wtorek, 25 grudnia 2012

Asleep or Dead. XV

   Obudził go ogromny ból głowy. Nie wiedział, gdzie jest, ani która jest godzina. Nie miał nawet siły otworzyć oczu, przekręcił się tylko z jękiem na drugi bok. Leżał tak z jakieś 20 minut, póki wszechogarniającej ciszy nie zakłócił dźwięk gwizdka w gotującym wodę czajniku. Wtedy otworzył oczy i spostrzegł, że nie jest to jego pokój. To w ogóle nie był pokój, tylko piwnica. Znaczy, że znajdował się u Gerarda, tylko do cholery, co on tu robił? Delikatnie podniósł się na łokciach, a potem usiadł na łóżku masując sobie skronie. Wszystko zaczęło mu wracać. Szczeniak, klub, podejrzane typy, okaleczenie Gerarda, pobicie, heroina. No i wszystko jasne, po prostu był zaćpany, ale to nie wyjaśnia czemu nie miał na sobie, ani koszulki, ani spodni. Ledwo przytomny wstał i słaniając się na nogach poszedł powoli schodami na górę. Tam zastał Gerarda w salonie, popijającego kawę oczywiście, i grzebiącego coś w laptopie.
-Co robisz?- zapytał sennie, ukazując światu swoje śliczne migdałki przy potężnym ziewnięciu.
Czerwonowłosy mało nie wylał na siebie wrzącego napoju ze strachu i popatrzył na Franka, jak na ducha. Dopiero po chwili Iero zauważył podłużny biały plaster, zakrywający pół policzka Way'a i skrzywił się, znów mając poczucie winy.
-Frank nie strasz mnie, proszę, kiedy piję kawę. Nie chciałbym mieć na sobie wrzątku, mam wrażliwą skórę- starał się uśmiechnąć, jednak wyszedł mu bardziej grymas, gdy spostrzegł fioletowe siniaki zdobiące klatkę piersiową Iero -Jak się czujesz?- nieszczery uśmiech, zastąpił wyraz troski.
-Jak po największym kacu i ogólnie jakoś tak zdołowany- mruknął usadawiając się obok Gerarda. Ten starał się zignorować fakt, że jakieś 10 centymetrów od niego znajduje się prawie nagie ciało Franka, które notabene sam wieczorem rozbierał, i znów zapatrzył się w ekran, gdy głowa Iero opadła ciężko na oparcie kanapy.
-Zaraz zrobię ci kawę umarlaku- z westchnieniem Gerard wstał i czochrając, już i tak roztrzepaną fryzurę Franka, poszedł go kuchni.
Gdy po jakiś 5 minutach wrócił do salonu zastał gnoma, już całkowicie obudzonego, wpatrującego się ze zmarszczonymi brwiami w ekran.
-Wyjeżdżasz do Europy? Do Francji?- od progu, gdy tylko Frank go spostrzegł, zaatakował go pytaniami.
-Nie ja- cicho odstawił kubek na stole i usiadł koło gniewnie nastawionego młodszego kolegi. -Sprawdziłem, gdzie twój tata teraz koncertuje. Właśnie we Francji. Musisz do niego zadzwonić i powiedzieć, że nie możesz już mieszkać z mamą. Wyjedziesz do niego, nie możesz tu zostać- był pewien swojej decyzji i choćby siłą, wsadzi tego gnoma do samolotu i zapomni, że ktoś taki istniał. Właśnie dlatego, że tak bardzo zaczynało mu zależeć by był.
-Nie możesz... NIE MASZ PRAWA!- nie wiedział, że Iero ma tyle pary w płucach po tych wszystkich wypalonych papierosach -NIGDZIE NIE JADĘ! Mikey to też mój przyjaciel, poza tym Jeff chce bym był! Chcesz narażać Młodego?!- podniósł się z kanapy wciąż krzycząc.
-Nie chce narażać CIEBIE! Nie jestem głupi, może tego jeszcze nie zrozumiałeś, ale ja tak- Gerard także się uniósł -Kochasz szczenięta, znajdujemy na progu martwego, rozerwanego psiaka, wczoraj jeden z osiłków nazwał nas szczeniakami, nie sądzę, by przez przypadek. A poza tym wczoraj dostałem kartkę- wziął ze stołu pomięty karteluszek -Widzisz? "Jedno twoje słowo, jedna moja kula, jedno martwe ciało." Jak myślisz, zaufa ci, czy zabawi się w Boga? Miłej zabawy Way, tylko... który? Nie miałem pojęcia, co to może znaczyć. Siedziałem nad tym pół nocy, kiedy ty śniłeś o smokach, ja rozwiązywałem zagadkę. Miłej zabawy Way, tylko... który? To i te pierwsze słowa wskazują, że zdanie w cudzysłowie skierował do Mikey'go. A co może znaczyć jedno martwe ciało? Trochę się obracam w tej branży, więc sądzę, że Jeff mu coś zaproponował. Jakiś układ, który wybawi jego i mnie z kłopotów. Ma zaufać mi lub zabawić się w Boga. To znaczy, że jeżeli Mikeś wyda na kogoś wyrok Jedno twoje słowo, jedna moja kula, jedno martwe ciało ktoś zginie. I tym szczeniakiem, masz być ty. Po tylu miesiącach kiedy go zawodziłem, stracił on do mnie zaufanie. Nie wierzy, że uda mi się go uwolnić, dlatego Jeff mu to zaproponował. Pytanie tylko, czy jego wiara jest tak mała, że skarze cię na śmierć? Nie chce ryzykować. Wracaj do domu, bierz najpotrzebniejsze rzeczy, a ja zawiozę cię na lotnisko. O 20 masz samolot do Francji- ciężko było mu to wszystko mówić. Ale cieszył się, że udało mu się to rozgryźć zanim byłoby za późno, jednak jeszcze potrafił trzeźwo myśleć. Nie chciał by Frank go zostawiał, nie wiedział czy da sobie radę bez niego, ale musiał. Chociaż jego chciał obronić, jeżeli nie potrafił pilnować własnego brata. Z bólem patrzył na szok, jaki wykwitł na twarzy Iero na wieść, że wisi nad nim wyrok śmierci.
-Nie. Nie, nie, nie, nie, nie, nie. Po prostu nie- szepnął cicho zwijając ręce w pięści -Nigdzie nie jadę rozumiesz? Nie zostawię cię. Ty też mnie nie zostawiaj. To wbrew temu, co chciał Jeff, a jeżeli ukarze on za to Mikesia? -chwytał się wszystkiego byle tylko odwieść Gerarda od jego decyzji. Oczywiście bał się, ale wiedział, że czerwonowłosy jest słaby psychicznie, musiał mieć wsparcie. Poza tym, nie potrafiłby wyjechać. Nie mógł.
Gerard drgnął, gdy usłyszał słowa, które wczoraj  na haju powiedział mu Frank. Czyli to prawda. Nie zostawiaj mnie. To znaczy, że Iero też go potrzebował, ale nade wszystko musiał żyć. Martwy gnom nikomu nie pomoże. Musi uciekać.
-Jego nie potrafiłem obronić, chciaż ciebie chce. Już i tak pozwoliłem być cierpiał, nie mogę znieść myśli, że przeze mnie mógłbyś zginać. Masz racje. Nie, po prostu nie. Ubieraj się, jedziemy do ciebie- powiedział cicho, acz zdecydowanie. Był w końcu starszy od szczyla, liczył, że może jego autorytet zadziała.
-Nie, nigdzie nie jadę. Nie ruszam się stąd Gerard, czy tego chcesz czy nie, zostaję.
-Słuchaj Frank, nie rób szopek, jestem wystarczająco już zdenerwowany, proszę nie pogarszaj. Jesteś aż takim masochistą, że chcesz zginać, przez błędy ćpuna? Życie tak mało dla ciebie znaczy? Przecież tak długo o nie walczyłeś- perswazja, w tym był mistrzem.
-Nie ważne. Zostaję. I koniec tematu- tak właściwie to nie wiedział, czemu się upiera. Jego instynkt samozachowawczy kazał mu spierdalać czym prędzej, ale on uparcie, niczym małe obrażone dziecko, usiadł z powrotem i założył ręce na, wciąż nagiej, klatce piersiowej. Wyglądał jakby czekał, aż wrośnie w tą kanapę.
-Kurwa!- tylko tyle wydobyło się z wkurzonego Gerarda. Po chwili już go nie było.
Wrócił na górę po minucie i rzucił w Iero jego ciuchami.
-Zakładaj to! -warknął patrząc gniewnie. Po chwili, gdy jego spojrzenie mignęło w stronę okna, jego wyraz twarzy zmienił się diametralnie.
-Zakładaj to i spierdalamy. MIGIEM!-pobladły i zlękniony znów zbiegł na dół, podczas gdy zdębiony Frank popatrzył w okno i zauważył, tego samego czarnego mercedesa. Nie czekał ani chwili.
Gdy dopinał spodnie Gerard wrócił z władowaną po brzegi torbą. Zdążył tylko złapać buty, bo został wywleczony na dwór. Po cichu skradali się pod oknami w stronę samochodu, gdy jakieś osiłki demolowały dom Way'ów. Ciekawe jak to matce wytłumaczy. Z adrenaliną pulsującą w żyłach i piskiem opon ruszyli z podjazdu. Serca prawie wyskoczyły im z gardeł, gdy po chwili usłyszeli strzały i uderzające w zderzak kule. Jednak tylko to, nikt ich nie gonił. Byli zbyt zszokowani by coś powiedzieć. Jechali w ciszy, dopóki nie stanęli pod domem Franka.
-Nadal chcesz zostać? -drżącym głosem zapytam Gerard. Przerażony, nie był w stanie ogarnąć, co się dzieje. 
-Nigdzie się nie wybieram. Tym bardziej teraz. Nie będziesz się w tym sam babrał- był pewien swojej decyzji. Co z tego, że może była głupia. Był w szoku i był przerażony, ale wiedział jedno, musi zostać.
-Frank to nie są żarty! Przed chwilą miałeś tego dowód! To prawdziwa mafia, oni nie mają litości. Zabiją każdego kto im nie podpasuje- westchnął zmęczony i patrząc z bólem w płynny miód szepnął -Nie chce żebyś zginał.
Powiedział to. Było ciężko, ale chyba w końcu przyznał się przed sobą, że zależy mu trochę bardziej niż powinno. Cisza. Na jedną sekundę, w oczach Franka zawitało zaskoczenie, a potem wszystko spierdolił.
-Chuj mnie to. Zostaję- ostatni wyraz zagłuszyło trzaśnięcie drzwiami. Właśnie powiedział, że nie obchodzi go to, że Gerard się o niego martwi. Pięknie. Po prostu poezja. A Mikeś mówił, że to niestabilny emocjonalista, któremu nie zależy na niczym. A jednak, zależało mu na nim, znaczy na jego bezpieczeństwu, więc chyba też trochę na nim. Frankowi zrobiło się cieplej. Ten zgryźliwy gbur go lubił. Nie zastanawiał się dłużej. Wyszedł z samochodu i spostrzegł czerwoną czuprynę siedzącą pod drzewem i palącą papierosa. Z tego co wiedział, Way rzadko palił, ale jak palił to był naprawdę wkurzony.
-Gerard przepraszam- wyszeptał klękając obok niego.
-Spierdalaj, chuj mnie to -patrzył wszędzie tylko nie na Franka wypuszczając nosem kłęby dymu.
-Way ja...
Przerwał mu dźwięk telefonu. Starszy wyprostował nogę i wyciągnął dzwoniący przedmiot. Włączył głośnomówiący, nie zaszczyciwszy Iero nawet spojrzeniem.

-Przejebałeś sobie Way. Co ci mówiłem? Franiuś musi zostać. Mam dla niego specjalną misję, jeżeli młody Way pozwoli mu żyć, a ty chciałeś mi ją udaremnić, wysyłając Iero do Europy. Nu, nu, nu! Niegrzeczny chłopiec. Chyba moi koledzy was za bardzo nie przestraszyli, co? Mieli być delikatni. To był tylko przedsmak tego, co was czeka za niesubordynację. Jednak skoro chciałeś wysłać nowego przyjaciela gdzie pieprz rośnie, to chyba się domyśliłeś, nie jesteś taki głupi za jakiego cię uważałem. Zmieniłem zdanie i umowa już nie obowiązuje. Nie będzie litości i nie próbujcie żadnych sztuczek, inaczej będzie jeszcze gorzej. Rozgniewaliście mnie, moje fory dla was się skończyły. Czekajcie na dalsze instrukcje.

Głuchy dźwięk odłożonej słuchawki towarzyszył im przez kilka sekund. Żaden z nich nie potrafił się ruszyć, patrzyli tępo na wciąż trzymany przez Gerarda telefon, dopóki nie zacisnął on pięści i cisnął nim przez siebie.
-Tak bardzo cię przepraszam Frank. Chciałem byś był bezpieczny, a jak zwykle wyszło przeciwnie. Znów zjebałem…- głos mu się załamał. Nie potrafił spojrzeć Iero w oczy. Czuł, że go zawiódł.
-Gerard, nie gniewam się. Ja też cię przepraszam, wiem, że chciałeś lepiej. Czasem tak jest, że nieświadomie coś spieprzymy, jednak zawsze można to naprawić.
-Jak? Słyszałeś, mamy przejebane a w dodatku on ma dla ciebie jakieś super zadanie. A coś mi się wącha, że nie będzie to upieczenie szarlotki- rzekł żałośnie.
-Nie przejmuj się na razie tym. Masz nauczkę, że muszę się trzymać z tobą i jako tako może uda nam się przetrwać w tej chorej grze- mimo sytuacji, Iero nie potrafił powstrzymać tej wesołej nuty w głosie.
-Od teraz nie spuszczam cię z oczu, rozumiesz? Nawet do kibla będę za tobą chodził. Nie chcę by przez moją głupotę znów ci się coś stało- Gerard po raz kolejny był zdołowany. Znów chciał polepszyć, a jak zwykle popieprzył. Poezja, jaki to on ułomy jest. Zastanawiał się jakim cudem wciąż żyje. Z jego powodzeniem już dawno powinien wąchać kwiatki od spodu, ale nie no oczywiście, on przetrwa, za to wszyscy na około ucierpią. Jak on kochał swoje życie.
-Ej, no nie rozklejaj mi się tu!- mimo wewnętrznego szczęścia, jakie czuł na myśl o 24-godzinnej obecności Way’a obok, robiło mu się smutno, gdy te czekoladowe tęczówki lśniły łzami.
-Frank, czemu ja jestem taki beznadziejny? Nic mi w życiu nie wychodzi. Ćpam. Wszystkich zawodzę swoim zachowaniem. Mama wiele razy przeze mnie płakała, tak samo Mikey, gdy musiał patrzeć na wrak jakim się stałem. Sprawiam wszystkim tylko przykrość i kłopoty. Było by lepiej jakby mnie nie było- objął rękoma podkulone kolana i schował w nich twarz, próbując powstrzymać łzy.
-Nie mów tak. To nie prawda. Młody opowiadał mi, jakim byłeś dla niego dobrym starszym bratem. Zawsze go broniłeś, jesteście najlepszymi przyjaciółmi. Pomagałeś mu, gdy był małym i słabym szczylem, bojącym się własnego cienia, on pomagał tobie się podnieść, podawał ci rękę i ciągnął do domu, gdy byłeś tak nawalony, że nie wiedziałeś jak masz na imię. Po prostu się pogubiłeś w życiu. Jak każdy nastolatek próbowałeś walczyć i szukać tej odpowiedniej drogi. Potknąłeś się i nikt w odpowiednim momencie nie podał ci ręki. Zagrzebałeś się. Pobłądziłeś, ale to nie znaczy, że jesteś zły- delikatnie położył rękę na dłoni Gerarda i pogładził kciukiem. Mówił cicho i spokojnie, starał się dotrzeć do kruchej psychiki starszego Way’a. Los skopał mu nie tylko tyłek, ale i umysł. Zraniony i pokaleczony, piękny umysł- Posłuchaj mnie. Hej spójrz na mnie- odciągnął mu rękę od głowy i podniósł podbródek szukając tej pysznej czekolady, która teraz lśniła od łez- Nie jesteś beznadziejny. N-i-e j-e-s-t-e-ś. Rozumiesz? Gdyby nie ty, już by mnie nie było na tym świecie. Wiem, że jestem głównym sprawcą tego całego gówna, bo gdyby nie ja, nie zjebałbyś tej dostawy, ale zobacz ukazałeś ludzkie odruchy. Uratowałeś mnie. Nie jesteś beznadziejny. Dzięki tobie żyję.
Gerarda niesamowicie poruszyło, to co powiedział mu Iero. Może miał racje? Może nie był taki beznadziejny? Może po prostu pobłądził w ciemności i upadł? Tylko, jak wybrnąć z tego bagna? Jak się podnieść i odnaleźć właściwą drogę?
-Dziękuje Frank- powiedział cicho, patrząc w ten płynny miód. Łzy już wyschły. Teraz naprawdę musiał się skupić i ogarnąć. Niejedno życie leży w jego rękach.
-Nie ma za co Gerard. Po to tu jestem- ciepły uśmiech tego małego gnoma rozjaśnił mu trochę humor- Chodź do środka. Napiłbym się kawy.

~~~

-Oj Mikey, Mikey. Wygląda na to, że to bardziej Gerard nie ufa tobie, niż ty jemu- rozbawiony głos Jeffa rozszedł się po prawie pustym pokoju.
Młody Way siedział na łóżku i starał się zachować kamienną twarz. Nie mógł okazywać uczuć, mimo iż zabolało go, to co powiedział mafiozo,  mogło by to pogorszyć sprawę.
-A więc, pewnie pamiętasz, co zaproponowałem ci dwa dni temu. Jedno twoje słowo, jedna moja kula, jedno martwe ciało. Powiedziałem to, jakże mroczne zdanie Gerardowi, bez jakiejkolwiek więcej informacji. Jednak nie jest on taki głupi, toteż szybko domyślił się, o co chodzi. I wiesz co? –oczywiście, że nie wiedział, ale lubił droczyć się z ludźmi. Taki typ, właśnie dlatego prowadzi z Way’ami tą grę- Postanowił wysłać Iero do Europy. Jakby to coś dało. Wszędzie bym go znalazł, a tym czynem tylko mnie rozgniewał. Skończyło się moje pobłażanie. Dlatego odwołuję moją propozycję. Nie będzie ułaskawienia. Musisz zdać się na brata i tego szczeniaka. Za każde ich potknięcie będziesz dostawał ty. Jak myślisz, co zrobi Gerard jak dowie się, że znów coś spieprzył i to odbije się nie tylko na Franku, ale i na tobie? Załamie się biedaczek. Jest taki słaby. Radzę ci więc modlić się o siłę dla niego. Bo jeżeli postanowi ze sobą skończyć, będzie to koniec rodziny Way’ów. Zginie on, zginiesz ty, wasza matka, ojciec i babcia. Podbijamy stawkę. Teraz dopiero zaczyna się zabawa…

~~~

Od dłuższej chwili siedzieli w ciszy po prostu patrząc na siebie znad kubków.  Nie chcieli przerywać tej błogiej ciszy. Nie była ona niezręczna,  przeciwnie, wręcz uspokajająca. Dobrze się czuli milcząc i tonąc w swoich oczach. Żaden z nich nie chciał odwrócić wzroku, ale obaj wiedzieli, że nie wróży to nic dobrego. Przywiązywali się. Gerard nieświadomie, ale okazał to obrażając się na Franka, gdy ten powiedział, że nie obchodzi go jego troska.  Frank jeszcze się nie ujawnił, ale wiedział, że to co zaczyna czuć do Way’a to nie tylko przyjaźń. Chciał czegoś więcej, ten zamknięty w sobie, spaczony i pokaleczony, mrukliwy narkoman pociągał go. Coraz bardziej przekonywał się do swojego homoseksualizmu. Przy Gerardzie dziewczyny mogły dla niego nie istnieć. 
Miodowooki posłał mu znad kubka delikatny uśmiech, który rozszerzył się, gdy tylko zobaczył, że czerwonowłosy go odwzajemnia.  Rozpromieniał.  Nie wiedział, co się z nim dzieje. Może już fiksował, przez ten natłok wydarzeń w jego życiu. Za dużo się działo przez te dwa dni. A może to była po prostu głęboka potrzeba. Nie wiedział. I nie chciał wiedzieć.
Wstał, odłożył kubek na stół i podszedł jak na nie swoich nogach do Gerarda, którego oczy rozszerzyły się w dziecięcym zaskoczeniu. Tak samo powoli wyjął z jego rąk naczynie i odstawił na stół. Żaden z nich nie odezwał się, gdy Iero złapał go za rękę i ściągnął z barowego stołka.  
Frank nadal nie wiedział, co nim kieruje, ale musiał to zrobić. Potrzebował tego. Po prostu zamknął oczy i przyłożył usta do zaskoczonych ust Gerarda. Pocałował go...

***
Bim sala bim! Macie, a co. Jakoś mnie tak sypnęło weną. Chemicznych Świat i Romansowego Nowego Roku moje robaczki. Miłości i tego no wszystkiego <3 

niedziela, 16 grudnia 2012

One shot. All I want for Christmas...

-Tęsknie za tobą...- tylko tyle Gerard usłyszał w słuchawce. Nic więcej. Żadnych krzyków, przekleństw ani szlochu. Tylko te 3 ciche słowa.
Od tego pamiętnego wydarzenia czarnowłosy jeszcze nigdy nie odebrał od niego telefonu. Bał się? A może wstydził? Sam nie wiedział. Zawsze czekał, aż Frank nagra mu się na pocztę. Zazwyczaj było tak samo. Wyklinał go, darł się, krzyczał pełnym żalu głosem,  potem przechodził w szloch i kończył na tych dwóch słowach, od których Gerard miał ochotę zniknąć z powierzchni ziemi.
-Nienawidzę cię...- wycedzone dwa pełne złości, ale i bólu słowa. Czarnowłosy dostawał od nich drgawek, potem sam zaczynał płakać i krzyczeć. Dlaczego to zrobiłem? Jak mogłem? Po tylu latach? Ciągle zadawał sobie te pytania. Przecież byli razem tacy szczęśliwi, od 10 lat razem, na przekór wszystkim ludziom i całemu światu. Byli, bo przecież się kochali. Aż do ostatniej gwiazdki.
Gerard się po prostu dusił. Potrzebował czegoś nowego, jakiegoś impulsu, bo ich związek zrobił się monotonny. Zżerała ich rutyna. Praca, dom, zakupy. Doszło nawet do tego, że gdy wracał późno do domu z galerii nie fatygował się nawet by iść na górę do sypialni. Po prostu spał na kanapie. Jedynie co robili ostatnio razem, to jedli śniadanie. W ciszy. Żaden z nich już nie pamiętał, jak jeszcze nie tak dawno jeden drugiemu pakował się na kolana i smarując się wzajemnie nutellą zlizywali ją ze swoich ust, wymieniając gryzy przez pocałunki. Ich kuchnię wtedy wypełniał dźwięczny śmiech Franka, chichot Gerarda i dźwięk tłuczonych, przez przypadek strąconych z blatu, szklanek. Ostatnio była tylko cisza.
Nie pamiętali, jak co wieczór po pracy chodzili na spacery. Nie ważne czy zima czy lato, zawsze razem, za ręce. Zapomnieli nawet jak wiele radości sprawiało im zwykłe mycie samochodu. Przestali żyć ze sobą, zaczęli obok siebie. Choć każdemu z nich to w pewnym sensie przeszkadzało, nie potrafili się przełamać. Nawet nie wiedzieli kiedy to się zaczęło. Ale Frank wiedział, że chce to skończyć. Chciał by znów mogli być razem. Spać, jeść, śmiać się, chodzić. Wszystko razem, jak było zanim zaczął się ich okres wegetacji.

Nadchodziły święta, więc wydawało mu się oczywistym, że to najlepszy czas na to by wszystko wróciło do normy. Obaj je kochali, więc ich magia miała im pomóc.
Na tydzień przed świętami Gerard wyjechał do Mikey'go na Alaskę, by pobyć trochę z bratem, ale miał wrócić na Wigilię. Frank więc przygotowywał wszystko sam. Piekł, pichcił, dekorował, sprzątał. Kupił choinkę i prezenty. Chciał by wszystko było idealnie. Miał specjalną niespodziankę dla Gerarda. A kiedy ostatnia bombka zawisła na drzewku, w kominku buchał ogień, a prezenty i stół były przygotowane, Gerard się nie pojawił. Frank czekał i czekał. W końcu, gdy zrozpaczony i zalany łzami nie mógł się dodzwonić do ukochanego, z wyczerpania zasnął na kanapie. Rano obudził go dźwięk telefonu.
-To koniec Frank. Przyślij mi rzeczy do Mikey'go. Przepraszam.
Tylko tyle.

Od tamtej pory nie powiedział nic więcej, od roku nie odezwał się do nikogo, nie licząc tych samotnych godzin, gdy krzyczał i płakał po telefonach od Franka. Nie powiedział słowa, ani do Mikey'go, ani nawet do pani w sklepie. Od roku wegetował na głowie młodszego brata nie robiąc absolutnie niczego, poza rysowaniem, słuchaniem muzyki i płaczem. A Frank? Dostał furii jak tylko Gerard odłożył słuchawkę. Zaczął krzyczeć, niszczyć wszystkie dekoracje, cały stół wylądował na podłodze, a choinka prawie zjarała się od dogasającego kominka. Jednak, gdy dobrał się do prezentów upadł na kolana i zwinął się w egzystencjonalny ból. Dwa dni leżał na podłodze i płakał, szlochał, wył. Jego serce pękło. Za mało się starał, za późno.
Po tych dwóch dniach, wstał pusty, poruszając się mechanicznie jak robot. Posprzątał, wszystko wyrzucił, a prezent schował do najgłębszej szuflady. Od tamtego momentu święta stały się jego przekleństwem. Cała ich magia zniknęła, została zamknięta w najgłębszej szufladzie, jak najgorsza zaraza. Czy odesłał Gerardowi rzeczy? Ależ oczywiście, że nie. Wszystko, nawet teraz po roku, stało tak, jak to czarnowłosy zostawił. Frank katował się przez wiele dni. Spał na Way'owej kanapie, chodził w jego jeszcze nie wypranych, pachnących nim rzeczach, spał z jego ulubioną bluzą, jadł jego ulubione płatki, pił z jego ulubionego kubka sprawiając, że rana w jego sercu powiększała się. Po miesiącu katorgi, postanowił zadzwonić. Myślał, że to jakoś ukoi jego ból, który nie dawał mu żyć, bał się, że skończy w psychiatryku. A może wciąż miał nadzieję? Nadzieję, że po jego telefonie, gdy usłyszą swoje głosy, Gerard pojawi się na progu i wszystko znów będzie dobrze? Może. Ale Way nie odebrał. To było za dużo, dla małego, czarnego, zranionego serduszka Iero. Krzyczał, jak bardzo go zniszczył, jak mógł go tak zranić, a potem płakał, że to ich wspólna wina, że się nie starali, a potem powiedział te pełne bólu i złości słowa, które były oczywistym kłamstwem. Nienawidzę cię. Ale przecież, tak naprawdę to go kochał. Wciąż tak samo mocno jak kochał go, gdy byli jeszcze parą nastolatków. Po tych dziesięciu latach, gdy mieli po 26 lat, wciąż jego miłość nie słabła. Więc czemu to mówił? Czemu kłamał? Bo myślał, że to ruszy Gerarda, że zrani go tak samo, jak on zranił jego. I miał rację. Czarnowłosy nie był w stanie funkcjonować, wmawiał sobie, że tak będzie lepiej, że przecież ich uczucie umarło. Gówno myślał i teraz obaj są wrakami człowieka. Ale dopiero zauważał, jak bardzo była to jego wina. Późne zostawanie w galerii, olewanie Frankiego. Przecież ten gnom był taką słodką, małą przylepą. Potrzebował bardzo dużo uwagi i czułości, a on go olewał, bo galeria była ważniejsza.Teraz szlag trafił i ją i jego szczęście, bo on po prostu przestał się starać. Dlatego to wszystko tak się posypało.

Frank dzwonił regularnie, dokładnie 24-ego dnia każdego miesiąca. Wypłakał się, wydarł i wyklął. Było to dla niego jak katarsis, oczyszczenie. Dzięki temu był w stanie żyć z miesiąca na miesiąc, starając się nie zwariować. Dla Gerarda zaś stało to się uzależnieniem. Te nieodebrane telefony i wiadomości na poczcie głosowej to było to dlaczego wciąż żył. Byle tylko usłyszeć jego głos.
Gdy w grudniu, w rocznicę ich rozstania odsłuchał wiadomość, te 3 ciche słowa, coś w nim pękło. Zrozumiał, że to już rok, że to znów są święta, że przez te całe zmarnowane 12 miesięcy Frank, wciąż go kochał. Mimo bólu jak sprawił mu Gerard, on wciąż go kochał. I te wszystkie wykrzyczane Nienawidzę cię, były tak naprawdę szeptem Kocham cię. Wciąż cię kocham.
Czerwonowłosy poczuł, jakby obudził się z zimowego snu. Przecież on też go kochał. Wegetował, tylko od telefonu do telefonu, z miesiąca na miesiąc, tylko na to czekał. Nie potrafił, żyć przez ten rok, bo jego przy nim nie było. Tak niewiele, bo tylko trzy krótkie słowa, uświadomiły my sens jego życia. Znów zaczął myśleć. I to bardzo szybko. Są święta prawda? Święta są magiczne. W święta wszystko jest możliwe, dzieją się cuda.

Kiedy w pośpiechu pakował swoje rzeczy, które zdążył nagromadzić przez ten rok, zerknął na zegarek. 10:37. To znaczyło, że w Newark jest jakoś po 14, więc jak się pospieszy i złapie jakiś samolot to jest szansa, że jeszcze dziś stanie w drzwiach przed Frankiem. Aż serce mu załomotało, gdy przed oczami pojawiła mu się wizja ukochanego.Aż rok zajęło im dojście do tego, że nie potrafią bez siebie żyć. Nic nie było w tym momencie tak ważne, jak to by, jak najszybciej znaleźć się blisko tęskniącego Franka. Nawet to, że Alicja upuściła miskę z sałatką, gdy w pośpiechu wybiegł z pokoju taszcząc za sobą torbę. Słowa nadal nie chciały płynąć przez jego gardło, teraz chyba bardziej ze wzruszenia. Gdy łzy potoczyły się po jego policzkach, pokazał, że bierze klucze i wyszedł. Olał biegnącego za nim przez pół ulicy Mikey'go, nie pomyślał nawet o tym, że na lotnisku może nie być biletów. A tym bardziej nie dopuścił do siebie myśli, że Frank może już nie mieszkać w, kiedyś ich wspólnym, domu. Nic nie było ważne, oprócz zobaczenia go, usłyszenia, poczucia jego ciała i znajomego zapachu. Czuł jakby obudził się w wodzie, zaczął się dusić, potrzebując go jak powietrza.

Frank w tym roku nie przygotowywał świąt. Nie miał dla kogo. Jego kalendarz ominął te daty. Ocalałe dekoracje zalegały na strychu, a zimna pizza z wczoraj miała być jego świąteczną kolacją. Dla niego już nie istniały święta Bożego Narodzenia. Nie było magii, ani nadziei, a tym bardziej cudów.
Wciąż zastanawiał się, czemu dziś zamiast płaczu i krzyków powiedział tylko ciche Tęsknie za tobą. Czy to dlatego, że dziś była rocznica jego wegetacji w bólu? Może. W sumie powiedział prawdę. Choć jeden jedyny raz powiedział prawdę Bo tęsknił, codziennie, każdej godziny, Gerard wciąż po roku czasu i ogromu bólu jaki mu zafundował, zajmował najważniejsze miejsce w jego sercu i myśli. Tęsknił za nim i wciąż go kochał. Ale co z tego? I tak nie wie, co dzieje się z miłością jego życia. Jego egzystencja nie miała sensu, mimo to wciąż karmił się nadzieją, że jednak Gerard słucha tych wiadomości, że nie zapomniał. Dlatego prawdopodobnie jeszcze "żyje".
Położył się na kanapie i zakopał w starej, brudnej i już w ogóle nie pachnącej Gerardem bluzie i roniąc łzy patrzył na spadające płatki śniegu, żałując, że nie może cieszyć się ze świąt.

Gerard nie miał pojęcia, jak to zrobił, ale siedział właśnie w samolocie do Filadelfii. Po protu jakimś cholernym cudem udało mu się na przepełnionym przez ludzi lotnisku kupić ostatni bilet. To musiał być pierdolony cud. Trzy godziny samolotem, a potem ze dwie pociągiem do Newark i będzie mógł zobaczyć żywego Franka. Pierwszy raz od roku, na jego twarzy zawitał cień uśmiechu. Po tych miesiącach niszczącego bólu, zobaczył jakiś świetlisty promyk w postaci wspomnienia cudnie uśmiechniętego małego gnoma. Przed oczami stanęły mu, od tak dawna blokowane wspomnienia. Świecące radośnie miodowe oczęta, szczery i potrafiący ukoić każde zło śmiech, kolorowe tatuaże, każdy przedstawiający inne wspomnienie, mający inny smak, jego niewielkie ręce oplatające w pasie i dziecięca radość z każdej nawet najmniejszej rzeczy. Każda chwila, gdy ganiali się po domu z pędzlami malując swoje gniazdko. Gdy kłócili się o kolor dywaniku w łazience, tylko po to by chwilę potem kochać się na pralce. Zastanawiał się, kiedy oni to zgubili? Kiedy zatracili się w codziennej rutynie? Jednak to nie było już ważne. Jak tylko Frank da mu szanse, wszystko naprawią. Każde słowo, każde odepchnięcie, każde zignorowane czułe spojrzenie. Jak tylko po czymś takim znów powoli mu wejść do swojego serca.

Gerard czy ty kiedyś wyjdziesz z mojego serca?
Frank cały wigilijny dzień spędził na kanapie tuląc tą obrzydliwie brudną bluzę, co raz tylko idąc do kuchni po ciepłe kakao, które kiedyś tak uwielbiał pić w święta, a teraz było to tylko automatyczne uzupełnianie płynów. Gdzie podziała się ta radość? A tak uciekła wraz z Gerardem. Czuł się jak nic nie warty śmieć. Nawet telewizora nie chciało mu się włączyć, bo tam tylko kolędy, mikołaje, wszech ogarniająca radość, cuda i "Kevin sam w domu". Nie wierzył w cuda. Leżał więc i egzystował, patrząc w okno ze stygnącym kakaem.

Wybiegł z lotniska jak poparzony, lot opóźnił się przez śnieżycę prawie godzinę, a on chciał zdążyć dojechać tam jeszcze dziś! Bo dziś wigilia! Bo dziś cuda! Bo dziś Frank! Ale wątpił by te argumenty podziałały na śnieżycę ogarniającą całe Stany. Biegł przez ulice Filadelfii i nagle stanął oniemiały z szoku. Przecież on nie ma prezentu dla Franka! Co może mu kupić? Po rok? Co wypada, czego on pragnie? Iero od zawsze chciał psa, ale to chyba nie jest dobra pora na szczeniaka. Gerard wiedział, że chce zagwarantować mu, że od dziś nierozerwalnie będą razem, walczyć i żyć, jeżeli tylko Frank da mu nadzieję. Więc już chyba wiedział.
Pół godziny później siedział już w pociągu do Newark, w czapce mikołaja, czekając aż jego cud się spełni.

Była już godzina jedenasta, gdy Frank siedział przed buchającym kominkiem i patrzył melancholijnie w płomienie. Ponoć ognień oczyszcza. Może to i racja, jakoś gdy tak zapatrzył się w płomienie nie czuł tak bólu, zepchnął się on na dalszy plan, gdy ciepło ogrzewało jego spuchnięte od płaczu oczy. Był zmęczony, choć tak naprawdę nie zrobił dziś nic oprócz leżenia i płakania. Ale nie chciał iść spać, wolał patrzeć w ogień. Po chwili stanęły mu przed oczami wspomnienia ile razy to z Gerardem kochali się przed tym kominkiem, ile kaw, herbat i kakaa, wypili przytulając się i grzejąc w zimne wieczory. Jak bardzo czarnowłosy lubił rysować go na tle ognia. Łzy wciąż skapywały mu z oczu, gdy martwą ciszę przerwało pukanie. Ocknął się, nie do końca wiedząc, co się dzieje. Po chwili pukanie rozległo się znowu. Kto o 11 w nocy może dobijać się do drzwi? Zagubiony wędrowiec, czy święty Mikołaj? Pomyślał z ironią i ruszył się w stronę wejścia.

Trzęsący się, cały w śniegu po przejściu pół Newark w śnieżycy, zmarznięty Gerard w czapce mikołaja, wyglądał jak zagubiony święty Mikołaj. Iero w sumie nie wiele się pomylił, ale i tak wciąż nie wierzył w to ci widzi. Para błyszczących zielonych oczu spotkała się z płynnym miodem. Frankowi zabrakło tchu, a w oczach Way'a zgromadziły się łzy., które po chwili popłynęły po czerwonych policzkach.
-Ja też tęsknię Frankie- pierwszy raz od roku cichy szept wydobył się z jego sinych ust.
Tylko tyle wystarczyło by mały gnom, nie zważając na mróz, czy śnieg, rzucił się na nie-świętego zagubionego Mikołaja. Objęci weszli do domu, a Gerard zamknął drzwi nogą, upuszczając torbę na ziemię. Po chwili  poczuł jak małe pięści równomiernie obijają się o jego klatkę piersiową w parodii bicia, a z Frankowego gardła wydobywa się szloch. Obaj płakali, brunet wciąż uderzał, a czarnowłosy mocno obejmował szarpiącego się gnoma nie mogąc powstrzymać uśmiechu przez łzy, co i rusz przepraszając i całując we włosy małego boksera.
-Jesteś tępym chujem wiesz? Nienawidzę cię, ale wciąż tak bardzo kocham- cichy mruk rozległ się z dołu, gdy Frank na chwilę przestał bić. Wielkie psie oczy spojrzały do góry by złączyć spojrzenie z złocistą zielenią.
-Wiem Frankie, jestem największym tępym chujem i kretynem na świecie. Sam siebie nienawidzę. Nie wiem co mnie napadło. Coś się zjebało, a ja zamiast to naprawić uciekłem, obu nas narażając na niewyobrażalne cierpienie...
-Przestań, obije popełniliśmy masę błędów- łzy wciąż toczyły się po policzkach.
-Frank tak bardzo cię przepraszam, tak bardzo cię kocham...Ale nie płacz już. Zobacz cały się zagluciłeś- żaden z nich nie powstrzymał uśmiechu.
-Nie ważne, co byś zrobił Gerard, ja zawszę ci wybaczę, bo cię kocham....

Pół godziny później znów siedzieli przy kominku z kakaem, patrząc i po prostu się przytulając ciesząc się z odzyskanego życia. Wszystko wracało na swoje miejsce, choć przed sobą mieli jeszcze ciężkie i długie, chwile i momenty do naprawienia.
-Frank,przecież ja mam coś dla ciebie!- obudzony czarnowłosy wyplątał się z objęć bruneta i szybko pobiegł do torby. W tym czasie Iero też zniknął na górze przeszukując szuflady. A gdy po chwili stali na przeciw siebie w salonie magia znów ich otoczyła.
-Proszę Gerard. Miałem dać ci to rok temu, ale... Odpakuj.
Czarnowłosy z dziecięcym podnieceniem w oczach odebrał niewielką paczuszkę. Po otwarciu jego oczom ukazały się dwa wisiorki składające się w jedno srebrne serduszko. Po jednej połówce było F, a na drugiej G układające się z wtopionych kryształków.
-Odwróć...- cichy szept przedarł się przez ciszę.
Z tyłu było wygrawerowane FOREVER. Na stronie z F było FOR, a na połowie z G było EVER. Gerardowi znów zebrały się, nie dawno opanowane, łzy w oczach. W ciszy wziął do ręki łańcuszek z wisiorkiem z pierwszą literą jego imienia i odkładając pudełeczko na stolik, przysunął się do Franka i zapiął mu go na szyi. Brunet uśmiechnął się do niego uroczo i sam zabrał się za drugi łańcuszek. Z akompaniamentem chichotu Gerarda, który musiał mocno schylić głowę by Iero dostał się do jego szyi, drugi łańcuszek zawisł, pięknie lśniąc na tle czarnej koszulki. Obdarowali się czułym spojrzeniem, zanim czarnowłosy wręczył również niewielkie pudełeczko Frankowi.
Way z miłością, ale i strachem obserwował zmieniające się uczucia na twarzy Iero. Najpierw szczenięca radość, potem szok, zaskoczenie i oczy pełne łez zwrócone w jego stronę z niemym pytaniem.
-Wyjdziesz za mnie Frank?- przez ściśnięte gardło powiedział te najpiękniejsze,ale i najtrudniejsze słowa. Małe ciałko rzuciło mu się na szyję śmiejąc się w głos, a w pudełeczku zalśniły w świetle ognia, dwie złote obrączki.
-Tyle lat nie mogliśmy się zdecydować, a wystarczyło byśmy stracili siebie, by zrozumieć, jak bardzo się kochamy- pełen szczęścia głos Gerarda dotarł do uszu Franka.
-Chyba powinienem ci za to podziękować- ogromy uśmiech i śmiejące się oczy zajęły pole widzenia czarnowłosego.
-Nie musisz, wystarczy jedno małe...
-Tak!
-O tak...

Ich małe gniazdko rozbrzmiało pełnym szczęścia śmiechem z akompaniamentem upadających na podłogę ubrań.Choć czekało ich jeszcze wiele wzlotów i upadków, od teraz mieli je znów przeżywać razem. Frank odzyskał wiarę w cuda, Gerard odzyskał szczęście, a święta znów nabrały magii. Bo po to są święta drogie dzieci. To czas cudów, magii, radości i szczęścia. W święta nawet niemożliwe staje u twoich drzwi. Wystarczy uwierzyć...

~~~~
Srali muchy, będzie wiosna, jak to mówi mój tatuś. Takie świąteczne śmieciowe romansidło, bo przecież idzie te Boże Narodzenie ( bo się przecież nie przyznam, że to zapchaj dziura, bo nie mam pomysłu na rozdział). Także tego, nie lubię kandyzowanych orzechów, ani karpia. Cóż jeszcze? A tak znów przepraszam, ale do tego to chyba jesteście przyzwyczajeni nie? No i oczywiście DARSIA! DZIĘKUJĘ CI MÓJ ŻUCZKU! <3 Nikt tak dawno się sprawił mi tak wielkiej radości, jak ty tą małą pocztówką <3
A tak poza tym, to się wyżalę. Jestem totalnie rozbita, a The Light Behind Your Eyes, mnie rozwaliło na kawałki. Nie jestem w stanie się pozbierać. Wylądowałam w dołku egzystencjonalnym...( ten nastolenie problemy) A tak serio, to nie wiem kiedy napiszę, nie mam na nic siły, wszystko przestało mnie cieszyć, więc nie obiecuję. Będę jak się pozbieram.

                                                   "If I could be with you tonight,
                                                    I would sing you to sleep.
                                                    Never let them take the light behind your eyes..."

niedziela, 25 listopada 2012

Asleep or Dead. XIV

Ogólnie to przepraszam. Miało być w październiku, a już połowa listopada. Jestem do dupy. I znów marna wymówka, że szkoła to zło. Nie dziwię się, że nikt tego nie czyta...

~~

-Psiaki złapały przynętę-
charczący głos wydobył się z telefonu.

-Świetnie. Jedźcie za nimi, dopilnujcie by wszystko poszło zgodnie z planem- Jeff był niesamowicie zadowolony z naiwności nastolatków. Te dzieciaki miały w sobie zaparcie. Kto wie, może jak będą grzeczni, będzie dla nich trochę łagodniejszy? Swoim uporem zaskarbili sobie jego sympatię.
-Pakuj się Ted, za 20 minut masz być w barze, a i zabierz kolegów- cichy trzask zamykanej klapki telefonu i ten szyderczy uśmiech, były jak obietnica. Obietnica dobrej zabawy. Tylko dla kogo?

~~

-Frank nie wiem czy to dobry pomysł byś jechał ze mną- Way próbował perswazji, byle tylko odwieźć Iero od pomysłu towarzyszenia mu. Szczeniak chciał się trzymać planu Jeffa, a czerwonowłosy bał się, że skończy jak szczeniak na progu. Ogólnie miał złe przeczucia. Skoro wszystko ma być takie samo jak wtedy, to czy Jeff nie zechce znów pobić Franka? Tego bał się najbardziej, że miodowookiemu stanie się krzywda, że znów będzie musiał patrzyć na jego cierpienie. Jednak bał się podzielić tym z Iero, by ten nie pomyślał, że jakoś przesadnie zaczyna mu zależeć. A zaczynało i tego również się bał.
-Jak myślisz czemu Jeff ma takie fanaberie, by kazać ci lizać się z jakimś gościem- Frank prowadząc auto, starał się zignorować ukłucie, gdy to mówił. Przecież, nie był zazdrosny, prawda?- Myślisz, że ma to jakiś związek z tą chorą grą?- zerknął ukradkiem na wpatrzonego w niego Gerarda.
-Nie wiem Frank, ja nic już nie wiem. Jestem jak kukiełka. Robię, to co ten świr mi karze, byle tylko nie stracić tych, których kocham- ich przeszywające spojrzenia spotkały się na ledwie sekundę, ale ich oddźwięk rezonował w nich jeszcze długo.
-Frank, a jeżeli wszystko będzie tak samo?- zapytał wreszcie zdławionym głosem. Nie patrzył na niego, nie mógł.
-Chodzi ci..., eh Gerard, dla Mikey'go jestem w stanie dać się znów pobić. Byle by go uratować- odparł z jakąś nieznaną nutą w głosie.
-Ale ja na to nie pozwolę, rozumiesz? Nie pozwolę byś znów cierpiał- uparcie patrzył w przednią szybę, obserwując obrzydliwe ładną pogodę. Zaskoczony Frank spojrzał na niego.
-Nawet jeżeli od tego będzie zależało życie Młodego?
Męcząca cisza zapadła w aucie. Żaden z nich nie potrafił się odezwać.
Kiedy słońce chyliło się ku zachodowi, dojechali  na miejsce. Do tego przeklętego klubu, w którym wszystko się zaczęło. Ale czy się skończy? I przede wszystkim, jak się skończy? Mieli nadzieje na happy end.
Z nieodgadnionymi minami wparowali do klubu. Gerard rozglądał się w poszukiwaniu tego wielkiego czerwonego irokeza, a Frank niepewnie trzymał się na nogach, gdy zalały go wspomnienia bólu.
-Jest- szepnął pusto Gerard i popatrzył z bólem na Franka. Właściwie to nie wiedział, czemu jest mu przykro. Miał okropne de javu.
-Ja poczekam przy barze- nie mógł patrzeć mu w oczy, po prostu nie potrafił.
-Frank- czerwonowłosy wykonał ruch jakby chciał go złapać za rękę.
-Będę uważał, obiecuję- delikatnie uniósł końciki ust, znikając w tłumie.
Gerard patrzył za nim, jednak po chwili wziął głęboki oddech i ruszył do tej feralnej łazienki.
Nie zdziwił się, gdy już od progu jego usta zostały brutalnie zaatakowane. Chciał być bierny, po prostu dać się całować i przeczekać tą farsę, jednak ponaglający warkot i zęby na jego wardze uświadomiły mu, że musi się zaangażować. Nie myślał. Wyłączył się, dając się ponieść zmysłom. Mając kolano tego drugiego między nogami, tak boleśnie, ale i przyjemnie przyciskające do kafelkowej ściany, i te ostre zęby zaciskające się na jego ustach, i ten język głęboko jego w gardle, i te ręce drapiące go po plecach, nie mógł powstrzymać jęku. Wił się pod tym brutalnym dotykiem, rozpadając się na miliony kawałeczków. Było mu tak cholernie dobrze, że świat przestał istnieć. Nie było troski o Franka, strachu o Mikey'go, niepokoju o przyszłość. Liczyła się tylko ta łazienka. Dwie czerwone głowy splątane w namiętnym uścisku. Był cholernie podniecony, gdy chłopak odsunął się zostawiając po sobie rezonujące doznanie i jęk niezadowolenia.
-Czyżby ci się spodobało?- zapytał lekko dysząc i drażniąc się z Gerardem.
Nie był w stanie odpowiedzieć.
-Hahaha, dobrze nie będę cię już męczyć- zaśmiał się wydobywając jakąś pomiętą kartkę z tylnej kieszeni spodni. Podszedł do wciąż zdezorientowanego Way'a i wcisnął mu ją w ciasne spodnie, nie zapominając przejechać paznokciami po nabrzmiałej męskości. Na do widzenia wcisnął mu jeszcze na usta władczy pocałunek i zniknął.
Gerard nie był w stanie dość do siebie. Był podniecony, zszokowany i zapomniał swojej roli. Po chwili jednak, gdy ciężko oddychał nad umywalką a z twarzy skapywały mu kropelki zimnej wody, dotarło do niego co zrobił. Po raz drugi całował się z facetem i było mu przyjemnie. Podobało mu się. Czyżby odkrywał w sobie geja? Bał się przed sobą do tego przyznać, ale ciągłe myśli o Franku i to...Frank! Zerwał się do pionu. Kompletnie zapomniał, że on tu też jest. Poczuł napływającą fale ogromnych wyrzutów sumienia. Ale nie wiedział czemu. Czy jest mu przykro, że o nim zapomniał, czy dlatego, że przed chwilą było mu tak dobrze? Nie chciał się teraz nad tym zastanawiać. Wybiegł z łazienki i zaczął się rozglądać, za czerwono-czarnym irokezem. Co on ma do tych irokezów? Zamarł, a nóż otworzył mu się w kieszeni, gdy przez głośną muzykę usłyszał ten przeraźliwy krzyk.
-GERARD!!!

~~

Było mu głupio choć sam nie wiedział czemu. Siedział przy barze bawiąc się pustym kieliszkiem po whisky. Myśl, że Gerard w tym czasie obmacuje się z jakimś obleśnym ćpunem doprowadzała go do szewskiej pasji. Choć sam przed sobą bał się przyznać, że chętnie by się z nim zamienił. Oczywiście z tym ćpunem, nie z Gerardem. Ale i tak się do tego nie przyzna. Wciąż nie mógł dopuścić do siebie myśli, ze może być gejem. Przecież to niedorzeczne.
Niecierpliwił się. Ile może trwać głupia wymiana śliny?! Był wściekły na Gerarda i na siebie, właśnie za to, że wściekał się na Way'a. Niedorzeczne. Burknął do siebie i zostawiając kieliszek w spokoju, zaczął rozglądać się po klubie. Światła były dość jasne, więc bez trudu dostrzegł wyłaniającego się z łazienki wielkiego czerwonego irokeza. Znów miał ochotę burknąć. Jednak opanował swoje chamstwo i cierpliwe wpatrywał się w te drzwi czekając na drugą czerwona czuprynę rozczochranych kłaków. Nie to żeby coś, ale zaczynał się martwić. Zdechł od nadmiaru orgazmów czy ten popapraniec coś mu zrobił? Już chciał poszukać pana "wielki czerwony irokez" i wygarnąć mu co nie co, ale powstrzymał się kontem oka widząc zdezorientowanego i trochę nieprzytomnego Gerarda wyłaniającego się z łazienki. Aha, czyli opcja nadmiaru orgazmów. No świetnie, po prostu poezja. Już chciał ruszyć w jego stronę, gdy drogę zagrodziło mu dwóch typków. W jednej chwili obawy Gerarda padły i na niego. A co jeśli znów go pobiją? Wzdrygnął się na tę myśl. Ból i upokorzenie. Nie mógł patrzeć na swoją oszpeconą twarz, a wspomnienie bólu nie pozwalało mu spać po nocach. Poczuł ogromny strach, gdy osiłki złapały go pod ręce i zaczęły wywlekać szarpiącego się kurdupla z baru. Nie miał z nimi żadnych szans. Ostatnie co mu pozostało to głęboki oddech, który wydostał się z jego gardła w jednym przeraźliwym krzyku.
-GERARD!!!

~~

Nie miał pojęcia, co zrobić. Czekać na zbawienie, czy samemu zabawić się w Boga? W pierwszych momentach miał ochotę strzelić sobie w twarz, za to że pomyślał o pozwoleniu im na zabicie Franka, jednak potem jego strach wziął górę. Przecież Gerard go nie uratuje. Pewnie zaćpa się, podda się i znów go zawiedzie. Młody, odkąd jego starszy brat zaczął ćpać, wszystko musiał brać na siebie. Był odpowiedzialny nie tylko za siebie, ale i za zaćpanego czerwonowłosego. W sumie była to taka rekompensata. Gerard zajmował się nim, gdy on był mały. Bronił go przed bijącym ojcem, biorąc na siebie jego kary, pomagał mu się emocjonalnie pozbierać, gdy jako mały szczyl bał się własnego cienia. Był przy nim zawsze. Gdy pierwszy raz starszy nie zdążył przed ręką ojca i Mikeś oberwał, gdy rodzicie krzyczeli na siebie w nocy, Gerard pozwalał mu wpakować się do własnego łóżka, gdy przytulał go i opowiadał mu bajki starając się zagłuszyć ich kłótnie, gdy zdechł im chomik i gdy grzebali go w ogródku, gdy dzieciaki dokuczały mu w szkole, gdy miał 7 lat a Mikey 5, zaraz po tym jak starszaki zabrały im kanapki, obiecał mu, że będzie go bronił i nigdy nie dopuści by ktoś zrobił mu krzywdę. I tak było przez wiele lat. Do tego głupiego zdarzenia. Z pozoru nic, zerwana przyjaźń i strata wiary w zaufanych ludzi, tak mocno odbiły się na psychice tego wrażliwca, że zrujnowały mu dalsze życie. I trochę też Mikey'owi. Jego pogląd starszego brata, autorytetu upadł. Nie mógł już na nim polegać, ciągle go zawodził, ale mino to Młody nadal przy nim trwał wciąż mu pomagał. Na tym chyba polega braterska miłość, prawda? Zawsze byli dla siebie najważniejsi, zwierzali się sobie, nie mieli tajemnic. Mikeś chciał by znów tak było. By ten wrak człowieka, narkomański pomiot, znów był jego starszym bratem. Ale czy jest w stanie powierzyć mu własne życie? I czekać, aż on go zbawi? Przecież tyle razy go ratował, pomagał. W zamian on też ciągle podawał mu rękę pomagając wygrzebać mu się z własnych wymiocin. Jednak czy teraz da radę oddać całe swoje życie w jego trzęsące się ręce? Ale czy z drugiej strony ma inne wyjście? Nie może zabić Franka. Przecież są przyjaciółmi, mimo iż znają się tak krótko, wiedział, że może nazwać Iero przyjacielem. Ten chłopak też wiele przeszedł, jednak  stara się pozbierać. Nie dać się pokonać demonom. Pewnie on tez się o niego martwi, jeżeli Gerard mu powiedział. Albo jeżeli jeszcze żyje. Nie, nie może tak myśleć, na pewno żyje. A Frank mu pomoże. To zaradny chłopak, będę umiał unieść Way'a. Poda mu dłoń, tak jak podał jemu. Tak już postanowił, nie może zabić miodowookiego. On jest ważny, nie może zginać.

~~

On jest ważny nie może zginąć. Nie może mu się nic stać. Myśli Gerarda były jasne, gdy próbował przebić się przez tłum ludzi. Nie może zginąć. Wiedział to i powtarzał w głowie jak mantrę. Iero musi żyć. On w niego wierzy, on mu ufa, tak jak Mikeś. Nie może ich zawieść.
Nie wiedział co mu się stało, ale poczuł jeden mały impuls, że ktoś mu ufa, ktoś w niego wierzy, komuś na nim zależy. Nie może się poddać, musi być silny dla Mikey, dla Franka, dla babci i dla siebie. Da radę. Z zadziwiajaco czystym umysłem wybiegł na ulice. Miał jasny cel i jego się trzymał. Znaleźć Iero. Jego nogi podświadomie pognały w ten sam zaułek, gdy patrzył w jego oczy pierwszy raz. Nie pozwolił sobie na inne myśli. Znaleźć Iero.
I znalazł. Ku jego uldze z wierzchu wyglądał normalnie. Przez chwilę miał nawet ochotę się uśmiechnąć patrząc jak ta kruszyna próbuje wyrwać się jednemu z osiłków rzucając się na wszystkie strony. Oczywiście efekt był zerowy, ale Gerard patrząc na wkurzony wyraz twarzy Iero chciał się uśmiechnąć, jednak było to nie na miejscu.
Poprzez sapanie i warki małego gnoma przebiło się chrząknięcie, którym Way zaanonsował swoje przybycie. Momentalnie Frank przestał wierzgać, nie mogąc uwierzyć w to co widzi. Way był jeszcze bardziej rozczochrany niż zazwyczaj, jego wiecznie blade policzki zdobiły soczyste rumieńce, a obcisłe spodnie uwydatniały niewielkie wybrzuszenie. Wściekł się jeszcze bardziej i postanowił, że jak wyjdą z tego cało to strzeli na niego focha. Zmrużył oczy i wzrokiem mordercy wpatrywał się w czerwonowłosego. 

-O pan Way. Miło pana widzieć, pan Jeff kazał przekazać pozdrowienia- drugi osiłek uśmiechnął się obleśnie, zezując za Gerarda. Ten automatycznie wychwyciwszy jego wzrok spojrzał za siebie, a jego źrenice rozszerzyły się w szoku. Za nim w małym półkolu, odcinając im drogę ucieczki stanęły kolejne podejrzane typy. Pan "wielki czerwony irokez" ubezpieczał tyły, w razie gdyby ktoś chciał wpieprzyć się do rozrachunków mafii. Gerardowi serce zamarło, gdy zobaczył, że każdy z nich ma za pazuchą pistolet, a jego ręka naiwnie mocniej zacisnęła się na nożu. Dopiero teraz zdawał sobie sprawę w jakie gówno wpakował siebie i Franka. Posłał mu przerażone spojrzenie, napotykając jedynie zastygłą i chłodno opanowaną taflę miodu. Coś w nim umarło. Iero go nienawidził, a sobie pewnie pluł w brodę, że dał się w to wciągnąć. Na pewno nie chciał umierać za takiego ćpuna jak on. Miał ochotę zwinąć się w kulkę, zaćpać i zapłakać. Był beznadziejny. Tyle razy zawiódł Mikesia, a teraz jeszcze zawiódł Franka.Chciał umrzeć. Ale nie mógł. Nie mógł pozwolić by miodookiemu coś się stało. Musiał dać radę i ocalić ich, tylko po to by Iero mógł spakować po tym manatki i wybyć na Alaskę. Tam gdzie Jeff go nie znajdzie, tam gdzie będzie bezpieczny. Tego się teraz trzymał. Dać radę by zapewnić bezpieczeństwo Frankowi. Nie chciał by on go nienawidził, więc chociaż tyle mógł dla niego zrobić.
-O co chodzi? -zapytał głupio, zdławionym głosem.
-Wyjmij nóż z kieszeni Way, nie chcemy byś coś sobie zrobił- wycedził typek przed nim, totalnie olewając jego pytanie i szczerząc się bezczelnie.Z otępieniem Gerard wyjął swoje jedynie narzędzie obrony i rzucił pod nogi, a głuchy dźwięk metalu rozszedł się po zaułku.
-Dobrze. Puść go Maks, niech spożytkuje swoją energię na coś innego- zwrócił się do typka, który trzymał Franka. -Teraz się trochę pobawimy. Mały weź ten nóż do ręki. No już!- krzyknął, gdy zdezorientowany Frank patrzy na niego jak na ducha. Niepewnie chwyci w dłoń nóż i odwrócił się czekając na dalsze instrukcje. -Przekonajmy się jak bardzo chcecie wygrać i jak wiele jesteście w stanie znieść. Wiesz co masz na twarzy prawda? Tą wielką obrzydliwie szpecącą twoją ładniutką buźkę bliznę. Zrób taką samą temu czerwonemu, to pierwszy krok do waszej wolności- zaśmiał się obrzydliwe, a reszta mu zawtórowała. Miodowooki z ogromnym strachem rozszerzającym mu źrenice popatrzył w płynną czekoladę. Gerard się nie bał, był rozluźniony. Nie takie rzeczy znosił. Poza tym to ich droga do wolności. 
-Dalej Frank, skończymy to jak najszybciej- szepnął, patrząc mu w oczy.
-Ale ja nie mogę Gerard, nie mogę cię zranić, nie mogę skazać cię na coś czego sam nienawidzę-  jego wielkie oczy zaszkliły się z trwogi. 
-Iero posłuchaj mnie, o to im właśnie chodzi. Chcą byś zadał mi i sobie największy cios, masz naznaczyć mnie czymś czego nie cierpisz. Rób to szybciej, skończmy tę farsę. Przypomnij sobie, dlaczego mnie nienawdzisz, pójdzie szybciej. No dalej Frank, nie wkurzaj ich, pomyśl za co najchętniej byś mnie zabił- Way podjudzał go cichym głosem, gdy Iero zamknął oczy przypominając sobie te wszystkie momenty. Gdy szczerzył się do niego naćpany w samych bokserkach, gdy totalnie się roklejał, gdy dziś rano znów przyćpał, a potem zabrał mu kawę, bezczelny gówniarz, i najlepsze, gdy był taki podniecony po wyjściu z tej pieprzonej łazienki. Zebrał się w sobie i przypomniał z anatomii człowieka, gdzie w twarzy jest jakaś większa żyła, by nie musiał ciąć mocno, ale by było dużo krwi. W sekundzie wycelował idealnie tak, że ze szczęki popłynęła czerwona ciecz, i nastąpił mu wymownie na stopę by ten zaczął się zwijać z bólu. Gerarda prawie nie zabolało, ale był dobrym aktorem i już po chwili leżał na ziemi "zwijając się z bólu". Iero z nikłym uśmieszkiem patrzył, jak leży u jego stóp, a potem powoli podnosi się na kolana. Nie to by miał jakieś skojarzenia, czy coś, no oczywiście, że nie...Pff. Po chwili Way stał chwieje mu przed nosem trzymając się za krwawiącą szczękę. 
-Hm... Dobra robota Mały. Panowie teraz chwila dla was. 
Nie pamiętali już ile przyjęli ciosów, Gerard nawet próbował bronić Franka jednak odciagnęli go od niego dając kolejna porcję kopniaków. Bili ich chyba z 15 minut, Way po kolejnym uderzeniu w brzuch zaczął pluć krwią, a Frank oberwał w głowę po czym chyba stracił przytomność. 
-Nie!- wycharczał czerwonowłosy, plując krwią i wyciągając czerwoną jak jego włosy rękę w stronę zemdlonego Iero, miał nie pozwolić by mu się coś stało! Kretyn! Znów zawiódł. Zostawili go w spokoju. Podpełzł do Franka starając się nie zwracać uwagi na krew i pewnie połamane kości, usiadł koło niego i odgarnął mu włosy z twarzy. Aż miał się ochotę uśmiechnąć, gdy Iero drgnęły powieki, a kącik ust uniósł się na milimetr. Udawał! Przebiegła bestia. 
-Odsuń się Way! Przegieliście gamonie! Miało nie być tak ostro!- krzyczał ich szef, gdy reszta próbowała postawić do pionu lejącego się przez ręce Iero. Po paru chwilach "odzyskał on świadomość" i siedział na ziemi obok całego uwalanego krwią Gerarda.
-Okej Way czas na ciebie. Ted daj zastrzyk- pan "wielki czerwony irokez" podszedł go nich i kucnął koło czerwonowłosego podając mu strzykawkę. Uśmiechnął się zalotnie i cmoknął go w usta, ku niezadowoleniu Franka. Po czym oddalił się. 
-To heroina. Chyba nie bardzo ją lubiłeś co? No cóż może Frank zobaczy ile z nią zabawy? 
-A czy mogę wziąć to na siebie?- zapytał cicho opluwając krwią strzykawkę. 
-Chcesz przeżyć uczuleniowy koszmar zamiast jego? Wiesz to z jednej strony dziwne, że narkoman taki jak ty ma uczulenie na najmocniejszy narkotyk prawda? Dlatego tak bardzo zżyłeś się z kokainą, bo dawała podobny efekt, ale cię nie uczulała. Hm... naprawdę, chcesz tak cierpieć, by oszczędzić paru godzin przyjemności koledze?- zaśmiał się szyderczo, Way nie miał nawet siły zastanawiać się skąd on wie o jego uczuleniu.
-Nie rób tego Gerard. Dam radę- szepnął Frank, będąc pod wrażeniem heroicznego czynu Gerarda. Podziwiał go, ale też zrobiło mu się miło.
-Frank nigdy nie brarałeś heroiny i to w dodatku w takich ilościach, nie wiem jakie spustoszenie zasieje ona w twoim ogranizmie- próbował odwieść go od tego, jednak wspomnienie agonii i tych koszmarów, gdy heroina toczyła się po jego żyłach było nie do zniesienia. 
-Zrób to Gerard, daj mi trochę przyjemności- uśmiechnął się szelmowsko.
Way z westchnieniem bólu przyłożył igłę do wnętrza łokcia Franka zaciskając wyżej kciuk by dobrze nacelować. Po chwili odrzucił od siebie z obrzydzeniem igłę patrząc na mglące i rozszerzające się powoli źrenice Franka. To był koniec, czara się przelała. Z tym czynem doszczętnie znienawidził narkotyki, to był krok poważny i duży krok do skończenia z tym gównem. Nie będzie więcej brał, o nie. Nie teraz, gdy musiał zrobić to miodowookiemu. Koniec. 

-Dobra chłopaki nic tu po nas. Szczeniaki dadzą sobie radę. Szczeniaki?
Zabrali się i odeszli, zostawili ich w tym ciemnym zaułku oblanych krwią i potem.
Siedzieli parę minut wpatrzeni w siebie. Frank chwytał tę płynną czekoladę, trzymając się jej niczym koła ratunkowego, by nie odpłynąć. Nie chciał iść w ten "kolorowy" świat. Pamiętał co mu się działo po LSD, a tu heroina? Jednak po chwili, stracił z oczu okolice, Gerarda, jego czerwona szramę na policzku, a w końcu i same jego oczy. Odpłynął.
Gdy na obliczu Iero zawitał głupi uśmiech a ciało stało się jak z gumy, Way wiedział, że to już. Wstał powoli obolały i włożył nóż do kieszeni, a momoże się przyda? Odwrócił się do mamroczącego do siebie Iero i gestykulującego nie wiadomo do kogo.
-Chodź wstajemy panie ładny. Trzeba do domu- z lekkim uśmiechem pociągnął go do góry i założył jego rękę na ramię. Nie ważył prawie nic. Kruszyna. Było już ciemno, gdy dotarli zataczając się do samochodu. Zastanawiał się jak wytłumaczy matce po raz kolejny, że Mikeś nie może rozmawiać przez telefon a jego nie było cały dzień. No cóż będzie się tym martwił później.
Całą drogę powrotną Frank przegadał, paplał o jakiś stworach, krainach, jednorożcach, smokach i lewitacji machając przy tym rękami tak, że Gerard dostał parę razy w twarz. Zaczynało go to wkurzać, ale i też trochę śmieszyło. Iero na haju był fajny.
-Geeeeeeeeeeeeeeeeeeee? -zapytał gdy Way parkował pod domem.

-Taaaaaaaaaaaaaaaaaaak? -naprawdę zaczynał go irytować.
-Podobało ci się jak lizał cię tamten gościu? -zapytał uśmiechając, a raczej starając się uśmiechnąć zalotnie, co mu kompletnie nie wyszło.
-Może. A czemu cię to intarara? -zaciekawił go. On przynajmniej dobrze wyglądał, gdy unosił zawadiacko lewą brew. 
-A nic, bo mnie nie bardzo -nachmurzył się i jak dziecko strzelił obiecanego focha, co wywołało salwę szczerego i tak dawno niesłyszanego śmiechu Gerarda.
Gdy nadal uchichrany czerwonowłosy, wlókł Franka do swojej pieczary zastanawiał się ileż to Mikeś musiał się z nim wycierpieć. Jak tylko wyjdą z tego cali to mu to wynagrodzi. Kładąc mamroczącego wciąż nieprzytomnie gnoma na swoje łóżko przypomniał sobie o kartce spoczywająącej w jego spodniach. Wyciągnął ją i rozłożył.

Asleep or Dead. Runda 2
 
"Jedno twoje słowo, jedna moja kula, jedno martwe ciało." 
 
Jak myślisz, zaufa ci, czy zabawi się w Boga?  
Miłej zabawy Way, tylko... który?
 
Zimny dreszcz przeszedł mu po plecach. Jednak nie mógł się nad tym dłużej zastanawiać. 
-Gerard?- zapytał cicho i sennie z łóżka Frank.
-Hm...?- był zszokowany listem, więc z jego gardła nie chciały wydobyć się słowa. Czuł, że jeszcze chwila, a emocje z całego dzisiejszego dnia, uwolnią mu się przez gardło razem ze łzami i szlochem. 
-Nie zostawiaj mnie...

~~
Da da da dum... No weźcie, serio? 2 komenty pod ostatnią notką? Ja wiem, że rozdziały bardzo rzadko są, no ale zmotywujcie mnie jakoś, a coś wam dam na Mikołajki. Proszę dowartościujcie mnie :c

sobota, 15 września 2012

Asleep or Dead. XIII

Szczęśliwa trzynastka przed wami. Jeżeli ktoś to w ogóle czyta. Nie no serio, jeżeli to nikogo nie interesuje to nie będę zaśmiecać internetu tym gównem...

~~~

Leżał w swojej piwnicy patrząc beznamiętnie w sufit. Wszystko przestało mieć dla niego sens. Zresztą, czy kiedyś, coś go w ogóle miało? Z głośników płynął S.O.A.D., jeden z jego ulubionych zespołów. A on jakby nie zwracając na to uwagi, dalej przypatrywał się, niezwykle interesującemu, brudnemu od dymu nikotyny i innych podpalanych ziółek, sufitowi. Był pusty. To chyba najtrafniejsze określenie. Odkąd koło 12 dowiedział się, że Mikey jest w rękach mafii, a cała jego rodzina jest w niebezpieczeństwie, przestał cokolwiek czuć. Przecież nie jest supermenem, ani batmanem. Chociaż to drugie określenie bardziej by pasowało. Lubił nietoperze i te mroczne klimaty. Przed oczami stanęła mu scenka ze słynnymi słowami "Do Batmobilu!". Wywołała ona cień uśmiechu na jego obojętnej twarzy. Nie wiedział, co ma zrobić, jak ma się zachować, czy zadzwonić do mamy, ostrzec ją? Przecież to postawiłoby go w najgorszym świetle. Dopuścił by mafia porwała jego młodszego braciszka, wszystko przez jego głupotę. Nie to wszystko, przez Franka. Gdyby go nie musiał ratować oddałby towar Jeff'owi i wszyscy, łącznie z nim i jego działką, byliby szczęśliwi. Ale nieeeee, bo przecież pan "jestem małym, słodkim gnomem, uratuj mnie" musiał mu się napatoczyć pod nogi. To on i te jego przerażająco ładne, kawałki miodu w oczach. Bezsens. Teraz zamierza zwalić winę na niewinnego i zagrożonego człowieka. No przecież, Frank też jest w to zamieszany, jemu tez może się oberwać. Nie mógł znieść tej myśli. Z jednej strony żałował, że kazał mu wracać do domu. On tu powinien być, przy nim. By Gerard go widział, by wiedział, że nic mu nie jest. A teraz? Może właśnie w tej chwili mały krasnal ląduje w czarnym mercu? W oczach zebrały mu się łzy. Był w totalnej rozsypce odkąd tylko Frank zamknął za sobą drzwi. Gdy on tu był, jakoś łatwiej było mu się zebrać. Mógł myśleć, działać. A tak? Leży, ryczy i nie wie co począć. W ogóle nie wiedział, jak ma się zabrać do ratowania Mikey'a. Jeff mówił, że będzie się kontaktował, ale co miał teraz robić? Siedzieć bezczynnie, umierać ze strachu i zmartwienia, powoli zabijając się poczuciem winy? O znowu, Donna dzwoni. Już 4 raz. Nie dziwił się. Musi się jakoś pozbierać i odebrać telefon, grać. Mama nie może o niczym wiedzieć, jeszcze by tu przyjechała i pogorszyła by tylko sytuacje. Ruszył się, sam nawet nie wiedział jakim cudem, ale doczłapał się do telefonu. Odchrząknął i odebrał.
-Halo?-nie zabrzmiał przekonująco.
-Gerard! Co się dzieje?! Nie odbieracie telefonów przez cały dzień. Nie dość, że martwię się babcią to jeszcze wy spychanie mnie na skraj zawału!
-Już mamo uspokój się, przepraszam. Przecież byliśmy w szkole, a potem poszliśmy na małe zakupy. Nie masz się czym martwić, naprawdę- nigdy nie był dobrym kłamcą, głos mu drżał, bał się.
-Ale dlaczego Mikey, ma wyłączony telefon?! On zawsze odbiera- Donna robiła się podejrzliwa, musiał na szybo wymyślić jakąś dobrą bajeczkę.
-No bo, oj mamo będziesz się wściekać- wydukał, grając na zwłokę.
-Gerard mów co się dzieje, póki moja cierpliwość się jeszcze nie skończyła. Mam się spakować i wrócić?!
-Nie!- zapanowała nim czysta panika -Na prawdę nie ma takiej potrzeby. Słuchaj to taka głupia sprawa, bo Mikey...-"no co Mikey? mam jej powiedzieć, że został porwany przez mafię? no kurwa spłonę, za moje grzechy"-... no wiesz, bo on się bał ci powiedzieć, bo myślał, że będziesz zła.
-Ale czego Gerard? Co on zrobił?- pani Way zaczynała się wkurzać, niedobrze.
-No zgubił dziś telefon w szkole i bał ci się przyznać.
-O taką głupotę cała afera? Boże, co za dzieci... Powiedz mu, że jak wrócę to kupię mu nowy, nie ma się czym przejmować- usłyszał jak uśmiecha się, uspokojona, do telefonu.
-No wiesz to Mikey- Gerard tez próbował udać śmiech, ale zamiast niego, jakby zakaszlał do telefonu.
-Gerard jesteś chory? O nie poczekaj, babcia mnie woła. Zadzwońcie jutro to pogadamy, dobrze? I nie nadużywaj słowa "no". To nie ładnie.
-Dobrze mamo, nie jestem chory naprawdę, to tylko chrypa-"od płaczu"
-Ale weź coś na wszelki wypadek, jakąś aspirynę. I proszę bądź trzeźwy. Babcia was pozdrawia. Opiekuj się Mikey'm i nie balujcie za bardzo. Pa kochanie.
-Pa mamo.
"Jestem geniuszem, pieprzonym geniuszem. Dajcie mi oskara"
Znów zebrało mu się na płacz. Okłamał mamę. Tak perfidnie. Byle tylko, się nie bała o syna. A kazała mu go pilnować! On zawsze musi zawalić. Nawet wodę przypala w czajniku. "Dajcie mi nóż do masła, idę się pociąć". Wciąż biadolił włócząc się bez celu po domu. Brakowało mu porządnego plaskacza. Pozbierał by się wtedy. Ale przecież nie będzie dzwonił do Franka, o 22 w nocy, by prosić go, by przyszedł i mu przywalił. Był totalny kretynem, zachowywał się jak baba w ciąży. "Rozhisteryzowany narkoman, żałosne" A propos narkomana, chyba właśnie mu się coś przypomniało.
Poczłapał do swojej piwnicy i z za szafy wyciągnął małe pudełeczko "na czarną godzinę". Taka chyba nadeszła. Mając w dupie, że łamię obietnice, że mama, babcia, Mikey i Frank na czele by go za to zajebali. Musiał się odstresować, musiał.
Wziął. Nie wiedział nawet ile. Po prosu zasnął na podłodze.

***

Jeszcze nigdy w życiu tak się nie bał. I to nie tylko o siebie. Chyba pierwszy raz w ogóle bał się, o kogoś. Bał się o Mikey, ale przede wszystkim o Gerarda. Podświadomie wierzył Jeff'owi, że nic nie zrobi młodemu Way'owi. Bał się za to, o starszego. Czerwonowłosy mógł zrobić wszystko. Przede wszystkim sobie. Bał się, że się zaćpa, albo podetnie sobie żyły. Ale chyba nie był aż takim egoistą? Kto go tam wie, co czai się w tych jego czekoladowych oczach. Swoja drogą ładnych oczach.
Frank też nie mógł zasnąć. Przewalał się z boku na bok, próbują sobie wszystko poukładać w głowie.
Mafia porwała jego przyjaciela, przez jego brata-narkomana, który nie zapłacił za stracony towar. Poza tym on sam był w niebezpieczeństwie. Na niego też się czaili. Ale czy to tylko przez ten skradziony szkicownik? Czy może oni wiedzieli coś, czego Frank nie dostrzegał? Chociaż on wielu rzeczy nie dostrzegał. Pokrewieństwo między jego wybawicielem i przyjacielem, ćpuństwo, problemy Mikey'a. Był ślepy. Interesował się tylko własnymi problemami. Wciąż na nowo przeżywał swoja tragedię. To jak był tępiony, jak zagłodzony trafił do szpitala, to jak brał psychotropy by odbudować swoją psychikę. Najgorszy, i wcale nie tak odległy okres jego życia. Wiedział jak było mu trudno. Nie miał w tym czasie nikogo, kto by go podniósł. W najgorszych chwilach musi być obok ciebie osoba, która trzepnie cię po ryju i wyciągnie z dołka. Mu nikt nie pomógł. Sam się pozbierał. Jako tako, ale się pozbierał. Ale teraz musi zostawić swoją historię w tyle. Teraz on musi pomóc, musi trzepnąć po ryju i podać rękę. Widział, jaki Gerard jest bezradny, jak jego umysł jest kruchy, jak sobie z niczym nie radzi. Musi go wyciągnąć z narkotykowego otępienia. Musi go trzepnąć i pociągnąć do góry. W innym wypadku przegra grę z Jeff'em, straci Mikey i nie wiadomo, co lub kogo jeszcze. Przegra też swoje życie. Musi mu pomóc, po prostu musi. Z tym postanowieniem, przewrócił się na drugi bok i oddał się w ręce Morfeusza. Zasnął, ale nie jako Frank-surwiel. Po raz pierwszy od tak dawna usnął, jako Franio-wielka przylepa.


 Nie wytrzymał. Udając przed mamą, że śpieszy się do szkoły, jak tylko wyszedł z domu, puścił się biegiem w zupełnie odwrotną stronę. Czuł, że dzieje się coś złego. Musiał być u Gerarda teraz, natychmiast. Nawet nie zdziwiłby się, gdyby zastał go w tym samym miejscu, jakim wczoraj go zostawił. Czerwonowłosy był w takim otępieniu, że pewnie nie wiedział, że już jest rano. Frank niewiele się pomylił. Drzwi nie zamknięte. Chłopak żył w New Jersey do cholery! Tu się nawet na dzień zamyka drzwi od środka, nie mówiąc o nocy, czy mafii czyhającej nieopodal. Co za nierozważny typ. Poza tym gdzie on, do cholery, jest?!
-Gerard?- nawoływał cicho, jakby w obawie, że go obudzi.
-Gerard!- zaczynał się denerwować. Może mu coś zrobili? A może on sam coś sobie zrobił?
Zbiegł po schodach do piwnicy, czując dreszcz strachu na karku.
-Gerard?- zapytał w cisze, otwierając drzwi.
Wciągnął z zaskoczenia powietrze. Nie, nie chodziło o burdel na kółkach, w pokoju starszego Way'a. Chodziło o niego samego, nieprzytomnie leżącego na podłodze. Frank w jednej chwili dopadł go, sprawdzając puls. Był. Na całe szczęście. Nie wiedział, co by zrobił gdyby go nie było. W ciągu 2 dni stracić obu Way'ów? Nie, to za dużo.
Spróbował potrząsnąć nim, by się obudził. jednak po tej czynności, z ręki Gerarda wypadł mały woreczek. Prawie pusty. Iero nie wiedział czemu, ale dostał ataku furii. Zaczął trząść nim mocniej, krzyczał na niego, wrzeszczał przekleństwa, kopał i bił po policzkach. Był wściekły. Nie wiedział, czy za to, że czerwonowłosy, akurat w tym momencie postanowił zaćpać, czy dlatego, że zazdrościł mu chwil otępienia i wolności od myśli i uczuć. Po chwili jego metody przyniosły rezultat. Way z cichym jękiem przewrócił się na plecy i próbował otworzyć oczy.
Pierwsze, co zobaczył to jego mały gnom, siedzący koło niego na podłodze. Cały czerwony i usmarkany ze wściekłości.
-Co?- w głowie miał pustkę, znów.
-Jesteś tępym kretynem Way!- wrzasnął i obrażony rzucił się do drzwi gnając na górę.
Gerard przez chwilę trawił w swoim czerwonym czerepie, co i jak, by po chwili walnąć nim o podłogę. Przyznał rację Frankowi. Był tępym kretynem. Ale dziś czuł się lepiej. Przepełniony nowymi siłami, wstał z jękiem z podłogi. Zastanawiał się, czy za jego polepszeniem stało uzupełnienie głodu narkotykowego, czy widok Iero, który przyszedł do niego. Czyżby się martwił?
Nim zajmie się później, teraz musi jakoś spojrzeć w lustro. Po 15 minutach, czysty i odświeżony wyszedł z łazienki. Od razu przez otwarte wciąż drzwi, do jego nosa dotarł zapach kawy. O tak tego potrzebował. Chyba gnom czytał mu w myślach, pod prysznicem. A chociaż, może lepiej, żeby nie czytał. Szczególnie pod prysznicem.
Nie wiedział, co jest przyczynom w miarę dobrego humoru, jaki posiadał. Co było dziwne, dla niego i szczególnie w tej sytuacji. Ale mimo to, postanowił podroczyć się z Iero i zostawiając koszulkę w pokoju, wparował na górę w samych, szarych, dresowych spodniach. 
Reakcja Franka była komiczna. Gdy usłyszał kroki, odwrócił się z zamiarem, pokazania swojego focha, ale na widok Gerarda mało nie upuścił kawy. Po raz kolejny starszy Way prezentował mu się bez koszulki. To było wkurzające. Zamknął i otworzył buzię, jak ryba i ze zmarszczonym nosem bez słowa, odwrócił się. Do jego uszu dobiegł cichy chichot. Skamieniał.
Wczoraj ten człowiek, był emocjonalnym wrakiem, a dziś chichocze? Najwyraźniej nadal musiał być naćpany. Wkurzyło to Franka jeszcze bardziej.
-Czego cieszysz japę kretynie? Naćpałeś się, kiedy twój brat jest w rękach mafii, No na prawdę bardzo mądre. Poza tym mogło ci się coś stać, po takiej ilości kokainy!- Iero się buzował, zapominając o swoim fochu i rzucając oskarżenia w stronę nadal ucieszonego Way'a.
-Czyżbyś się martwił?
-Ja...-"zagiął mnie szmaciarz" -Oczywiście, że się martwię! Mikey został porwany! A ty sobie ćpasz w najlepsze, nawet w dupie masz to by zamknąć drzwi! To New Jersey Gerard!
Zamilkł w chwili, gdy czerwonowłosy ruszył z miejsca, ominął go i przywłaszczył sobie jego kawę. No bezczelny.
-Gerard ja nie mam na ciebie siły no! Wrrrrr- warknął do, patrzącego z za kubka, starszego chłopaka i znów nastawił ekspres na kawę. A czerwonowłosy? Nadal stał i się patrzył, tymi cholernymi czekoladowymi oczami, bez tej cholernej koszulki -Bezczelny gówniarz.
Nawet nie zwrócił uwagi, że powiedział to na głos, dopóki nie dobiegł go śmiech ućpanego Gerarda. Ładny śmiech, z cholernie ładnym uśmiechem.
-Niech cię cholera Way.
Ich "przyjemną pogawędkę", przerwał telefon. Starszy, jak oparzony rzucił się do salonu, gdzie wczoraj zostawił ów przedmiot. Frank zaraz do niego dołączył.
"Spójrz pod drzwi"
-
Co tam jest napisane?- zapytał cicho, próbując zajrzeć Gerardowi przez ramię, tak by nie dotknąć jego bladej skóry.
Chłopak bez słowa, podążył do drzwi, wraz z cieniem Iero. Mógł spodziewać się wszystkiego, ale nie tego...
Pod drzwiami, leżał rozszarpany, biało-czarny szczeniaczek. Z brzucha wystawał mu nóż, z przyklejonym do niego listem. Piesek powoli zaczynał śmierdzieć, bo słońce grzało prosto na próg. Widok był przerażający nawet dla Gerarda, nie mówiąc już o Franku, który z jękiem uderzając ręką o plecy Way'a pobiegł w głąb domu.
Czerwonowłosy wrócił do kuchni, wziął dwie reklamówki i wrócił na próg. Z otępieniem delikatnie wyjął ze szczeniaka narzędzie zbrodni wraz z listem i wrzucił je do torby, którą odłożył na bok.
Potem ze zmarszczonym nosem, pozbierał do kupy szczeniaka w drugą reklamówkę. Wziął go delikatnie i wyniósł na ogród. Kiedy rozgrzebywał małymi grabkami byczki mamy, przypominał sobie, jak parę lat temu, gdy Mikey był jeszcze szczylem, chowali swojego chomika.
Po 10 minutach, nadal wyprany z emocji, wstał i wrócił do domu, po drodze zabierając siatkę i stawiając ją w kuchni poszedł do łazienki. Nie pomylił się myśląc, że tam znajdzie Iero.
Siedział koło kibla, blady oparty głową o kafelki z zamkniętymi oczami i urywanym oddechem. Znów ominął go bez słowa i podszedł do umywalki. Spojrzał na swoje ręce. Miał na nich krew i ziemię.
Jak wiele jeszcze będzie miał krwi na rękach i jak wiele ziemi z pochowany ciał, będzie miał na sobie, zanim Jeff nie zakończy tej chorej gry?
Nawet nie patrząc w lustro nad sobą umył się i powoli podszedł do nadal nieruchomego Franka.
-Iero?- zapytał cicho, kładąc mu rękę na ramieniu.
-To był szczeniaczek. Malutka pisinka, która nikomu nie zawiniła- zawył żałośnie, patrząc w słodką czekoladę.
Gerard nie wiedział, co ma mu powiedzieć, więc wstał ze strzyknięciem kolan podając mu rękę. Na ironie, to Frank, wczoraj sobie wyobrażał, że to on będzie podnosił Gerarda, a nie na odwrót.
W ciszy udali się do kuchni. Starszy, wydobył rzeczy z zakrwawionej reklamówki i nie bacząc na to, że znów jest uwalony krwią, rozerwał list.


Witam panie Way!

 Tak więc, zaczynamy pierwszą rundę Asleep or Dead. Jak wiele wytrzymasz? To zależy tylko od ciebie, jak już mówiłem. Mikey ma się dobrze, nie masz się czym przejmować, jest może tylko w lekkim szoku. Jak myślisz, jak czuje się, ze świadomością, że jego życie jest w rękach brata, który tyle razy go już zawiódł? Pewnie się boi. Ale to twarda sztuka, chyba nadal ci ufa. Dobry dzieciak z niego wiesz? Mam nadzieje, że wiesz. Powinieneś do w końcu zacząć doceniać.
 Jak tam Frank? Okazał się dobrym przyjacielem? Pomoże ci? Będzie więcej zabawy! No dalej namów go. Zagwarantuję wam kupę śmiechu, zaufa... a może lepiej nie?
 No dobrze, ale nie o tym miało być. Czeka cię pierwsza runda. Jak myślisz, co to będzie? Nie domyślisz się, kretynie, dlatego ci powiem. Dziś wieczorem, masz wrócić do Bellville. Tak, właśnie tam, do tego baru. Znów masz się spotkać z tym kolesiem z irokezem. Tak znów masz się z nim lizać w łazience. Chyba ci się podobało co? To taka moja mała fanaberia. Wiesz, ze musisz zrobić wszystko, o co cię proszę prawda? Od niego dostaniesz dalsze wskazówki, jeżeli się odpowiednio dobrze zachowasz. A i musisz wziąć ze sobą Frania. To taki uroczy chłopak. A właśnie, jak spodobał się mu mój prezent? Przekaż mu pozdrowienia. Dla ciebie i twojej babci oczywiście też. A właśnie, jakoś jej się chyba polepszyło, z tego co wiem. No nic. Wyczekuj kolejnych wiadomości. Pamiętaj dziś wieczór.
Pilnuj się Way.


P.S.  Nóż zatrzymaj! Bardzo ci się później przyda.

Gerard nie był w stanie nic powiedzieć, więc podał tylko Frankowi list. Próbując ochłonąć, w czasie, gdy ten będzie zajęty lekturą.
-On wie o nas więcej niż nam się wydawało- szepnął cicho, kładąc po chwili list na stół.
-Ten szczeniak, to był przekaz do ciebie prawda?- Way beznamiętnie patrzył wszędzie indziej, byle nie na Iero
-Tak, chyba tak. Ja kocham psy, są moimi ulubionymi zwierzętami, myślę, że to dlatego- desperacko szukał, tych czekoladowych tęczówek, które jak na złość nie chciały na niego patrzeć.
-Nie Frank. To jest przekaz. Ty, to ten szczeniak. Myślę, że to ostrzeżenie, jeżeli nie będę uważny to ty tak skończysz. Ty, jak ten szczeniak- załamał mu się głos, jednak odważył się spojrzeć w przepełnione przerażeniem tęczówki Iero.
-Jeżeli myślisz, że przez to zrezygnuje i schowam się w piwnicy to się myślisz. Jeff wyraźnie napisał, że mam ci towarzyszyć. Mam jakieś znaczenie w tej grze, poza byciem ofiarą. Chociaż, to co mówisz wydaje się, całkiem sensowne. Jeżeli nie będziemy uważać, przyjdzie kolej na mnie. Ale nie myśl na razie o tym słyszysz? Mamy zadanie- Frank na próżno próbował, przekonać Gerarda. On sądził, że właśnie Iero powinien schować się w schronie, najlepiej w innym stanie lub nawet na innym kontynencie. Chciał ukryć go gdzieś daleko, by nic mu nie groziło. Jednak wiedział, że musi liczyć się ze zdaniem Jeff'a, po za tym sądził, że Frank nawet bez tego nie dałby się odsunąć. Z cichym westchnieniem popatrzył w te pełne niepewności oczy i zatonął. One choć na chwile uwalniały go od rzeczywistości, niczym narkotyki. Jednak to było bardziej niebezpieczne. Zaczynał się przywiązywać. Zaczynał coś czuć. Miodowooki był jego Katarsis, oczyszczeniem. Przy nim nie potrzebne mu były narkotyki. Przy nim nic nie było mu potrzebne.
Wiedział, że brnął w głębokie bagno, ale nie mógł nic na to poradzić. Za szybko się uzależniał.
 

***

Nie miał pojęcia gdzie się znajduje, co to za dzień, ani tym bardziej, co za godzina. Wszystko go bolało. Z cichym jękiem przewrócił się na drugi bok o mało nie spadając z wąskiego posłania.
-Widzę, że pan Way wrócił do żywych- cichy głos tuż z naprzeciwka, dostatecznie szybko wybudził go ze snu.
-Kim ty jesteś?- zapytał przerażony, niewiele widząc bez swoich okularów.
-Twoim koszmarem Mikey- Jeff zaśmiał się paskudnie. Był skurwielem, dlatego był tak wysoko postawionym mafiozo.
-Co się tu dzieje, co ja tu robię?!- piętnastolatek zaczął histeryzować. Co się dziwić, przecież to jeszcze dzieciak.
-Jesteś tu, bo twój brat to głupi i naiwny narkoman. Zgubił mój towar. A właściwie to nie wiem, co z nim zrobił. Sprzedał? Wyćpał? Chuj z tym. Ważne, że go nie mam i że mam straty pieniężne. A tu Mikey najważniejsza jest kasa. W mafii liczy się tylko to. No więc, w zamian postanowiłem trochę pobawić się twoim bratem. Postraszyłem go, zaszantażowałem i będę się z nim bawił. Ciekawe, jak silną ma psychikę? Tylko od niego będzie zależeć, czy przeżyjesz. Ufasz mu? Hm... Ja bym nie ufał narkomanowi. Wiesz, że przecież tyle razy cię zawiódł.
Mikey'owi przed oczami stanęły wszystkie wspomnienia. Jak musiał taszczyć naćpanego brata, w nocy, przez pół miasta, nieprzytomnego i rzygającego pod nogi. Kiedy znajdywał go zaćpanego w pokoju, po kolejnej złamanej obietnicy. Gdy tak bardzo go ranił, widok wraku człowieka, który kiedyś był dla niego wzorem. Czy mu ufał? Oczywiście. Zawsze i bezgranicznie. Kochał go, byli braćmi. Jednak tyle rozczarowań, jakich mu dostarczył Gerard, zasiało w nim ziarenko zwątpienia. Czy jest w stanie zaufać mu tak bezgranicznie, by powierzyć my swoje życie? Wierzył w niego, zawsze, ale przecież czerwonowłosy był tak słaby psychicznie. Tak kruchy. No ale, przecież jet Frank, pomoże mu nie? Za bardzo chyba ufał ludziom. Teraz nie mógł myśleć. Za bardzo się bał.
-Widzę, w twoich oczach, jak wracasz do przykrych wspomnień. Twój brat nie jest święty. Tyle razy cię zranił, tyle raz złamał dane obietnice. Nadal mu ufasz? To twoja decyzja, ale dlatego, że niegdyś go bardzo lubiłem, a z ciebie to właściwie dobry dzieciak Mikey, więc mam dla ciebie propozycje.
Młody nadstawił uszu. Czy jest coś, co uratuje jego i Gerardową psychikę kiedy pokaże się w domu, cały i zdrowy?
-Posłuchaj. Zaprzyjaźniłeś się z Frankiem prawda? Z tego, co widziałem w szkicowniku Gerarda on chyba też go polubił. Ale to nie powinno mieć teraz znaczenia. Jak bardzo jesteś z nim zżyty? Byłbyś w stanie wydać na niego wyrok? Ocalić rodzinę, za przyjaciela. Jedno twoje słowo, jedna moja kula, jedno martwe ciało, a ty wrócisz do domu cały i zdrowy. A ja zapomnę, że w ogóle istniała rodzina Way. Przemyśl to.
  Wstał i skinął na swoich goryli, których Mikey wcześniej nie zauważył. Wyszli zamykając go w pokoju. Był w szoku. To było takie proste. Jedna zgoda. Mógł pobawić się w Boga. Wydać wyrok na czyjeś życie. Byliby wolni.  No ale, Frank? Co im zawinił? Nie mógłby to być ktoś inny? Ale czy Mikey w ogóle byłby w stanie kogoś zabić? Przecież wydanie takiego wyroku, to jak osobiste morderstwo. Jednak mimo wszystko, propozycja była kusząca. Jedno słowo i wszystko było by proste...

~~~


Da-bum-tsss! Wreszcie udało mi się coś napisać. Przepraszam was, ale 3 klasa w gimbusiarni, a w dodatku konkursy kuratoryjne <spędzam 4 godziny w soboty, w szkole, ucząc się historii .-.> nie są niczym łatwym. Brakuje mi czasu. Nie wiem, jak będzie z dalszymi rozdziałami, przynajmniej do połowy października mam zawał, bo będą pierwsze etapy konkursów, jednak jak nigdzie nie przejdę, to liczcie na dużo notek. :D Oczywiście do października postaram się jeszcze nabazgrać jakieś cuuuuś. No więc pysiaczki, JARAMY SIĘ CONVENTIONAL WEAPONS! <3 Także tego JEN-CU-YEH! I w ogóle : D <3