niedziela, 16 grudnia 2012

One shot. All I want for Christmas...

-Tęsknie za tobą...- tylko tyle Gerard usłyszał w słuchawce. Nic więcej. Żadnych krzyków, przekleństw ani szlochu. Tylko te 3 ciche słowa.
Od tego pamiętnego wydarzenia czarnowłosy jeszcze nigdy nie odebrał od niego telefonu. Bał się? A może wstydził? Sam nie wiedział. Zawsze czekał, aż Frank nagra mu się na pocztę. Zazwyczaj było tak samo. Wyklinał go, darł się, krzyczał pełnym żalu głosem,  potem przechodził w szloch i kończył na tych dwóch słowach, od których Gerard miał ochotę zniknąć z powierzchni ziemi.
-Nienawidzę cię...- wycedzone dwa pełne złości, ale i bólu słowa. Czarnowłosy dostawał od nich drgawek, potem sam zaczynał płakać i krzyczeć. Dlaczego to zrobiłem? Jak mogłem? Po tylu latach? Ciągle zadawał sobie te pytania. Przecież byli razem tacy szczęśliwi, od 10 lat razem, na przekór wszystkim ludziom i całemu światu. Byli, bo przecież się kochali. Aż do ostatniej gwiazdki.
Gerard się po prostu dusił. Potrzebował czegoś nowego, jakiegoś impulsu, bo ich związek zrobił się monotonny. Zżerała ich rutyna. Praca, dom, zakupy. Doszło nawet do tego, że gdy wracał późno do domu z galerii nie fatygował się nawet by iść na górę do sypialni. Po prostu spał na kanapie. Jedynie co robili ostatnio razem, to jedli śniadanie. W ciszy. Żaden z nich już nie pamiętał, jak jeszcze nie tak dawno jeden drugiemu pakował się na kolana i smarując się wzajemnie nutellą zlizywali ją ze swoich ust, wymieniając gryzy przez pocałunki. Ich kuchnię wtedy wypełniał dźwięczny śmiech Franka, chichot Gerarda i dźwięk tłuczonych, przez przypadek strąconych z blatu, szklanek. Ostatnio była tylko cisza.
Nie pamiętali, jak co wieczór po pracy chodzili na spacery. Nie ważne czy zima czy lato, zawsze razem, za ręce. Zapomnieli nawet jak wiele radości sprawiało im zwykłe mycie samochodu. Przestali żyć ze sobą, zaczęli obok siebie. Choć każdemu z nich to w pewnym sensie przeszkadzało, nie potrafili się przełamać. Nawet nie wiedzieli kiedy to się zaczęło. Ale Frank wiedział, że chce to skończyć. Chciał by znów mogli być razem. Spać, jeść, śmiać się, chodzić. Wszystko razem, jak było zanim zaczął się ich okres wegetacji.

Nadchodziły święta, więc wydawało mu się oczywistym, że to najlepszy czas na to by wszystko wróciło do normy. Obaj je kochali, więc ich magia miała im pomóc.
Na tydzień przed świętami Gerard wyjechał do Mikey'go na Alaskę, by pobyć trochę z bratem, ale miał wrócić na Wigilię. Frank więc przygotowywał wszystko sam. Piekł, pichcił, dekorował, sprzątał. Kupił choinkę i prezenty. Chciał by wszystko było idealnie. Miał specjalną niespodziankę dla Gerarda. A kiedy ostatnia bombka zawisła na drzewku, w kominku buchał ogień, a prezenty i stół były przygotowane, Gerard się nie pojawił. Frank czekał i czekał. W końcu, gdy zrozpaczony i zalany łzami nie mógł się dodzwonić do ukochanego, z wyczerpania zasnął na kanapie. Rano obudził go dźwięk telefonu.
-To koniec Frank. Przyślij mi rzeczy do Mikey'go. Przepraszam.
Tylko tyle.

Od tamtej pory nie powiedział nic więcej, od roku nie odezwał się do nikogo, nie licząc tych samotnych godzin, gdy krzyczał i płakał po telefonach od Franka. Nie powiedział słowa, ani do Mikey'go, ani nawet do pani w sklepie. Od roku wegetował na głowie młodszego brata nie robiąc absolutnie niczego, poza rysowaniem, słuchaniem muzyki i płaczem. A Frank? Dostał furii jak tylko Gerard odłożył słuchawkę. Zaczął krzyczeć, niszczyć wszystkie dekoracje, cały stół wylądował na podłodze, a choinka prawie zjarała się od dogasającego kominka. Jednak, gdy dobrał się do prezentów upadł na kolana i zwinął się w egzystencjonalny ból. Dwa dni leżał na podłodze i płakał, szlochał, wył. Jego serce pękło. Za mało się starał, za późno.
Po tych dwóch dniach, wstał pusty, poruszając się mechanicznie jak robot. Posprzątał, wszystko wyrzucił, a prezent schował do najgłębszej szuflady. Od tamtego momentu święta stały się jego przekleństwem. Cała ich magia zniknęła, została zamknięta w najgłębszej szufladzie, jak najgorsza zaraza. Czy odesłał Gerardowi rzeczy? Ależ oczywiście, że nie. Wszystko, nawet teraz po roku, stało tak, jak to czarnowłosy zostawił. Frank katował się przez wiele dni. Spał na Way'owej kanapie, chodził w jego jeszcze nie wypranych, pachnących nim rzeczach, spał z jego ulubioną bluzą, jadł jego ulubione płatki, pił z jego ulubionego kubka sprawiając, że rana w jego sercu powiększała się. Po miesiącu katorgi, postanowił zadzwonić. Myślał, że to jakoś ukoi jego ból, który nie dawał mu żyć, bał się, że skończy w psychiatryku. A może wciąż miał nadzieję? Nadzieję, że po jego telefonie, gdy usłyszą swoje głosy, Gerard pojawi się na progu i wszystko znów będzie dobrze? Może. Ale Way nie odebrał. To było za dużo, dla małego, czarnego, zranionego serduszka Iero. Krzyczał, jak bardzo go zniszczył, jak mógł go tak zranić, a potem płakał, że to ich wspólna wina, że się nie starali, a potem powiedział te pełne bólu i złości słowa, które były oczywistym kłamstwem. Nienawidzę cię. Ale przecież, tak naprawdę to go kochał. Wciąż tak samo mocno jak kochał go, gdy byli jeszcze parą nastolatków. Po tych dziesięciu latach, gdy mieli po 26 lat, wciąż jego miłość nie słabła. Więc czemu to mówił? Czemu kłamał? Bo myślał, że to ruszy Gerarda, że zrani go tak samo, jak on zranił jego. I miał rację. Czarnowłosy nie był w stanie funkcjonować, wmawiał sobie, że tak będzie lepiej, że przecież ich uczucie umarło. Gówno myślał i teraz obaj są wrakami człowieka. Ale dopiero zauważał, jak bardzo była to jego wina. Późne zostawanie w galerii, olewanie Frankiego. Przecież ten gnom był taką słodką, małą przylepą. Potrzebował bardzo dużo uwagi i czułości, a on go olewał, bo galeria była ważniejsza.Teraz szlag trafił i ją i jego szczęście, bo on po prostu przestał się starać. Dlatego to wszystko tak się posypało.

Frank dzwonił regularnie, dokładnie 24-ego dnia każdego miesiąca. Wypłakał się, wydarł i wyklął. Było to dla niego jak katarsis, oczyszczenie. Dzięki temu był w stanie żyć z miesiąca na miesiąc, starając się nie zwariować. Dla Gerarda zaś stało to się uzależnieniem. Te nieodebrane telefony i wiadomości na poczcie głosowej to było to dlaczego wciąż żył. Byle tylko usłyszeć jego głos.
Gdy w grudniu, w rocznicę ich rozstania odsłuchał wiadomość, te 3 ciche słowa, coś w nim pękło. Zrozumiał, że to już rok, że to znów są święta, że przez te całe zmarnowane 12 miesięcy Frank, wciąż go kochał. Mimo bólu jak sprawił mu Gerard, on wciąż go kochał. I te wszystkie wykrzyczane Nienawidzę cię, były tak naprawdę szeptem Kocham cię. Wciąż cię kocham.
Czerwonowłosy poczuł, jakby obudził się z zimowego snu. Przecież on też go kochał. Wegetował, tylko od telefonu do telefonu, z miesiąca na miesiąc, tylko na to czekał. Nie potrafił, żyć przez ten rok, bo jego przy nim nie było. Tak niewiele, bo tylko trzy krótkie słowa, uświadomiły my sens jego życia. Znów zaczął myśleć. I to bardzo szybko. Są święta prawda? Święta są magiczne. W święta wszystko jest możliwe, dzieją się cuda.

Kiedy w pośpiechu pakował swoje rzeczy, które zdążył nagromadzić przez ten rok, zerknął na zegarek. 10:37. To znaczyło, że w Newark jest jakoś po 14, więc jak się pospieszy i złapie jakiś samolot to jest szansa, że jeszcze dziś stanie w drzwiach przed Frankiem. Aż serce mu załomotało, gdy przed oczami pojawiła mu się wizja ukochanego.Aż rok zajęło im dojście do tego, że nie potrafią bez siebie żyć. Nic nie było w tym momencie tak ważne, jak to by, jak najszybciej znaleźć się blisko tęskniącego Franka. Nawet to, że Alicja upuściła miskę z sałatką, gdy w pośpiechu wybiegł z pokoju taszcząc za sobą torbę. Słowa nadal nie chciały płynąć przez jego gardło, teraz chyba bardziej ze wzruszenia. Gdy łzy potoczyły się po jego policzkach, pokazał, że bierze klucze i wyszedł. Olał biegnącego za nim przez pół ulicy Mikey'go, nie pomyślał nawet o tym, że na lotnisku może nie być biletów. A tym bardziej nie dopuścił do siebie myśli, że Frank może już nie mieszkać w, kiedyś ich wspólnym, domu. Nic nie było ważne, oprócz zobaczenia go, usłyszenia, poczucia jego ciała i znajomego zapachu. Czuł jakby obudził się w wodzie, zaczął się dusić, potrzebując go jak powietrza.

Frank w tym roku nie przygotowywał świąt. Nie miał dla kogo. Jego kalendarz ominął te daty. Ocalałe dekoracje zalegały na strychu, a zimna pizza z wczoraj miała być jego świąteczną kolacją. Dla niego już nie istniały święta Bożego Narodzenia. Nie było magii, ani nadziei, a tym bardziej cudów.
Wciąż zastanawiał się, czemu dziś zamiast płaczu i krzyków powiedział tylko ciche Tęsknie za tobą. Czy to dlatego, że dziś była rocznica jego wegetacji w bólu? Może. W sumie powiedział prawdę. Choć jeden jedyny raz powiedział prawdę Bo tęsknił, codziennie, każdej godziny, Gerard wciąż po roku czasu i ogromu bólu jaki mu zafundował, zajmował najważniejsze miejsce w jego sercu i myśli. Tęsknił za nim i wciąż go kochał. Ale co z tego? I tak nie wie, co dzieje się z miłością jego życia. Jego egzystencja nie miała sensu, mimo to wciąż karmił się nadzieją, że jednak Gerard słucha tych wiadomości, że nie zapomniał. Dlatego prawdopodobnie jeszcze "żyje".
Położył się na kanapie i zakopał w starej, brudnej i już w ogóle nie pachnącej Gerardem bluzie i roniąc łzy patrzył na spadające płatki śniegu, żałując, że nie może cieszyć się ze świąt.

Gerard nie miał pojęcia, jak to zrobił, ale siedział właśnie w samolocie do Filadelfii. Po protu jakimś cholernym cudem udało mu się na przepełnionym przez ludzi lotnisku kupić ostatni bilet. To musiał być pierdolony cud. Trzy godziny samolotem, a potem ze dwie pociągiem do Newark i będzie mógł zobaczyć żywego Franka. Pierwszy raz od roku, na jego twarzy zawitał cień uśmiechu. Po tych miesiącach niszczącego bólu, zobaczył jakiś świetlisty promyk w postaci wspomnienia cudnie uśmiechniętego małego gnoma. Przed oczami stanęły mu, od tak dawna blokowane wspomnienia. Świecące radośnie miodowe oczęta, szczery i potrafiący ukoić każde zło śmiech, kolorowe tatuaże, każdy przedstawiający inne wspomnienie, mający inny smak, jego niewielkie ręce oplatające w pasie i dziecięca radość z każdej nawet najmniejszej rzeczy. Każda chwila, gdy ganiali się po domu z pędzlami malując swoje gniazdko. Gdy kłócili się o kolor dywaniku w łazience, tylko po to by chwilę potem kochać się na pralce. Zastanawiał się, kiedy oni to zgubili? Kiedy zatracili się w codziennej rutynie? Jednak to nie było już ważne. Jak tylko Frank da mu szanse, wszystko naprawią. Każde słowo, każde odepchnięcie, każde zignorowane czułe spojrzenie. Jak tylko po czymś takim znów powoli mu wejść do swojego serca.

Gerard czy ty kiedyś wyjdziesz z mojego serca?
Frank cały wigilijny dzień spędził na kanapie tuląc tą obrzydliwie brudną bluzę, co raz tylko idąc do kuchni po ciepłe kakao, które kiedyś tak uwielbiał pić w święta, a teraz było to tylko automatyczne uzupełnianie płynów. Gdzie podziała się ta radość? A tak uciekła wraz z Gerardem. Czuł się jak nic nie warty śmieć. Nawet telewizora nie chciało mu się włączyć, bo tam tylko kolędy, mikołaje, wszech ogarniająca radość, cuda i "Kevin sam w domu". Nie wierzył w cuda. Leżał więc i egzystował, patrząc w okno ze stygnącym kakaem.

Wybiegł z lotniska jak poparzony, lot opóźnił się przez śnieżycę prawie godzinę, a on chciał zdążyć dojechać tam jeszcze dziś! Bo dziś wigilia! Bo dziś cuda! Bo dziś Frank! Ale wątpił by te argumenty podziałały na śnieżycę ogarniającą całe Stany. Biegł przez ulice Filadelfii i nagle stanął oniemiały z szoku. Przecież on nie ma prezentu dla Franka! Co może mu kupić? Po rok? Co wypada, czego on pragnie? Iero od zawsze chciał psa, ale to chyba nie jest dobra pora na szczeniaka. Gerard wiedział, że chce zagwarantować mu, że od dziś nierozerwalnie będą razem, walczyć i żyć, jeżeli tylko Frank da mu nadzieję. Więc już chyba wiedział.
Pół godziny później siedział już w pociągu do Newark, w czapce mikołaja, czekając aż jego cud się spełni.

Była już godzina jedenasta, gdy Frank siedział przed buchającym kominkiem i patrzył melancholijnie w płomienie. Ponoć ognień oczyszcza. Może to i racja, jakoś gdy tak zapatrzył się w płomienie nie czuł tak bólu, zepchnął się on na dalszy plan, gdy ciepło ogrzewało jego spuchnięte od płaczu oczy. Był zmęczony, choć tak naprawdę nie zrobił dziś nic oprócz leżenia i płakania. Ale nie chciał iść spać, wolał patrzeć w ogień. Po chwili stanęły mu przed oczami wspomnienia ile razy to z Gerardem kochali się przed tym kominkiem, ile kaw, herbat i kakaa, wypili przytulając się i grzejąc w zimne wieczory. Jak bardzo czarnowłosy lubił rysować go na tle ognia. Łzy wciąż skapywały mu z oczu, gdy martwą ciszę przerwało pukanie. Ocknął się, nie do końca wiedząc, co się dzieje. Po chwili pukanie rozległo się znowu. Kto o 11 w nocy może dobijać się do drzwi? Zagubiony wędrowiec, czy święty Mikołaj? Pomyślał z ironią i ruszył się w stronę wejścia.

Trzęsący się, cały w śniegu po przejściu pół Newark w śnieżycy, zmarznięty Gerard w czapce mikołaja, wyglądał jak zagubiony święty Mikołaj. Iero w sumie nie wiele się pomylił, ale i tak wciąż nie wierzył w to ci widzi. Para błyszczących zielonych oczu spotkała się z płynnym miodem. Frankowi zabrakło tchu, a w oczach Way'a zgromadziły się łzy., które po chwili popłynęły po czerwonych policzkach.
-Ja też tęsknię Frankie- pierwszy raz od roku cichy szept wydobył się z jego sinych ust.
Tylko tyle wystarczyło by mały gnom, nie zważając na mróz, czy śnieg, rzucił się na nie-świętego zagubionego Mikołaja. Objęci weszli do domu, a Gerard zamknął drzwi nogą, upuszczając torbę na ziemię. Po chwili  poczuł jak małe pięści równomiernie obijają się o jego klatkę piersiową w parodii bicia, a z Frankowego gardła wydobywa się szloch. Obaj płakali, brunet wciąż uderzał, a czarnowłosy mocno obejmował szarpiącego się gnoma nie mogąc powstrzymać uśmiechu przez łzy, co i rusz przepraszając i całując we włosy małego boksera.
-Jesteś tępym chujem wiesz? Nienawidzę cię, ale wciąż tak bardzo kocham- cichy mruk rozległ się z dołu, gdy Frank na chwilę przestał bić. Wielkie psie oczy spojrzały do góry by złączyć spojrzenie z złocistą zielenią.
-Wiem Frankie, jestem największym tępym chujem i kretynem na świecie. Sam siebie nienawidzę. Nie wiem co mnie napadło. Coś się zjebało, a ja zamiast to naprawić uciekłem, obu nas narażając na niewyobrażalne cierpienie...
-Przestań, obije popełniliśmy masę błędów- łzy wciąż toczyły się po policzkach.
-Frank tak bardzo cię przepraszam, tak bardzo cię kocham...Ale nie płacz już. Zobacz cały się zagluciłeś- żaden z nich nie powstrzymał uśmiechu.
-Nie ważne, co byś zrobił Gerard, ja zawszę ci wybaczę, bo cię kocham....

Pół godziny później znów siedzieli przy kominku z kakaem, patrząc i po prostu się przytulając ciesząc się z odzyskanego życia. Wszystko wracało na swoje miejsce, choć przed sobą mieli jeszcze ciężkie i długie, chwile i momenty do naprawienia.
-Frank,przecież ja mam coś dla ciebie!- obudzony czarnowłosy wyplątał się z objęć bruneta i szybko pobiegł do torby. W tym czasie Iero też zniknął na górze przeszukując szuflady. A gdy po chwili stali na przeciw siebie w salonie magia znów ich otoczyła.
-Proszę Gerard. Miałem dać ci to rok temu, ale... Odpakuj.
Czarnowłosy z dziecięcym podnieceniem w oczach odebrał niewielką paczuszkę. Po otwarciu jego oczom ukazały się dwa wisiorki składające się w jedno srebrne serduszko. Po jednej połówce było F, a na drugiej G układające się z wtopionych kryształków.
-Odwróć...- cichy szept przedarł się przez ciszę.
Z tyłu było wygrawerowane FOREVER. Na stronie z F było FOR, a na połowie z G było EVER. Gerardowi znów zebrały się, nie dawno opanowane, łzy w oczach. W ciszy wziął do ręki łańcuszek z wisiorkiem z pierwszą literą jego imienia i odkładając pudełeczko na stolik, przysunął się do Franka i zapiął mu go na szyi. Brunet uśmiechnął się do niego uroczo i sam zabrał się za drugi łańcuszek. Z akompaniamentem chichotu Gerarda, który musiał mocno schylić głowę by Iero dostał się do jego szyi, drugi łańcuszek zawisł, pięknie lśniąc na tle czarnej koszulki. Obdarowali się czułym spojrzeniem, zanim czarnowłosy wręczył również niewielkie pudełeczko Frankowi.
Way z miłością, ale i strachem obserwował zmieniające się uczucia na twarzy Iero. Najpierw szczenięca radość, potem szok, zaskoczenie i oczy pełne łez zwrócone w jego stronę z niemym pytaniem.
-Wyjdziesz za mnie Frank?- przez ściśnięte gardło powiedział te najpiękniejsze,ale i najtrudniejsze słowa. Małe ciałko rzuciło mu się na szyję śmiejąc się w głos, a w pudełeczku zalśniły w świetle ognia, dwie złote obrączki.
-Tyle lat nie mogliśmy się zdecydować, a wystarczyło byśmy stracili siebie, by zrozumieć, jak bardzo się kochamy- pełen szczęścia głos Gerarda dotarł do uszu Franka.
-Chyba powinienem ci za to podziękować- ogromy uśmiech i śmiejące się oczy zajęły pole widzenia czarnowłosego.
-Nie musisz, wystarczy jedno małe...
-Tak!
-O tak...

Ich małe gniazdko rozbrzmiało pełnym szczęścia śmiechem z akompaniamentem upadających na podłogę ubrań.Choć czekało ich jeszcze wiele wzlotów i upadków, od teraz mieli je znów przeżywać razem. Frank odzyskał wiarę w cuda, Gerard odzyskał szczęście, a święta znów nabrały magii. Bo po to są święta drogie dzieci. To czas cudów, magii, radości i szczęścia. W święta nawet niemożliwe staje u twoich drzwi. Wystarczy uwierzyć...

~~~~
Srali muchy, będzie wiosna, jak to mówi mój tatuś. Takie świąteczne śmieciowe romansidło, bo przecież idzie te Boże Narodzenie ( bo się przecież nie przyznam, że to zapchaj dziura, bo nie mam pomysłu na rozdział). Także tego, nie lubię kandyzowanych orzechów, ani karpia. Cóż jeszcze? A tak znów przepraszam, ale do tego to chyba jesteście przyzwyczajeni nie? No i oczywiście DARSIA! DZIĘKUJĘ CI MÓJ ŻUCZKU! <3 Nikt tak dawno się sprawił mi tak wielkiej radości, jak ty tą małą pocztówką <3
A tak poza tym, to się wyżalę. Jestem totalnie rozbita, a The Light Behind Your Eyes, mnie rozwaliło na kawałki. Nie jestem w stanie się pozbierać. Wylądowałam w dołku egzystencjonalnym...( ten nastolenie problemy) A tak serio, to nie wiem kiedy napiszę, nie mam na nic siły, wszystko przestało mnie cieszyć, więc nie obiecuję. Będę jak się pozbieram.

                                                   "If I could be with you tonight,
                                                    I would sing you to sleep.
                                                    Never let them take the light behind your eyes..."

5 komentarzy:

  1. Mnie The Light Behind Your Eyes rozjebało emocjonalnie do tego stopnia, że stałam się jakimś płaczliwym flakiem D: Piosenka mi uświadomiła jakie mam beznadziejne życie O.o To dziwne...

    TEN SHOT BYŁ KGDIUREYWEUBDSJMBCXASKUEYWDHAKJDL ♥♥♥ nie mogę wyjść z podziwu... Był taki... melancholijny i uczuciowy i... i... szczęśliwy jednocześnie. Niemalże się popłakałam... zachowuje się jak jakaś baba w ciąży... ;-; Już nawet podczas pisania swojego shota płakałam X'D

    No i piałam jak nienormalna, jak Gerard poprosił Franka o rękę X______x to się nazywa symptom odrzucenia XD Ale ten świąteczny przedświąteczny shot był niesamowity *.* Powtarzam się...

    POCZTÓWKA DOSZŁA! ♥♥♥ O, doszła... >.< już mi wszystko się z seksem kurde kojarzy... >D Eh... pisz tam rozdział pisz! :D WENA POD CHOINKĘ, A NAWET I WCZEŚNIEJ MUSI BYĆ!

    Przepraszam za nieskładność powyższego komentarza, zawładnęły mną emocje... AGAIN... ;; ________ ;;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja cię po prostu kocham. Jako jedynej udało ci się dzisiaj wywołać uśmiech na mojej twarzy. c; Daj znać jak do cb dojdzie ^ ^

      Usuń
  2. JEZU *________________* TO BYŁO CUDOWNE, PIĘKNE, GENIALNE <3 wzruszyłam się... idealne wręcz. Jak można tak świetnie pisać? ;c jejku wielbię tego shota i pewnie jeszcze nie raz do niego wrócę <33 życzę dużooo weny~! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. O matko jedyna, dziękuję ci za tego shota *_*. Naprawdę, potrzebowałam tego dzisiaj. Właśnie dzisiaj mam tak chujowy humor, a tu trafiam na taki cukierek. JAKIE KURWA ŚMIECIOWE ROMANSIDŁO!? TO JEST TAKIE PIĘKNE I SŁODKIE ŻE RZYGAM TĘCZĄ <333. Mimo iż serdecznie nienawidzę świąt, to jakoś tak dałaś mi ten promyk nadziei, że przetrwam w tym roku.
    "The Light Behind Your Eyes" to chyba najsmutniejsza i najpiękniejsza piosenka MCR zaraz po "Cancer", też się poryczałam jak debil ;__;. A, i nie martw się problemami, z tego co widzę to każdy ma teraz jakiś kryzys. Pamiętaj, że zawsze jest nadzieja na lepsze a smutek nie jest wieczny (nie wierzę, że JA to mówię). Tak czy siak, wesołych świąt :*.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie dam siły, nie wiem co się ze mną dzieje. Zawsze płaczę przy Twoich opowiadaniach, są doskonałe. Jesteś niesamowita.

    OdpowiedzUsuń