wtorek, 25 grudnia 2012

Asleep or Dead. XV

   Obudził go ogromny ból głowy. Nie wiedział, gdzie jest, ani która jest godzina. Nie miał nawet siły otworzyć oczu, przekręcił się tylko z jękiem na drugi bok. Leżał tak z jakieś 20 minut, póki wszechogarniającej ciszy nie zakłócił dźwięk gwizdka w gotującym wodę czajniku. Wtedy otworzył oczy i spostrzegł, że nie jest to jego pokój. To w ogóle nie był pokój, tylko piwnica. Znaczy, że znajdował się u Gerarda, tylko do cholery, co on tu robił? Delikatnie podniósł się na łokciach, a potem usiadł na łóżku masując sobie skronie. Wszystko zaczęło mu wracać. Szczeniak, klub, podejrzane typy, okaleczenie Gerarda, pobicie, heroina. No i wszystko jasne, po prostu był zaćpany, ale to nie wyjaśnia czemu nie miał na sobie, ani koszulki, ani spodni. Ledwo przytomny wstał i słaniając się na nogach poszedł powoli schodami na górę. Tam zastał Gerarda w salonie, popijającego kawę oczywiście, i grzebiącego coś w laptopie.
-Co robisz?- zapytał sennie, ukazując światu swoje śliczne migdałki przy potężnym ziewnięciu.
Czerwonowłosy mało nie wylał na siebie wrzącego napoju ze strachu i popatrzył na Franka, jak na ducha. Dopiero po chwili Iero zauważył podłużny biały plaster, zakrywający pół policzka Way'a i skrzywił się, znów mając poczucie winy.
-Frank nie strasz mnie, proszę, kiedy piję kawę. Nie chciałbym mieć na sobie wrzątku, mam wrażliwą skórę- starał się uśmiechnąć, jednak wyszedł mu bardziej grymas, gdy spostrzegł fioletowe siniaki zdobiące klatkę piersiową Iero -Jak się czujesz?- nieszczery uśmiech, zastąpił wyraz troski.
-Jak po największym kacu i ogólnie jakoś tak zdołowany- mruknął usadawiając się obok Gerarda. Ten starał się zignorować fakt, że jakieś 10 centymetrów od niego znajduje się prawie nagie ciało Franka, które notabene sam wieczorem rozbierał, i znów zapatrzył się w ekran, gdy głowa Iero opadła ciężko na oparcie kanapy.
-Zaraz zrobię ci kawę umarlaku- z westchnieniem Gerard wstał i czochrając, już i tak roztrzepaną fryzurę Franka, poszedł go kuchni.
Gdy po jakiś 5 minutach wrócił do salonu zastał gnoma, już całkowicie obudzonego, wpatrującego się ze zmarszczonymi brwiami w ekran.
-Wyjeżdżasz do Europy? Do Francji?- od progu, gdy tylko Frank go spostrzegł, zaatakował go pytaniami.
-Nie ja- cicho odstawił kubek na stole i usiadł koło gniewnie nastawionego młodszego kolegi. -Sprawdziłem, gdzie twój tata teraz koncertuje. Właśnie we Francji. Musisz do niego zadzwonić i powiedzieć, że nie możesz już mieszkać z mamą. Wyjedziesz do niego, nie możesz tu zostać- był pewien swojej decyzji i choćby siłą, wsadzi tego gnoma do samolotu i zapomni, że ktoś taki istniał. Właśnie dlatego, że tak bardzo zaczynało mu zależeć by był.
-Nie możesz... NIE MASZ PRAWA!- nie wiedział, że Iero ma tyle pary w płucach po tych wszystkich wypalonych papierosach -NIGDZIE NIE JADĘ! Mikey to też mój przyjaciel, poza tym Jeff chce bym był! Chcesz narażać Młodego?!- podniósł się z kanapy wciąż krzycząc.
-Nie chce narażać CIEBIE! Nie jestem głupi, może tego jeszcze nie zrozumiałeś, ale ja tak- Gerard także się uniósł -Kochasz szczenięta, znajdujemy na progu martwego, rozerwanego psiaka, wczoraj jeden z osiłków nazwał nas szczeniakami, nie sądzę, by przez przypadek. A poza tym wczoraj dostałem kartkę- wziął ze stołu pomięty karteluszek -Widzisz? "Jedno twoje słowo, jedna moja kula, jedno martwe ciało." Jak myślisz, zaufa ci, czy zabawi się w Boga? Miłej zabawy Way, tylko... który? Nie miałem pojęcia, co to może znaczyć. Siedziałem nad tym pół nocy, kiedy ty śniłeś o smokach, ja rozwiązywałem zagadkę. Miłej zabawy Way, tylko... który? To i te pierwsze słowa wskazują, że zdanie w cudzysłowie skierował do Mikey'go. A co może znaczyć jedno martwe ciało? Trochę się obracam w tej branży, więc sądzę, że Jeff mu coś zaproponował. Jakiś układ, który wybawi jego i mnie z kłopotów. Ma zaufać mi lub zabawić się w Boga. To znaczy, że jeżeli Mikeś wyda na kogoś wyrok Jedno twoje słowo, jedna moja kula, jedno martwe ciało ktoś zginie. I tym szczeniakiem, masz być ty. Po tylu miesiącach kiedy go zawodziłem, stracił on do mnie zaufanie. Nie wierzy, że uda mi się go uwolnić, dlatego Jeff mu to zaproponował. Pytanie tylko, czy jego wiara jest tak mała, że skarze cię na śmierć? Nie chce ryzykować. Wracaj do domu, bierz najpotrzebniejsze rzeczy, a ja zawiozę cię na lotnisko. O 20 masz samolot do Francji- ciężko było mu to wszystko mówić. Ale cieszył się, że udało mu się to rozgryźć zanim byłoby za późno, jednak jeszcze potrafił trzeźwo myśleć. Nie chciał by Frank go zostawiał, nie wiedział czy da sobie radę bez niego, ale musiał. Chociaż jego chciał obronić, jeżeli nie potrafił pilnować własnego brata. Z bólem patrzył na szok, jaki wykwitł na twarzy Iero na wieść, że wisi nad nim wyrok śmierci.
-Nie. Nie, nie, nie, nie, nie, nie. Po prostu nie- szepnął cicho zwijając ręce w pięści -Nigdzie nie jadę rozumiesz? Nie zostawię cię. Ty też mnie nie zostawiaj. To wbrew temu, co chciał Jeff, a jeżeli ukarze on za to Mikesia? -chwytał się wszystkiego byle tylko odwieść Gerarda od jego decyzji. Oczywiście bał się, ale wiedział, że czerwonowłosy jest słaby psychicznie, musiał mieć wsparcie. Poza tym, nie potrafiłby wyjechać. Nie mógł.
Gerard drgnął, gdy usłyszał słowa, które wczoraj  na haju powiedział mu Frank. Czyli to prawda. Nie zostawiaj mnie. To znaczy, że Iero też go potrzebował, ale nade wszystko musiał żyć. Martwy gnom nikomu nie pomoże. Musi uciekać.
-Jego nie potrafiłem obronić, chciaż ciebie chce. Już i tak pozwoliłem być cierpiał, nie mogę znieść myśli, że przeze mnie mógłbyś zginać. Masz racje. Nie, po prostu nie. Ubieraj się, jedziemy do ciebie- powiedział cicho, acz zdecydowanie. Był w końcu starszy od szczyla, liczył, że może jego autorytet zadziała.
-Nie, nigdzie nie jadę. Nie ruszam się stąd Gerard, czy tego chcesz czy nie, zostaję.
-Słuchaj Frank, nie rób szopek, jestem wystarczająco już zdenerwowany, proszę nie pogarszaj. Jesteś aż takim masochistą, że chcesz zginać, przez błędy ćpuna? Życie tak mało dla ciebie znaczy? Przecież tak długo o nie walczyłeś- perswazja, w tym był mistrzem.
-Nie ważne. Zostaję. I koniec tematu- tak właściwie to nie wiedział, czemu się upiera. Jego instynkt samozachowawczy kazał mu spierdalać czym prędzej, ale on uparcie, niczym małe obrażone dziecko, usiadł z powrotem i założył ręce na, wciąż nagiej, klatce piersiowej. Wyglądał jakby czekał, aż wrośnie w tą kanapę.
-Kurwa!- tylko tyle wydobyło się z wkurzonego Gerarda. Po chwili już go nie było.
Wrócił na górę po minucie i rzucił w Iero jego ciuchami.
-Zakładaj to! -warknął patrząc gniewnie. Po chwili, gdy jego spojrzenie mignęło w stronę okna, jego wyraz twarzy zmienił się diametralnie.
-Zakładaj to i spierdalamy. MIGIEM!-pobladły i zlękniony znów zbiegł na dół, podczas gdy zdębiony Frank popatrzył w okno i zauważył, tego samego czarnego mercedesa. Nie czekał ani chwili.
Gdy dopinał spodnie Gerard wrócił z władowaną po brzegi torbą. Zdążył tylko złapać buty, bo został wywleczony na dwór. Po cichu skradali się pod oknami w stronę samochodu, gdy jakieś osiłki demolowały dom Way'ów. Ciekawe jak to matce wytłumaczy. Z adrenaliną pulsującą w żyłach i piskiem opon ruszyli z podjazdu. Serca prawie wyskoczyły im z gardeł, gdy po chwili usłyszeli strzały i uderzające w zderzak kule. Jednak tylko to, nikt ich nie gonił. Byli zbyt zszokowani by coś powiedzieć. Jechali w ciszy, dopóki nie stanęli pod domem Franka.
-Nadal chcesz zostać? -drżącym głosem zapytam Gerard. Przerażony, nie był w stanie ogarnąć, co się dzieje. 
-Nigdzie się nie wybieram. Tym bardziej teraz. Nie będziesz się w tym sam babrał- był pewien swojej decyzji. Co z tego, że może była głupia. Był w szoku i był przerażony, ale wiedział jedno, musi zostać.
-Frank to nie są żarty! Przed chwilą miałeś tego dowód! To prawdziwa mafia, oni nie mają litości. Zabiją każdego kto im nie podpasuje- westchnął zmęczony i patrząc z bólem w płynny miód szepnął -Nie chce żebyś zginał.
Powiedział to. Było ciężko, ale chyba w końcu przyznał się przed sobą, że zależy mu trochę bardziej niż powinno. Cisza. Na jedną sekundę, w oczach Franka zawitało zaskoczenie, a potem wszystko spierdolił.
-Chuj mnie to. Zostaję- ostatni wyraz zagłuszyło trzaśnięcie drzwiami. Właśnie powiedział, że nie obchodzi go to, że Gerard się o niego martwi. Pięknie. Po prostu poezja. A Mikeś mówił, że to niestabilny emocjonalista, któremu nie zależy na niczym. A jednak, zależało mu na nim, znaczy na jego bezpieczeństwu, więc chyba też trochę na nim. Frankowi zrobiło się cieplej. Ten zgryźliwy gbur go lubił. Nie zastanawiał się dłużej. Wyszedł z samochodu i spostrzegł czerwoną czuprynę siedzącą pod drzewem i palącą papierosa. Z tego co wiedział, Way rzadko palił, ale jak palił to był naprawdę wkurzony.
-Gerard przepraszam- wyszeptał klękając obok niego.
-Spierdalaj, chuj mnie to -patrzył wszędzie tylko nie na Franka wypuszczając nosem kłęby dymu.
-Way ja...
Przerwał mu dźwięk telefonu. Starszy wyprostował nogę i wyciągnął dzwoniący przedmiot. Włączył głośnomówiący, nie zaszczyciwszy Iero nawet spojrzeniem.

-Przejebałeś sobie Way. Co ci mówiłem? Franiuś musi zostać. Mam dla niego specjalną misję, jeżeli młody Way pozwoli mu żyć, a ty chciałeś mi ją udaremnić, wysyłając Iero do Europy. Nu, nu, nu! Niegrzeczny chłopiec. Chyba moi koledzy was za bardzo nie przestraszyli, co? Mieli być delikatni. To był tylko przedsmak tego, co was czeka za niesubordynację. Jednak skoro chciałeś wysłać nowego przyjaciela gdzie pieprz rośnie, to chyba się domyśliłeś, nie jesteś taki głupi za jakiego cię uważałem. Zmieniłem zdanie i umowa już nie obowiązuje. Nie będzie litości i nie próbujcie żadnych sztuczek, inaczej będzie jeszcze gorzej. Rozgniewaliście mnie, moje fory dla was się skończyły. Czekajcie na dalsze instrukcje.

Głuchy dźwięk odłożonej słuchawki towarzyszył im przez kilka sekund. Żaden z nich nie potrafił się ruszyć, patrzyli tępo na wciąż trzymany przez Gerarda telefon, dopóki nie zacisnął on pięści i cisnął nim przez siebie.
-Tak bardzo cię przepraszam Frank. Chciałem byś był bezpieczny, a jak zwykle wyszło przeciwnie. Znów zjebałem…- głos mu się załamał. Nie potrafił spojrzeć Iero w oczy. Czuł, że go zawiódł.
-Gerard, nie gniewam się. Ja też cię przepraszam, wiem, że chciałeś lepiej. Czasem tak jest, że nieświadomie coś spieprzymy, jednak zawsze można to naprawić.
-Jak? Słyszałeś, mamy przejebane a w dodatku on ma dla ciebie jakieś super zadanie. A coś mi się wącha, że nie będzie to upieczenie szarlotki- rzekł żałośnie.
-Nie przejmuj się na razie tym. Masz nauczkę, że muszę się trzymać z tobą i jako tako może uda nam się przetrwać w tej chorej grze- mimo sytuacji, Iero nie potrafił powstrzymać tej wesołej nuty w głosie.
-Od teraz nie spuszczam cię z oczu, rozumiesz? Nawet do kibla będę za tobą chodził. Nie chcę by przez moją głupotę znów ci się coś stało- Gerard po raz kolejny był zdołowany. Znów chciał polepszyć, a jak zwykle popieprzył. Poezja, jaki to on ułomy jest. Zastanawiał się jakim cudem wciąż żyje. Z jego powodzeniem już dawno powinien wąchać kwiatki od spodu, ale nie no oczywiście, on przetrwa, za to wszyscy na około ucierpią. Jak on kochał swoje życie.
-Ej, no nie rozklejaj mi się tu!- mimo wewnętrznego szczęścia, jakie czuł na myśl o 24-godzinnej obecności Way’a obok, robiło mu się smutno, gdy te czekoladowe tęczówki lśniły łzami.
-Frank, czemu ja jestem taki beznadziejny? Nic mi w życiu nie wychodzi. Ćpam. Wszystkich zawodzę swoim zachowaniem. Mama wiele razy przeze mnie płakała, tak samo Mikey, gdy musiał patrzeć na wrak jakim się stałem. Sprawiam wszystkim tylko przykrość i kłopoty. Było by lepiej jakby mnie nie było- objął rękoma podkulone kolana i schował w nich twarz, próbując powstrzymać łzy.
-Nie mów tak. To nie prawda. Młody opowiadał mi, jakim byłeś dla niego dobrym starszym bratem. Zawsze go broniłeś, jesteście najlepszymi przyjaciółmi. Pomagałeś mu, gdy był małym i słabym szczylem, bojącym się własnego cienia, on pomagał tobie się podnieść, podawał ci rękę i ciągnął do domu, gdy byłeś tak nawalony, że nie wiedziałeś jak masz na imię. Po prostu się pogubiłeś w życiu. Jak każdy nastolatek próbowałeś walczyć i szukać tej odpowiedniej drogi. Potknąłeś się i nikt w odpowiednim momencie nie podał ci ręki. Zagrzebałeś się. Pobłądziłeś, ale to nie znaczy, że jesteś zły- delikatnie położył rękę na dłoni Gerarda i pogładził kciukiem. Mówił cicho i spokojnie, starał się dotrzeć do kruchej psychiki starszego Way’a. Los skopał mu nie tylko tyłek, ale i umysł. Zraniony i pokaleczony, piękny umysł- Posłuchaj mnie. Hej spójrz na mnie- odciągnął mu rękę od głowy i podniósł podbródek szukając tej pysznej czekolady, która teraz lśniła od łez- Nie jesteś beznadziejny. N-i-e j-e-s-t-e-ś. Rozumiesz? Gdyby nie ty, już by mnie nie było na tym świecie. Wiem, że jestem głównym sprawcą tego całego gówna, bo gdyby nie ja, nie zjebałbyś tej dostawy, ale zobacz ukazałeś ludzkie odruchy. Uratowałeś mnie. Nie jesteś beznadziejny. Dzięki tobie żyję.
Gerarda niesamowicie poruszyło, to co powiedział mu Iero. Może miał racje? Może nie był taki beznadziejny? Może po prostu pobłądził w ciemności i upadł? Tylko, jak wybrnąć z tego bagna? Jak się podnieść i odnaleźć właściwą drogę?
-Dziękuje Frank- powiedział cicho, patrząc w ten płynny miód. Łzy już wyschły. Teraz naprawdę musiał się skupić i ogarnąć. Niejedno życie leży w jego rękach.
-Nie ma za co Gerard. Po to tu jestem- ciepły uśmiech tego małego gnoma rozjaśnił mu trochę humor- Chodź do środka. Napiłbym się kawy.

~~~

-Oj Mikey, Mikey. Wygląda na to, że to bardziej Gerard nie ufa tobie, niż ty jemu- rozbawiony głos Jeffa rozszedł się po prawie pustym pokoju.
Młody Way siedział na łóżku i starał się zachować kamienną twarz. Nie mógł okazywać uczuć, mimo iż zabolało go, to co powiedział mafiozo,  mogło by to pogorszyć sprawę.
-A więc, pewnie pamiętasz, co zaproponowałem ci dwa dni temu. Jedno twoje słowo, jedna moja kula, jedno martwe ciało. Powiedziałem to, jakże mroczne zdanie Gerardowi, bez jakiejkolwiek więcej informacji. Jednak nie jest on taki głupi, toteż szybko domyślił się, o co chodzi. I wiesz co? –oczywiście, że nie wiedział, ale lubił droczyć się z ludźmi. Taki typ, właśnie dlatego prowadzi z Way’ami tą grę- Postanowił wysłać Iero do Europy. Jakby to coś dało. Wszędzie bym go znalazł, a tym czynem tylko mnie rozgniewał. Skończyło się moje pobłażanie. Dlatego odwołuję moją propozycję. Nie będzie ułaskawienia. Musisz zdać się na brata i tego szczeniaka. Za każde ich potknięcie będziesz dostawał ty. Jak myślisz, co zrobi Gerard jak dowie się, że znów coś spieprzył i to odbije się nie tylko na Franku, ale i na tobie? Załamie się biedaczek. Jest taki słaby. Radzę ci więc modlić się o siłę dla niego. Bo jeżeli postanowi ze sobą skończyć, będzie to koniec rodziny Way’ów. Zginie on, zginiesz ty, wasza matka, ojciec i babcia. Podbijamy stawkę. Teraz dopiero zaczyna się zabawa…

~~~

Od dłuższej chwili siedzieli w ciszy po prostu patrząc na siebie znad kubków.  Nie chcieli przerywać tej błogiej ciszy. Nie była ona niezręczna,  przeciwnie, wręcz uspokajająca. Dobrze się czuli milcząc i tonąc w swoich oczach. Żaden z nich nie chciał odwrócić wzroku, ale obaj wiedzieli, że nie wróży to nic dobrego. Przywiązywali się. Gerard nieświadomie, ale okazał to obrażając się na Franka, gdy ten powiedział, że nie obchodzi go jego troska.  Frank jeszcze się nie ujawnił, ale wiedział, że to co zaczyna czuć do Way’a to nie tylko przyjaźń. Chciał czegoś więcej, ten zamknięty w sobie, spaczony i pokaleczony, mrukliwy narkoman pociągał go. Coraz bardziej przekonywał się do swojego homoseksualizmu. Przy Gerardzie dziewczyny mogły dla niego nie istnieć. 
Miodowooki posłał mu znad kubka delikatny uśmiech, który rozszerzył się, gdy tylko zobaczył, że czerwonowłosy go odwzajemnia.  Rozpromieniał.  Nie wiedział, co się z nim dzieje. Może już fiksował, przez ten natłok wydarzeń w jego życiu. Za dużo się działo przez te dwa dni. A może to była po prostu głęboka potrzeba. Nie wiedział. I nie chciał wiedzieć.
Wstał, odłożył kubek na stół i podszedł jak na nie swoich nogach do Gerarda, którego oczy rozszerzyły się w dziecięcym zaskoczeniu. Tak samo powoli wyjął z jego rąk naczynie i odstawił na stół. Żaden z nich nie odezwał się, gdy Iero złapał go za rękę i ściągnął z barowego stołka.  
Frank nadal nie wiedział, co nim kieruje, ale musiał to zrobić. Potrzebował tego. Po prostu zamknął oczy i przyłożył usta do zaskoczonych ust Gerarda. Pocałował go...

***
Bim sala bim! Macie, a co. Jakoś mnie tak sypnęło weną. Chemicznych Świat i Romansowego Nowego Roku moje robaczki. Miłości i tego no wszystkiego <3 

niedziela, 16 grudnia 2012

One shot. All I want for Christmas...

-Tęsknie za tobą...- tylko tyle Gerard usłyszał w słuchawce. Nic więcej. Żadnych krzyków, przekleństw ani szlochu. Tylko te 3 ciche słowa.
Od tego pamiętnego wydarzenia czarnowłosy jeszcze nigdy nie odebrał od niego telefonu. Bał się? A może wstydził? Sam nie wiedział. Zawsze czekał, aż Frank nagra mu się na pocztę. Zazwyczaj było tak samo. Wyklinał go, darł się, krzyczał pełnym żalu głosem,  potem przechodził w szloch i kończył na tych dwóch słowach, od których Gerard miał ochotę zniknąć z powierzchni ziemi.
-Nienawidzę cię...- wycedzone dwa pełne złości, ale i bólu słowa. Czarnowłosy dostawał od nich drgawek, potem sam zaczynał płakać i krzyczeć. Dlaczego to zrobiłem? Jak mogłem? Po tylu latach? Ciągle zadawał sobie te pytania. Przecież byli razem tacy szczęśliwi, od 10 lat razem, na przekór wszystkim ludziom i całemu światu. Byli, bo przecież się kochali. Aż do ostatniej gwiazdki.
Gerard się po prostu dusił. Potrzebował czegoś nowego, jakiegoś impulsu, bo ich związek zrobił się monotonny. Zżerała ich rutyna. Praca, dom, zakupy. Doszło nawet do tego, że gdy wracał późno do domu z galerii nie fatygował się nawet by iść na górę do sypialni. Po prostu spał na kanapie. Jedynie co robili ostatnio razem, to jedli śniadanie. W ciszy. Żaden z nich już nie pamiętał, jak jeszcze nie tak dawno jeden drugiemu pakował się na kolana i smarując się wzajemnie nutellą zlizywali ją ze swoich ust, wymieniając gryzy przez pocałunki. Ich kuchnię wtedy wypełniał dźwięczny śmiech Franka, chichot Gerarda i dźwięk tłuczonych, przez przypadek strąconych z blatu, szklanek. Ostatnio była tylko cisza.
Nie pamiętali, jak co wieczór po pracy chodzili na spacery. Nie ważne czy zima czy lato, zawsze razem, za ręce. Zapomnieli nawet jak wiele radości sprawiało im zwykłe mycie samochodu. Przestali żyć ze sobą, zaczęli obok siebie. Choć każdemu z nich to w pewnym sensie przeszkadzało, nie potrafili się przełamać. Nawet nie wiedzieli kiedy to się zaczęło. Ale Frank wiedział, że chce to skończyć. Chciał by znów mogli być razem. Spać, jeść, śmiać się, chodzić. Wszystko razem, jak było zanim zaczął się ich okres wegetacji.

Nadchodziły święta, więc wydawało mu się oczywistym, że to najlepszy czas na to by wszystko wróciło do normy. Obaj je kochali, więc ich magia miała im pomóc.
Na tydzień przed świętami Gerard wyjechał do Mikey'go na Alaskę, by pobyć trochę z bratem, ale miał wrócić na Wigilię. Frank więc przygotowywał wszystko sam. Piekł, pichcił, dekorował, sprzątał. Kupił choinkę i prezenty. Chciał by wszystko było idealnie. Miał specjalną niespodziankę dla Gerarda. A kiedy ostatnia bombka zawisła na drzewku, w kominku buchał ogień, a prezenty i stół były przygotowane, Gerard się nie pojawił. Frank czekał i czekał. W końcu, gdy zrozpaczony i zalany łzami nie mógł się dodzwonić do ukochanego, z wyczerpania zasnął na kanapie. Rano obudził go dźwięk telefonu.
-To koniec Frank. Przyślij mi rzeczy do Mikey'go. Przepraszam.
Tylko tyle.

Od tamtej pory nie powiedział nic więcej, od roku nie odezwał się do nikogo, nie licząc tych samotnych godzin, gdy krzyczał i płakał po telefonach od Franka. Nie powiedział słowa, ani do Mikey'go, ani nawet do pani w sklepie. Od roku wegetował na głowie młodszego brata nie robiąc absolutnie niczego, poza rysowaniem, słuchaniem muzyki i płaczem. A Frank? Dostał furii jak tylko Gerard odłożył słuchawkę. Zaczął krzyczeć, niszczyć wszystkie dekoracje, cały stół wylądował na podłodze, a choinka prawie zjarała się od dogasającego kominka. Jednak, gdy dobrał się do prezentów upadł na kolana i zwinął się w egzystencjonalny ból. Dwa dni leżał na podłodze i płakał, szlochał, wył. Jego serce pękło. Za mało się starał, za późno.
Po tych dwóch dniach, wstał pusty, poruszając się mechanicznie jak robot. Posprzątał, wszystko wyrzucił, a prezent schował do najgłębszej szuflady. Od tamtego momentu święta stały się jego przekleństwem. Cała ich magia zniknęła, została zamknięta w najgłębszej szufladzie, jak najgorsza zaraza. Czy odesłał Gerardowi rzeczy? Ależ oczywiście, że nie. Wszystko, nawet teraz po roku, stało tak, jak to czarnowłosy zostawił. Frank katował się przez wiele dni. Spał na Way'owej kanapie, chodził w jego jeszcze nie wypranych, pachnących nim rzeczach, spał z jego ulubioną bluzą, jadł jego ulubione płatki, pił z jego ulubionego kubka sprawiając, że rana w jego sercu powiększała się. Po miesiącu katorgi, postanowił zadzwonić. Myślał, że to jakoś ukoi jego ból, który nie dawał mu żyć, bał się, że skończy w psychiatryku. A może wciąż miał nadzieję? Nadzieję, że po jego telefonie, gdy usłyszą swoje głosy, Gerard pojawi się na progu i wszystko znów będzie dobrze? Może. Ale Way nie odebrał. To było za dużo, dla małego, czarnego, zranionego serduszka Iero. Krzyczał, jak bardzo go zniszczył, jak mógł go tak zranić, a potem płakał, że to ich wspólna wina, że się nie starali, a potem powiedział te pełne bólu i złości słowa, które były oczywistym kłamstwem. Nienawidzę cię. Ale przecież, tak naprawdę to go kochał. Wciąż tak samo mocno jak kochał go, gdy byli jeszcze parą nastolatków. Po tych dziesięciu latach, gdy mieli po 26 lat, wciąż jego miłość nie słabła. Więc czemu to mówił? Czemu kłamał? Bo myślał, że to ruszy Gerarda, że zrani go tak samo, jak on zranił jego. I miał rację. Czarnowłosy nie był w stanie funkcjonować, wmawiał sobie, że tak będzie lepiej, że przecież ich uczucie umarło. Gówno myślał i teraz obaj są wrakami człowieka. Ale dopiero zauważał, jak bardzo była to jego wina. Późne zostawanie w galerii, olewanie Frankiego. Przecież ten gnom był taką słodką, małą przylepą. Potrzebował bardzo dużo uwagi i czułości, a on go olewał, bo galeria była ważniejsza.Teraz szlag trafił i ją i jego szczęście, bo on po prostu przestał się starać. Dlatego to wszystko tak się posypało.

Frank dzwonił regularnie, dokładnie 24-ego dnia każdego miesiąca. Wypłakał się, wydarł i wyklął. Było to dla niego jak katarsis, oczyszczenie. Dzięki temu był w stanie żyć z miesiąca na miesiąc, starając się nie zwariować. Dla Gerarda zaś stało to się uzależnieniem. Te nieodebrane telefony i wiadomości na poczcie głosowej to było to dlaczego wciąż żył. Byle tylko usłyszeć jego głos.
Gdy w grudniu, w rocznicę ich rozstania odsłuchał wiadomość, te 3 ciche słowa, coś w nim pękło. Zrozumiał, że to już rok, że to znów są święta, że przez te całe zmarnowane 12 miesięcy Frank, wciąż go kochał. Mimo bólu jak sprawił mu Gerard, on wciąż go kochał. I te wszystkie wykrzyczane Nienawidzę cię, były tak naprawdę szeptem Kocham cię. Wciąż cię kocham.
Czerwonowłosy poczuł, jakby obudził się z zimowego snu. Przecież on też go kochał. Wegetował, tylko od telefonu do telefonu, z miesiąca na miesiąc, tylko na to czekał. Nie potrafił, żyć przez ten rok, bo jego przy nim nie było. Tak niewiele, bo tylko trzy krótkie słowa, uświadomiły my sens jego życia. Znów zaczął myśleć. I to bardzo szybko. Są święta prawda? Święta są magiczne. W święta wszystko jest możliwe, dzieją się cuda.

Kiedy w pośpiechu pakował swoje rzeczy, które zdążył nagromadzić przez ten rok, zerknął na zegarek. 10:37. To znaczyło, że w Newark jest jakoś po 14, więc jak się pospieszy i złapie jakiś samolot to jest szansa, że jeszcze dziś stanie w drzwiach przed Frankiem. Aż serce mu załomotało, gdy przed oczami pojawiła mu się wizja ukochanego.Aż rok zajęło im dojście do tego, że nie potrafią bez siebie żyć. Nic nie było w tym momencie tak ważne, jak to by, jak najszybciej znaleźć się blisko tęskniącego Franka. Nawet to, że Alicja upuściła miskę z sałatką, gdy w pośpiechu wybiegł z pokoju taszcząc za sobą torbę. Słowa nadal nie chciały płynąć przez jego gardło, teraz chyba bardziej ze wzruszenia. Gdy łzy potoczyły się po jego policzkach, pokazał, że bierze klucze i wyszedł. Olał biegnącego za nim przez pół ulicy Mikey'go, nie pomyślał nawet o tym, że na lotnisku może nie być biletów. A tym bardziej nie dopuścił do siebie myśli, że Frank może już nie mieszkać w, kiedyś ich wspólnym, domu. Nic nie było ważne, oprócz zobaczenia go, usłyszenia, poczucia jego ciała i znajomego zapachu. Czuł jakby obudził się w wodzie, zaczął się dusić, potrzebując go jak powietrza.

Frank w tym roku nie przygotowywał świąt. Nie miał dla kogo. Jego kalendarz ominął te daty. Ocalałe dekoracje zalegały na strychu, a zimna pizza z wczoraj miała być jego świąteczną kolacją. Dla niego już nie istniały święta Bożego Narodzenia. Nie było magii, ani nadziei, a tym bardziej cudów.
Wciąż zastanawiał się, czemu dziś zamiast płaczu i krzyków powiedział tylko ciche Tęsknie za tobą. Czy to dlatego, że dziś była rocznica jego wegetacji w bólu? Może. W sumie powiedział prawdę. Choć jeden jedyny raz powiedział prawdę Bo tęsknił, codziennie, każdej godziny, Gerard wciąż po roku czasu i ogromu bólu jaki mu zafundował, zajmował najważniejsze miejsce w jego sercu i myśli. Tęsknił za nim i wciąż go kochał. Ale co z tego? I tak nie wie, co dzieje się z miłością jego życia. Jego egzystencja nie miała sensu, mimo to wciąż karmił się nadzieją, że jednak Gerard słucha tych wiadomości, że nie zapomniał. Dlatego prawdopodobnie jeszcze "żyje".
Położył się na kanapie i zakopał w starej, brudnej i już w ogóle nie pachnącej Gerardem bluzie i roniąc łzy patrzył na spadające płatki śniegu, żałując, że nie może cieszyć się ze świąt.

Gerard nie miał pojęcia, jak to zrobił, ale siedział właśnie w samolocie do Filadelfii. Po protu jakimś cholernym cudem udało mu się na przepełnionym przez ludzi lotnisku kupić ostatni bilet. To musiał być pierdolony cud. Trzy godziny samolotem, a potem ze dwie pociągiem do Newark i będzie mógł zobaczyć żywego Franka. Pierwszy raz od roku, na jego twarzy zawitał cień uśmiechu. Po tych miesiącach niszczącego bólu, zobaczył jakiś świetlisty promyk w postaci wspomnienia cudnie uśmiechniętego małego gnoma. Przed oczami stanęły mu, od tak dawna blokowane wspomnienia. Świecące radośnie miodowe oczęta, szczery i potrafiący ukoić każde zło śmiech, kolorowe tatuaże, każdy przedstawiający inne wspomnienie, mający inny smak, jego niewielkie ręce oplatające w pasie i dziecięca radość z każdej nawet najmniejszej rzeczy. Każda chwila, gdy ganiali się po domu z pędzlami malując swoje gniazdko. Gdy kłócili się o kolor dywaniku w łazience, tylko po to by chwilę potem kochać się na pralce. Zastanawiał się, kiedy oni to zgubili? Kiedy zatracili się w codziennej rutynie? Jednak to nie było już ważne. Jak tylko Frank da mu szanse, wszystko naprawią. Każde słowo, każde odepchnięcie, każde zignorowane czułe spojrzenie. Jak tylko po czymś takim znów powoli mu wejść do swojego serca.

Gerard czy ty kiedyś wyjdziesz z mojego serca?
Frank cały wigilijny dzień spędził na kanapie tuląc tą obrzydliwie brudną bluzę, co raz tylko idąc do kuchni po ciepłe kakao, które kiedyś tak uwielbiał pić w święta, a teraz było to tylko automatyczne uzupełnianie płynów. Gdzie podziała się ta radość? A tak uciekła wraz z Gerardem. Czuł się jak nic nie warty śmieć. Nawet telewizora nie chciało mu się włączyć, bo tam tylko kolędy, mikołaje, wszech ogarniająca radość, cuda i "Kevin sam w domu". Nie wierzył w cuda. Leżał więc i egzystował, patrząc w okno ze stygnącym kakaem.

Wybiegł z lotniska jak poparzony, lot opóźnił się przez śnieżycę prawie godzinę, a on chciał zdążyć dojechać tam jeszcze dziś! Bo dziś wigilia! Bo dziś cuda! Bo dziś Frank! Ale wątpił by te argumenty podziałały na śnieżycę ogarniającą całe Stany. Biegł przez ulice Filadelfii i nagle stanął oniemiały z szoku. Przecież on nie ma prezentu dla Franka! Co może mu kupić? Po rok? Co wypada, czego on pragnie? Iero od zawsze chciał psa, ale to chyba nie jest dobra pora na szczeniaka. Gerard wiedział, że chce zagwarantować mu, że od dziś nierozerwalnie będą razem, walczyć i żyć, jeżeli tylko Frank da mu nadzieję. Więc już chyba wiedział.
Pół godziny później siedział już w pociągu do Newark, w czapce mikołaja, czekając aż jego cud się spełni.

Była już godzina jedenasta, gdy Frank siedział przed buchającym kominkiem i patrzył melancholijnie w płomienie. Ponoć ognień oczyszcza. Może to i racja, jakoś gdy tak zapatrzył się w płomienie nie czuł tak bólu, zepchnął się on na dalszy plan, gdy ciepło ogrzewało jego spuchnięte od płaczu oczy. Był zmęczony, choć tak naprawdę nie zrobił dziś nic oprócz leżenia i płakania. Ale nie chciał iść spać, wolał patrzeć w ogień. Po chwili stanęły mu przed oczami wspomnienia ile razy to z Gerardem kochali się przed tym kominkiem, ile kaw, herbat i kakaa, wypili przytulając się i grzejąc w zimne wieczory. Jak bardzo czarnowłosy lubił rysować go na tle ognia. Łzy wciąż skapywały mu z oczu, gdy martwą ciszę przerwało pukanie. Ocknął się, nie do końca wiedząc, co się dzieje. Po chwili pukanie rozległo się znowu. Kto o 11 w nocy może dobijać się do drzwi? Zagubiony wędrowiec, czy święty Mikołaj? Pomyślał z ironią i ruszył się w stronę wejścia.

Trzęsący się, cały w śniegu po przejściu pół Newark w śnieżycy, zmarznięty Gerard w czapce mikołaja, wyglądał jak zagubiony święty Mikołaj. Iero w sumie nie wiele się pomylił, ale i tak wciąż nie wierzył w to ci widzi. Para błyszczących zielonych oczu spotkała się z płynnym miodem. Frankowi zabrakło tchu, a w oczach Way'a zgromadziły się łzy., które po chwili popłynęły po czerwonych policzkach.
-Ja też tęsknię Frankie- pierwszy raz od roku cichy szept wydobył się z jego sinych ust.
Tylko tyle wystarczyło by mały gnom, nie zważając na mróz, czy śnieg, rzucił się na nie-świętego zagubionego Mikołaja. Objęci weszli do domu, a Gerard zamknął drzwi nogą, upuszczając torbę na ziemię. Po chwili  poczuł jak małe pięści równomiernie obijają się o jego klatkę piersiową w parodii bicia, a z Frankowego gardła wydobywa się szloch. Obaj płakali, brunet wciąż uderzał, a czarnowłosy mocno obejmował szarpiącego się gnoma nie mogąc powstrzymać uśmiechu przez łzy, co i rusz przepraszając i całując we włosy małego boksera.
-Jesteś tępym chujem wiesz? Nienawidzę cię, ale wciąż tak bardzo kocham- cichy mruk rozległ się z dołu, gdy Frank na chwilę przestał bić. Wielkie psie oczy spojrzały do góry by złączyć spojrzenie z złocistą zielenią.
-Wiem Frankie, jestem największym tępym chujem i kretynem na świecie. Sam siebie nienawidzę. Nie wiem co mnie napadło. Coś się zjebało, a ja zamiast to naprawić uciekłem, obu nas narażając na niewyobrażalne cierpienie...
-Przestań, obije popełniliśmy masę błędów- łzy wciąż toczyły się po policzkach.
-Frank tak bardzo cię przepraszam, tak bardzo cię kocham...Ale nie płacz już. Zobacz cały się zagluciłeś- żaden z nich nie powstrzymał uśmiechu.
-Nie ważne, co byś zrobił Gerard, ja zawszę ci wybaczę, bo cię kocham....

Pół godziny później znów siedzieli przy kominku z kakaem, patrząc i po prostu się przytulając ciesząc się z odzyskanego życia. Wszystko wracało na swoje miejsce, choć przed sobą mieli jeszcze ciężkie i długie, chwile i momenty do naprawienia.
-Frank,przecież ja mam coś dla ciebie!- obudzony czarnowłosy wyplątał się z objęć bruneta i szybko pobiegł do torby. W tym czasie Iero też zniknął na górze przeszukując szuflady. A gdy po chwili stali na przeciw siebie w salonie magia znów ich otoczyła.
-Proszę Gerard. Miałem dać ci to rok temu, ale... Odpakuj.
Czarnowłosy z dziecięcym podnieceniem w oczach odebrał niewielką paczuszkę. Po otwarciu jego oczom ukazały się dwa wisiorki składające się w jedno srebrne serduszko. Po jednej połówce było F, a na drugiej G układające się z wtopionych kryształków.
-Odwróć...- cichy szept przedarł się przez ciszę.
Z tyłu było wygrawerowane FOREVER. Na stronie z F było FOR, a na połowie z G było EVER. Gerardowi znów zebrały się, nie dawno opanowane, łzy w oczach. W ciszy wziął do ręki łańcuszek z wisiorkiem z pierwszą literą jego imienia i odkładając pudełeczko na stolik, przysunął się do Franka i zapiął mu go na szyi. Brunet uśmiechnął się do niego uroczo i sam zabrał się za drugi łańcuszek. Z akompaniamentem chichotu Gerarda, który musiał mocno schylić głowę by Iero dostał się do jego szyi, drugi łańcuszek zawisł, pięknie lśniąc na tle czarnej koszulki. Obdarowali się czułym spojrzeniem, zanim czarnowłosy wręczył również niewielkie pudełeczko Frankowi.
Way z miłością, ale i strachem obserwował zmieniające się uczucia na twarzy Iero. Najpierw szczenięca radość, potem szok, zaskoczenie i oczy pełne łez zwrócone w jego stronę z niemym pytaniem.
-Wyjdziesz za mnie Frank?- przez ściśnięte gardło powiedział te najpiękniejsze,ale i najtrudniejsze słowa. Małe ciałko rzuciło mu się na szyję śmiejąc się w głos, a w pudełeczku zalśniły w świetle ognia, dwie złote obrączki.
-Tyle lat nie mogliśmy się zdecydować, a wystarczyło byśmy stracili siebie, by zrozumieć, jak bardzo się kochamy- pełen szczęścia głos Gerarda dotarł do uszu Franka.
-Chyba powinienem ci za to podziękować- ogromy uśmiech i śmiejące się oczy zajęły pole widzenia czarnowłosego.
-Nie musisz, wystarczy jedno małe...
-Tak!
-O tak...

Ich małe gniazdko rozbrzmiało pełnym szczęścia śmiechem z akompaniamentem upadających na podłogę ubrań.Choć czekało ich jeszcze wiele wzlotów i upadków, od teraz mieli je znów przeżywać razem. Frank odzyskał wiarę w cuda, Gerard odzyskał szczęście, a święta znów nabrały magii. Bo po to są święta drogie dzieci. To czas cudów, magii, radości i szczęścia. W święta nawet niemożliwe staje u twoich drzwi. Wystarczy uwierzyć...

~~~~
Srali muchy, będzie wiosna, jak to mówi mój tatuś. Takie świąteczne śmieciowe romansidło, bo przecież idzie te Boże Narodzenie ( bo się przecież nie przyznam, że to zapchaj dziura, bo nie mam pomysłu na rozdział). Także tego, nie lubię kandyzowanych orzechów, ani karpia. Cóż jeszcze? A tak znów przepraszam, ale do tego to chyba jesteście przyzwyczajeni nie? No i oczywiście DARSIA! DZIĘKUJĘ CI MÓJ ŻUCZKU! <3 Nikt tak dawno się sprawił mi tak wielkiej radości, jak ty tą małą pocztówką <3
A tak poza tym, to się wyżalę. Jestem totalnie rozbita, a The Light Behind Your Eyes, mnie rozwaliło na kawałki. Nie jestem w stanie się pozbierać. Wylądowałam w dołku egzystencjonalnym...( ten nastolenie problemy) A tak serio, to nie wiem kiedy napiszę, nie mam na nic siły, wszystko przestało mnie cieszyć, więc nie obiecuję. Będę jak się pozbieram.

                                                   "If I could be with you tonight,
                                                    I would sing you to sleep.
                                                    Never let them take the light behind your eyes..."