wtorek, 25 grudnia 2012

Asleep or Dead. XV

   Obudził go ogromny ból głowy. Nie wiedział, gdzie jest, ani która jest godzina. Nie miał nawet siły otworzyć oczu, przekręcił się tylko z jękiem na drugi bok. Leżał tak z jakieś 20 minut, póki wszechogarniającej ciszy nie zakłócił dźwięk gwizdka w gotującym wodę czajniku. Wtedy otworzył oczy i spostrzegł, że nie jest to jego pokój. To w ogóle nie był pokój, tylko piwnica. Znaczy, że znajdował się u Gerarda, tylko do cholery, co on tu robił? Delikatnie podniósł się na łokciach, a potem usiadł na łóżku masując sobie skronie. Wszystko zaczęło mu wracać. Szczeniak, klub, podejrzane typy, okaleczenie Gerarda, pobicie, heroina. No i wszystko jasne, po prostu był zaćpany, ale to nie wyjaśnia czemu nie miał na sobie, ani koszulki, ani spodni. Ledwo przytomny wstał i słaniając się na nogach poszedł powoli schodami na górę. Tam zastał Gerarda w salonie, popijającego kawę oczywiście, i grzebiącego coś w laptopie.
-Co robisz?- zapytał sennie, ukazując światu swoje śliczne migdałki przy potężnym ziewnięciu.
Czerwonowłosy mało nie wylał na siebie wrzącego napoju ze strachu i popatrzył na Franka, jak na ducha. Dopiero po chwili Iero zauważył podłużny biały plaster, zakrywający pół policzka Way'a i skrzywił się, znów mając poczucie winy.
-Frank nie strasz mnie, proszę, kiedy piję kawę. Nie chciałbym mieć na sobie wrzątku, mam wrażliwą skórę- starał się uśmiechnąć, jednak wyszedł mu bardziej grymas, gdy spostrzegł fioletowe siniaki zdobiące klatkę piersiową Iero -Jak się czujesz?- nieszczery uśmiech, zastąpił wyraz troski.
-Jak po największym kacu i ogólnie jakoś tak zdołowany- mruknął usadawiając się obok Gerarda. Ten starał się zignorować fakt, że jakieś 10 centymetrów od niego znajduje się prawie nagie ciało Franka, które notabene sam wieczorem rozbierał, i znów zapatrzył się w ekran, gdy głowa Iero opadła ciężko na oparcie kanapy.
-Zaraz zrobię ci kawę umarlaku- z westchnieniem Gerard wstał i czochrając, już i tak roztrzepaną fryzurę Franka, poszedł go kuchni.
Gdy po jakiś 5 minutach wrócił do salonu zastał gnoma, już całkowicie obudzonego, wpatrującego się ze zmarszczonymi brwiami w ekran.
-Wyjeżdżasz do Europy? Do Francji?- od progu, gdy tylko Frank go spostrzegł, zaatakował go pytaniami.
-Nie ja- cicho odstawił kubek na stole i usiadł koło gniewnie nastawionego młodszego kolegi. -Sprawdziłem, gdzie twój tata teraz koncertuje. Właśnie we Francji. Musisz do niego zadzwonić i powiedzieć, że nie możesz już mieszkać z mamą. Wyjedziesz do niego, nie możesz tu zostać- był pewien swojej decyzji i choćby siłą, wsadzi tego gnoma do samolotu i zapomni, że ktoś taki istniał. Właśnie dlatego, że tak bardzo zaczynało mu zależeć by był.
-Nie możesz... NIE MASZ PRAWA!- nie wiedział, że Iero ma tyle pary w płucach po tych wszystkich wypalonych papierosach -NIGDZIE NIE JADĘ! Mikey to też mój przyjaciel, poza tym Jeff chce bym był! Chcesz narażać Młodego?!- podniósł się z kanapy wciąż krzycząc.
-Nie chce narażać CIEBIE! Nie jestem głupi, może tego jeszcze nie zrozumiałeś, ale ja tak- Gerard także się uniósł -Kochasz szczenięta, znajdujemy na progu martwego, rozerwanego psiaka, wczoraj jeden z osiłków nazwał nas szczeniakami, nie sądzę, by przez przypadek. A poza tym wczoraj dostałem kartkę- wziął ze stołu pomięty karteluszek -Widzisz? "Jedno twoje słowo, jedna moja kula, jedno martwe ciało." Jak myślisz, zaufa ci, czy zabawi się w Boga? Miłej zabawy Way, tylko... który? Nie miałem pojęcia, co to może znaczyć. Siedziałem nad tym pół nocy, kiedy ty śniłeś o smokach, ja rozwiązywałem zagadkę. Miłej zabawy Way, tylko... który? To i te pierwsze słowa wskazują, że zdanie w cudzysłowie skierował do Mikey'go. A co może znaczyć jedno martwe ciało? Trochę się obracam w tej branży, więc sądzę, że Jeff mu coś zaproponował. Jakiś układ, który wybawi jego i mnie z kłopotów. Ma zaufać mi lub zabawić się w Boga. To znaczy, że jeżeli Mikeś wyda na kogoś wyrok Jedno twoje słowo, jedna moja kula, jedno martwe ciało ktoś zginie. I tym szczeniakiem, masz być ty. Po tylu miesiącach kiedy go zawodziłem, stracił on do mnie zaufanie. Nie wierzy, że uda mi się go uwolnić, dlatego Jeff mu to zaproponował. Pytanie tylko, czy jego wiara jest tak mała, że skarze cię na śmierć? Nie chce ryzykować. Wracaj do domu, bierz najpotrzebniejsze rzeczy, a ja zawiozę cię na lotnisko. O 20 masz samolot do Francji- ciężko było mu to wszystko mówić. Ale cieszył się, że udało mu się to rozgryźć zanim byłoby za późno, jednak jeszcze potrafił trzeźwo myśleć. Nie chciał by Frank go zostawiał, nie wiedział czy da sobie radę bez niego, ale musiał. Chociaż jego chciał obronić, jeżeli nie potrafił pilnować własnego brata. Z bólem patrzył na szok, jaki wykwitł na twarzy Iero na wieść, że wisi nad nim wyrok śmierci.
-Nie. Nie, nie, nie, nie, nie, nie. Po prostu nie- szepnął cicho zwijając ręce w pięści -Nigdzie nie jadę rozumiesz? Nie zostawię cię. Ty też mnie nie zostawiaj. To wbrew temu, co chciał Jeff, a jeżeli ukarze on za to Mikesia? -chwytał się wszystkiego byle tylko odwieść Gerarda od jego decyzji. Oczywiście bał się, ale wiedział, że czerwonowłosy jest słaby psychicznie, musiał mieć wsparcie. Poza tym, nie potrafiłby wyjechać. Nie mógł.
Gerard drgnął, gdy usłyszał słowa, które wczoraj  na haju powiedział mu Frank. Czyli to prawda. Nie zostawiaj mnie. To znaczy, że Iero też go potrzebował, ale nade wszystko musiał żyć. Martwy gnom nikomu nie pomoże. Musi uciekać.
-Jego nie potrafiłem obronić, chciaż ciebie chce. Już i tak pozwoliłem być cierpiał, nie mogę znieść myśli, że przeze mnie mógłbyś zginać. Masz racje. Nie, po prostu nie. Ubieraj się, jedziemy do ciebie- powiedział cicho, acz zdecydowanie. Był w końcu starszy od szczyla, liczył, że może jego autorytet zadziała.
-Nie, nigdzie nie jadę. Nie ruszam się stąd Gerard, czy tego chcesz czy nie, zostaję.
-Słuchaj Frank, nie rób szopek, jestem wystarczająco już zdenerwowany, proszę nie pogarszaj. Jesteś aż takim masochistą, że chcesz zginać, przez błędy ćpuna? Życie tak mało dla ciebie znaczy? Przecież tak długo o nie walczyłeś- perswazja, w tym był mistrzem.
-Nie ważne. Zostaję. I koniec tematu- tak właściwie to nie wiedział, czemu się upiera. Jego instynkt samozachowawczy kazał mu spierdalać czym prędzej, ale on uparcie, niczym małe obrażone dziecko, usiadł z powrotem i założył ręce na, wciąż nagiej, klatce piersiowej. Wyglądał jakby czekał, aż wrośnie w tą kanapę.
-Kurwa!- tylko tyle wydobyło się z wkurzonego Gerarda. Po chwili już go nie było.
Wrócił na górę po minucie i rzucił w Iero jego ciuchami.
-Zakładaj to! -warknął patrząc gniewnie. Po chwili, gdy jego spojrzenie mignęło w stronę okna, jego wyraz twarzy zmienił się diametralnie.
-Zakładaj to i spierdalamy. MIGIEM!-pobladły i zlękniony znów zbiegł na dół, podczas gdy zdębiony Frank popatrzył w okno i zauważył, tego samego czarnego mercedesa. Nie czekał ani chwili.
Gdy dopinał spodnie Gerard wrócił z władowaną po brzegi torbą. Zdążył tylko złapać buty, bo został wywleczony na dwór. Po cichu skradali się pod oknami w stronę samochodu, gdy jakieś osiłki demolowały dom Way'ów. Ciekawe jak to matce wytłumaczy. Z adrenaliną pulsującą w żyłach i piskiem opon ruszyli z podjazdu. Serca prawie wyskoczyły im z gardeł, gdy po chwili usłyszeli strzały i uderzające w zderzak kule. Jednak tylko to, nikt ich nie gonił. Byli zbyt zszokowani by coś powiedzieć. Jechali w ciszy, dopóki nie stanęli pod domem Franka.
-Nadal chcesz zostać? -drżącym głosem zapytam Gerard. Przerażony, nie był w stanie ogarnąć, co się dzieje. 
-Nigdzie się nie wybieram. Tym bardziej teraz. Nie będziesz się w tym sam babrał- był pewien swojej decyzji. Co z tego, że może była głupia. Był w szoku i był przerażony, ale wiedział jedno, musi zostać.
-Frank to nie są żarty! Przed chwilą miałeś tego dowód! To prawdziwa mafia, oni nie mają litości. Zabiją każdego kto im nie podpasuje- westchnął zmęczony i patrząc z bólem w płynny miód szepnął -Nie chce żebyś zginał.
Powiedział to. Było ciężko, ale chyba w końcu przyznał się przed sobą, że zależy mu trochę bardziej niż powinno. Cisza. Na jedną sekundę, w oczach Franka zawitało zaskoczenie, a potem wszystko spierdolił.
-Chuj mnie to. Zostaję- ostatni wyraz zagłuszyło trzaśnięcie drzwiami. Właśnie powiedział, że nie obchodzi go to, że Gerard się o niego martwi. Pięknie. Po prostu poezja. A Mikeś mówił, że to niestabilny emocjonalista, któremu nie zależy na niczym. A jednak, zależało mu na nim, znaczy na jego bezpieczeństwu, więc chyba też trochę na nim. Frankowi zrobiło się cieplej. Ten zgryźliwy gbur go lubił. Nie zastanawiał się dłużej. Wyszedł z samochodu i spostrzegł czerwoną czuprynę siedzącą pod drzewem i palącą papierosa. Z tego co wiedział, Way rzadko palił, ale jak palił to był naprawdę wkurzony.
-Gerard przepraszam- wyszeptał klękając obok niego.
-Spierdalaj, chuj mnie to -patrzył wszędzie tylko nie na Franka wypuszczając nosem kłęby dymu.
-Way ja...
Przerwał mu dźwięk telefonu. Starszy wyprostował nogę i wyciągnął dzwoniący przedmiot. Włączył głośnomówiący, nie zaszczyciwszy Iero nawet spojrzeniem.

-Przejebałeś sobie Way. Co ci mówiłem? Franiuś musi zostać. Mam dla niego specjalną misję, jeżeli młody Way pozwoli mu żyć, a ty chciałeś mi ją udaremnić, wysyłając Iero do Europy. Nu, nu, nu! Niegrzeczny chłopiec. Chyba moi koledzy was za bardzo nie przestraszyli, co? Mieli być delikatni. To był tylko przedsmak tego, co was czeka za niesubordynację. Jednak skoro chciałeś wysłać nowego przyjaciela gdzie pieprz rośnie, to chyba się domyśliłeś, nie jesteś taki głupi za jakiego cię uważałem. Zmieniłem zdanie i umowa już nie obowiązuje. Nie będzie litości i nie próbujcie żadnych sztuczek, inaczej będzie jeszcze gorzej. Rozgniewaliście mnie, moje fory dla was się skończyły. Czekajcie na dalsze instrukcje.

Głuchy dźwięk odłożonej słuchawki towarzyszył im przez kilka sekund. Żaden z nich nie potrafił się ruszyć, patrzyli tępo na wciąż trzymany przez Gerarda telefon, dopóki nie zacisnął on pięści i cisnął nim przez siebie.
-Tak bardzo cię przepraszam Frank. Chciałem byś był bezpieczny, a jak zwykle wyszło przeciwnie. Znów zjebałem…- głos mu się załamał. Nie potrafił spojrzeć Iero w oczy. Czuł, że go zawiódł.
-Gerard, nie gniewam się. Ja też cię przepraszam, wiem, że chciałeś lepiej. Czasem tak jest, że nieświadomie coś spieprzymy, jednak zawsze można to naprawić.
-Jak? Słyszałeś, mamy przejebane a w dodatku on ma dla ciebie jakieś super zadanie. A coś mi się wącha, że nie będzie to upieczenie szarlotki- rzekł żałośnie.
-Nie przejmuj się na razie tym. Masz nauczkę, że muszę się trzymać z tobą i jako tako może uda nam się przetrwać w tej chorej grze- mimo sytuacji, Iero nie potrafił powstrzymać tej wesołej nuty w głosie.
-Od teraz nie spuszczam cię z oczu, rozumiesz? Nawet do kibla będę za tobą chodził. Nie chcę by przez moją głupotę znów ci się coś stało- Gerard po raz kolejny był zdołowany. Znów chciał polepszyć, a jak zwykle popieprzył. Poezja, jaki to on ułomy jest. Zastanawiał się jakim cudem wciąż żyje. Z jego powodzeniem już dawno powinien wąchać kwiatki od spodu, ale nie no oczywiście, on przetrwa, za to wszyscy na około ucierpią. Jak on kochał swoje życie.
-Ej, no nie rozklejaj mi się tu!- mimo wewnętrznego szczęścia, jakie czuł na myśl o 24-godzinnej obecności Way’a obok, robiło mu się smutno, gdy te czekoladowe tęczówki lśniły łzami.
-Frank, czemu ja jestem taki beznadziejny? Nic mi w życiu nie wychodzi. Ćpam. Wszystkich zawodzę swoim zachowaniem. Mama wiele razy przeze mnie płakała, tak samo Mikey, gdy musiał patrzeć na wrak jakim się stałem. Sprawiam wszystkim tylko przykrość i kłopoty. Było by lepiej jakby mnie nie było- objął rękoma podkulone kolana i schował w nich twarz, próbując powstrzymać łzy.
-Nie mów tak. To nie prawda. Młody opowiadał mi, jakim byłeś dla niego dobrym starszym bratem. Zawsze go broniłeś, jesteście najlepszymi przyjaciółmi. Pomagałeś mu, gdy był małym i słabym szczylem, bojącym się własnego cienia, on pomagał tobie się podnieść, podawał ci rękę i ciągnął do domu, gdy byłeś tak nawalony, że nie wiedziałeś jak masz na imię. Po prostu się pogubiłeś w życiu. Jak każdy nastolatek próbowałeś walczyć i szukać tej odpowiedniej drogi. Potknąłeś się i nikt w odpowiednim momencie nie podał ci ręki. Zagrzebałeś się. Pobłądziłeś, ale to nie znaczy, że jesteś zły- delikatnie położył rękę na dłoni Gerarda i pogładził kciukiem. Mówił cicho i spokojnie, starał się dotrzeć do kruchej psychiki starszego Way’a. Los skopał mu nie tylko tyłek, ale i umysł. Zraniony i pokaleczony, piękny umysł- Posłuchaj mnie. Hej spójrz na mnie- odciągnął mu rękę od głowy i podniósł podbródek szukając tej pysznej czekolady, która teraz lśniła od łez- Nie jesteś beznadziejny. N-i-e j-e-s-t-e-ś. Rozumiesz? Gdyby nie ty, już by mnie nie było na tym świecie. Wiem, że jestem głównym sprawcą tego całego gówna, bo gdyby nie ja, nie zjebałbyś tej dostawy, ale zobacz ukazałeś ludzkie odruchy. Uratowałeś mnie. Nie jesteś beznadziejny. Dzięki tobie żyję.
Gerarda niesamowicie poruszyło, to co powiedział mu Iero. Może miał racje? Może nie był taki beznadziejny? Może po prostu pobłądził w ciemności i upadł? Tylko, jak wybrnąć z tego bagna? Jak się podnieść i odnaleźć właściwą drogę?
-Dziękuje Frank- powiedział cicho, patrząc w ten płynny miód. Łzy już wyschły. Teraz naprawdę musiał się skupić i ogarnąć. Niejedno życie leży w jego rękach.
-Nie ma za co Gerard. Po to tu jestem- ciepły uśmiech tego małego gnoma rozjaśnił mu trochę humor- Chodź do środka. Napiłbym się kawy.

~~~

-Oj Mikey, Mikey. Wygląda na to, że to bardziej Gerard nie ufa tobie, niż ty jemu- rozbawiony głos Jeffa rozszedł się po prawie pustym pokoju.
Młody Way siedział na łóżku i starał się zachować kamienną twarz. Nie mógł okazywać uczuć, mimo iż zabolało go, to co powiedział mafiozo,  mogło by to pogorszyć sprawę.
-A więc, pewnie pamiętasz, co zaproponowałem ci dwa dni temu. Jedno twoje słowo, jedna moja kula, jedno martwe ciało. Powiedziałem to, jakże mroczne zdanie Gerardowi, bez jakiejkolwiek więcej informacji. Jednak nie jest on taki głupi, toteż szybko domyślił się, o co chodzi. I wiesz co? –oczywiście, że nie wiedział, ale lubił droczyć się z ludźmi. Taki typ, właśnie dlatego prowadzi z Way’ami tą grę- Postanowił wysłać Iero do Europy. Jakby to coś dało. Wszędzie bym go znalazł, a tym czynem tylko mnie rozgniewał. Skończyło się moje pobłażanie. Dlatego odwołuję moją propozycję. Nie będzie ułaskawienia. Musisz zdać się na brata i tego szczeniaka. Za każde ich potknięcie będziesz dostawał ty. Jak myślisz, co zrobi Gerard jak dowie się, że znów coś spieprzył i to odbije się nie tylko na Franku, ale i na tobie? Załamie się biedaczek. Jest taki słaby. Radzę ci więc modlić się o siłę dla niego. Bo jeżeli postanowi ze sobą skończyć, będzie to koniec rodziny Way’ów. Zginie on, zginiesz ty, wasza matka, ojciec i babcia. Podbijamy stawkę. Teraz dopiero zaczyna się zabawa…

~~~

Od dłuższej chwili siedzieli w ciszy po prostu patrząc na siebie znad kubków.  Nie chcieli przerywać tej błogiej ciszy. Nie była ona niezręczna,  przeciwnie, wręcz uspokajająca. Dobrze się czuli milcząc i tonąc w swoich oczach. Żaden z nich nie chciał odwrócić wzroku, ale obaj wiedzieli, że nie wróży to nic dobrego. Przywiązywali się. Gerard nieświadomie, ale okazał to obrażając się na Franka, gdy ten powiedział, że nie obchodzi go jego troska.  Frank jeszcze się nie ujawnił, ale wiedział, że to co zaczyna czuć do Way’a to nie tylko przyjaźń. Chciał czegoś więcej, ten zamknięty w sobie, spaczony i pokaleczony, mrukliwy narkoman pociągał go. Coraz bardziej przekonywał się do swojego homoseksualizmu. Przy Gerardzie dziewczyny mogły dla niego nie istnieć. 
Miodowooki posłał mu znad kubka delikatny uśmiech, który rozszerzył się, gdy tylko zobaczył, że czerwonowłosy go odwzajemnia.  Rozpromieniał.  Nie wiedział, co się z nim dzieje. Może już fiksował, przez ten natłok wydarzeń w jego życiu. Za dużo się działo przez te dwa dni. A może to była po prostu głęboka potrzeba. Nie wiedział. I nie chciał wiedzieć.
Wstał, odłożył kubek na stół i podszedł jak na nie swoich nogach do Gerarda, którego oczy rozszerzyły się w dziecięcym zaskoczeniu. Tak samo powoli wyjął z jego rąk naczynie i odstawił na stół. Żaden z nich nie odezwał się, gdy Iero złapał go za rękę i ściągnął z barowego stołka.  
Frank nadal nie wiedział, co nim kieruje, ale musiał to zrobić. Potrzebował tego. Po prostu zamknął oczy i przyłożył usta do zaskoczonych ust Gerarda. Pocałował go...

***
Bim sala bim! Macie, a co. Jakoś mnie tak sypnęło weną. Chemicznych Świat i Romansowego Nowego Roku moje robaczki. Miłości i tego no wszystkiego <3 

3 komentarze:

  1. ;-; no ja mam nadzieje, że jakaś kontynuacja będzie tej końcówki rozdziału X'D I tyle emocji przysporzył mi ten post... *___* Nie wiem, jak oni zamierzają ocalić Franka i Mikeyego, ale trzymam za to kciuki i czekam ze zniecierpliwieniem na zawiązanie momentu kulminacyjnego całego opowiadania 8D! Jakież to ekscytujące. Mroczny Jeff jest niesamowity! *fg mode on*. Wyobraziłam sobie takiego mena umazanego krwią z jelitem grubym przewieszonym przez ramię + zabójczy uśmiech niczym z reklamy Colgate ^^ Sorki... odbija mi dzisiaj jakoś bardziej niż zazwyczaj :3 WENY, moja droga. WENY. Przecież ja tu czekam na coś ostrzejszego i w ogóle... Nie lubię jak tak rzadko dodajesz.D:

    WENY! X'D I szczęśliwego 2013! ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie trafiłam na tego bloga dzięki fb...No i przeczytałam te piękny rozdział i zorientowałam się, że to opowiadanie całe. Brawa dla mnie! Dlatego teraz idę przeczytać wcześniejsze części, ale powiem jedno. Po notce wyżej jestem pewna, że reszta będzie tak samo piękna i interesująca jak to <3

    -> and-we-could-run-away.blogspot <-

    OdpowiedzUsuń
  3. Więc... właśie niedawno tu trafiłam i przeczytałam wszystkie rozdziały Asleep Or Dead i powiem jedno: jestem zachwycona. Piękne to, naprawdę.
    I bardzo ciekawe. Każdy rozdział czytałam z zapartym tchem, ten szczeniak... Jestem zachwycona.
    Mam nadzieję, że niedługo coś tu napisesz, bo po dacie widzę, że dawno już tu nic nie dałaś... W ogóle, czemu tak mało komentarzy jest pod takim opowiadaniem?!
    Mam wielką nadzieję, że uratują Mikey'ego i wszystko skończy się happy. Trzymam za nich cały czas kciuki. I za Ciebie, żeby wena i czas i dopisywały.
    Czekam z niecierpliwieniem na kolejny cudowny rozdział. Żałuję, że dopiero niedawno to znalazłam...
    Anonim :*

    OdpowiedzUsuń