był, zresztą nadal jest tyle, że nie dla mnie- wytłumaczył mu wymijająco.
-Aha…
-No i to by było na tyle z myślącego Gerarda- zrezygnowany Mikey spojrzał na mnie nie odgadnionym wzrokiem, w chwili,  gdy czerwonowłosy usiadł z błoga miną pod drzewem kontemplując nad zieloną trawą. Tak mi się przynajmniej zdawało.
-Przepraszam, że musisz go takiego oglądać- ewidentnie było widać, że młody wstydzi się swojego brata, dlatego nigdy jakoś, więcej mi o nim nie mówił, oprócz tego, że chodzi tu do szkoły, ale choruje. Głupi byłem, że nie skojarzyłem od razu kto jest kto.
-Nie masz, za co przepraszać, Mikey ja też mam sporo rzeczy, których się wstydzę, ale w końcu Gerard to twój brat- położyłem mu rękę na ramieniu by dodać mu otuchy.
-Ale ja już nie mogę z nim, miał przestać, nie ćpał od miesiąca, a któregoś dnia po prostu przyszedł ze szkoły znów nagrzany i powiedział, że nigdy, więcej tam nie pójdzie- wyżalał się młody-tak ciężko mi żyć w takiej rodzinie-zakończył z gorzkim żalem. Zrobiło mi się naprawdę smutno, bo w porównaniu do mnie Mikey miał problemy zawsze gdy wracał do domu, a moje były przeszłością i zakłamaną teraźniejszością. Miał o wiele gorzej. Znów obudził się stary Franio przylepa i szybko otoczyłem młodego ramionami by okazać mu wsparcie. Gdy chudzielec się we mnie wtulił pochlipując cicho sam miałem ochotę się rozpłakać, nie tylko z problemów młodego, ale i z tego, że nie mogę być taki, na co dzień. Zakłamana teraźniejszość, prychnąłem w myślach. Naszą małą chwilę czułości przerwał nam właśnie jej powód, który z głośnym jęknięciem wyrżnął nosem w trawę, straciwszy panowanie nad kręgosłupem.
-Wiesz myślę, że powinniśmy zabrać go do domu-popatrzyłem na wrak nastolatka, który próbował niezdarnie znów wrócić do pozycji siedzącej. Mikey niechętnie pokiwał głową i pomógł mi go podnieść.
Wreszcie po niezmiernie dłuuuuuuuuugiej podróży, z chwiejącym się i chichoczącym między nami Gerardem, po wielkich trudach i bliskich kontaktach z płytami chodnikowymi, cali zdyszani dotarliśmy do domu Way’ów. Jeszcze chwila i szczupakowaty 15-latek sam chyba by wykitował. Rzuciliśmy prawie bezwładnego, mamroczącego coś, ku uciesze Mikey’go, o jednorożcach na tęczy Gerarda na kanapę. Zmęczony młodszy Way usiadł na fotelu by chwilę odpocząć a ja stałem na środku salonu i oglądałem, co wokół mnie się dzieje. A wiele się działo. Dowiedziałem się, że mój wybawca jest ćpunem a w dodatku bratem mojego przyjaciela, zaś mój przyjaciel ma brata ćpuna i nie ciekawą sytuację w domu.Trochę za dużo jak na mój zapijaczony umysł. No to młody będzie ma teraz dwóch nałogowców, jeszcze tylko on uzależni się do papierosów i będzie komplet. Super trio, święta trójca. Zdecydowanie za dużo Harrego Pottera. Mój mózg odmawiał mi posłuszeństwa, ale za to docierało do mnie to, że Way’owie mają ładny salon.
-Frank!- zawołał Mikes chyba nie po raz pierwszy
-Hm?
-Chcesz kawy?- uśmiechnął się z pobłażaniem na moje ciche mruknięcie na zgodę i wydreptał do kuchni.
Ja miałem chwilę by poprzyglądać się zasypiającemu Gerardowi. Kucnąłem przy kanapie obserwując jego równomierne ruchy klatki piersiowej. Po wędrowałem wzrokiem wyżej. Czerwone przydługie na grzywce włosy opadały mu nos i chyba łaskotały, bo co chwile go marszczył. Wiedziony instynktem odgarnąłem mu upierdliwe kosmyki za ucho, na co trochę się uśmiechnął. Przeszedł mnie dziwny prąd, gdy musnąłem jego skórę. Nie panując nad tym co robię przejechałem mu palcem po policzku, wywołując jeszcze większy uśmiech na jego twarzy. Miał ładny uśmiech, wąskie malinowe usta i mały zadarty nos. Był wyższy ode mnie, ale jednak ze 2 centymetry niższy od Mikey’ego. Dobrze zbudowany, jednak nie wyglądał na mięśniaka. Z westchnieniem podniosłem się z kucek i usiadłem na fotelu, który wcześniej zajmował młody i nadal wpatrywałem się w śpiącą na kanapie postać. Nawet nie zauważyłem, gdy przed nosem pojawił mi się parujący kubek kawy.
-Dzięki- uśmiechnąłem się i przyssałem się do kubka, w końcu była dopiero 10 a ja już dawno nie piłem kawy.
Mikey usadowił się w nogach starszego brata i z żalem patrzył jak śnią mu się koszmary. Wiercił się i jęczał, a na czole widać było kropelki potu. Jego oddech nie był już równomierny jak przed chwilą, spojrzałem z niepokojem na młodego.
-Nic mu nie będzie, zawsze ma tak ja się trochę za dużo nawciąga- wyjaśnił mi gorzko- Swoja drogą, ciekawe, co dziś wziął, pewnie jak zwykle here- zastanowił się głośno. Kolejnym szokiem było dla mnie to, że Mikey w sumie przyjął to jakby to było na porządku dziennym. W sumie pewnie było, więc gdyby nie awantura przed szkołą pomyłabym, że młodego nie wiele to obchodzi. Coraz bardziej to wszystko mnie zaskakiwało. Nagle usłyszeliśmy chrzęst kamyków na podjeździe do domu Way’ów. Nie zdążyłem zapytać nawet, co to gdy Mikes pisnął.
-Mama!- z przerażeniem zabrał mi niedopitą kawę i w drzwiach wyszeptał- Bierz Gerarda do piwnicy przy schodach ja wezmę plecaki. Spanikowany ściągnąłem nieprzytomnego czerwonowłosego z kanapy i biorąc go pod pachy zawlokłem na korytarz. Otworzyłem łokciem drzwi prawie spadając ze schodów, gdy dobiegł mnie brzdęk kluczy. Sparaliżowany wgapiałem się w drzwi naprzeciwko, gdy Mikey mając dwa plecaki i torbę złapał nogi Gerarda i znów prawie zepchnął mnie ze schodów. Zdążył zamknąć drzwi w momencie, gdy wejściowe się otworzyły. Ledwie oddychając z przerażeniem nasłuchiwaliśmy kroków w korytarzu skąd dobiegł nas damski krzyk.
-Gerard?!- zawołała mama braci Way, na co nadal śpiący, albo nie przytomny czerwonowłosy poruszył się niespokojnie. Nie wiedziałem ile wytrzymam tak go trzymając, ale wiedziałem, że Mikey zaraz nas wkopie, bo już był cały czerwony z wysiłku. Na szczęście mama Way chyba pomyślała, że Gerard jednak poszedł do szkoły gdyż poczłapała do kuchni, bo usłyszeliśmy oddalające się kroki.Wypuściliśmy na raz powietrze nagromadzone w płucach i najciszej jak się dało zeszliśmy na dół. Nie miałem pojęcia, dlaczego do piwnicy, ale skoro Mikey tak kazał. Za chwilę okazało się, że był to zwykły pokój a nie zatęchła piwnica, chociaż za czysto to w nim nie było.
-To pokój Gerarda- wyjaśnił przyciszonym głosem Mikey, gdy kładliśmy rzeczonego na niepościelonym łóżku.
-Zupełnie zapomniałem, że mama była na nocnym dyżurze –jęknął zmęczony ciągłym taszczeniem brata. Zachichotałem z jego kwaśnej miny i zacząłem oglądać pokój jego brata. Był dość mroczny i zabałaganiony. Nie byłem jakimś pedantem, ale nie lubiłem jak mi się walały bokserki po podłodze. Na ciemnych ścianach wisiały jego rysunki, muszę przyznać, że cholernie dobrze rysował. Wszystko było w ołówku lub czarnym cienkopisie, ale były to doskonałe szkice. Mikey chyba zauważył, że oglądam rysunki na ścianach…
-A propos rysunków- jednak, gdy się odwróciłem on siedział na łóżku i trzymał na kolanach jakiś czarny zeszyt, wyciągnięty z wywalonej do góry nogami torby Gerarda- możesz mi powiedzieć, skąd mój brat cię zna?- zapytał podejrzliwie pokazując mi zeszyt, w którym co druga kartka przedstawiała mnie. Albo w kałuży krwi, albo smutnego przy barze z drinkiem. No tak, chyba mamy mały problem…