niedziela, 12 sierpnia 2012

Asleep or Dead. XI


~~~

Ich małą chwilę, przerwał dźwięk telefonu…

Gerard z roztargnieniem rozglądał się po kuchni, szukając swojego telefonu. Rob Zombie po krótkim intro zdążył zacząć śpiewać, zanim czerwonowłosy odebrał połączenie.
-Halo?- spytał niepewnie, odbierając od numeru zastrzeżonego.
-Czarny koń złapał ofiarę- oznajmił cichy zachrypnięty głos. Sekundę po tym dało się słyszeć miarowe pikanie, oznaczające zerwane połączenie.
Gerard z przerażeniem na twarzy odłożył telefon na stół ledwie trzymając się na nogach. Frank rzucił się do przodu, gdy Way zachwiał się do upadku. Delikatnie posadził go powrotem na stołku i podając szklankę wody, zastanawiał się, co tak wstrząsnęło czerwonowłosym.
-Gerard? Co się stało? Kto dzwonił? Coś z babcią? Czy Mikey’m?- już nawet nie zwrócił uwagi na to, że Iero znów rzuca pytaniami jak z karabinu.
-To moja wina. To tylko i wyłącznie moja wina- szepnął słabo opadając głową na stół. Ciężkie łzy potoczyły się po twarzy Gerarda, a Frankowe serduszko stanęło z trwogi.
-Gerard powiedz, że coś do cholery!- krzyknął z oczami pełnymi łez, gdy po dłuższej chwili mamrotania, Gerard nie był wstanie kontaktować ze światem –Powiedz, coś kurwa!- zrozpaczony Iero szarpnął nim za ramiona, próbując przywrócić do rzeczywistości.
Skrzywił się okrutnie, gdy zobaczył, w oczach Way’a, jak ten powoli zanurza się w depresyjnej otchłani płaczu, patrząc na niego tą zimną, jednak nadal płynną czekoladą.
-Powiedz coś!- szepnął po raz ostatni, będą już na granicy szlochu. Bał się najgorszego.
-Mikey…-wydukał właściciel słodkich tęczówek- Oni go porwali… Przeze mnie. Rozumiesz to? Przeze mnie!- zrozpaczony, zaczął krążyć po kuchni, targając swoje i tak skołtunione włosy.
Frank patrzył na niego w osłupieniu. Porwali? Po co? Przecież Way’owie nie wyglądają na bogaczy. Wydawało mu się to totalnie nie logiczne.
-Czekaj Gerard- zatrzymał go po piątym okrążeniu, powrotem sadowiąc na krześle. Teraz on musiał być tym rozważnym i poważnym, gdy Gerard był w totalnej rozsypce- Co usłyszałeś, gdy odebrałeś telefon?- mówił po woli, jak do dziecka, musiał być cierpliwy. Nie dawał za wygraną, nawet, gdy czerwonowłosy opuszczał głowę, a łzy nadal kapały mu ciurkiem z oczy.
-Powiedz mi, co usłyszałeś przez telefon- chwycił go za podbródek, zmuszając tym samym by na niego popatrzył. Znów skrzywił się na ten czekoladowy bezkres, będący w oczach Way’a, ale wytrzymał. On musi być silny, za nich dwoje.
-Po…Po…Powiedzieli-szloch wstrząsał nim, więc trudno było mu cokolwiek powiedzieć.
-Spokojnie, powoli. Uspokój się i powiedz jeszcze raz- zaczynało mu brakować cierpliwości. Oczywiście, że on też się denerwował, a trzęsący się Gerard wcale mu nie pomagał.
-Powiedzieli, że…- wziął głęboki- Czarny koń, złapał ofiarę. Ofiara to Mikey, to oczywiste!- pisnął, a kolejne łzy potoczyły mu się po policzku.
-Wiesz, kto mógłby to zrobić?- zapytał niepewnie Frank, zastanawiając się czy powinni to zgłosić policji.
-Ugh… nie wiem, nic nie przychodzi mi do głowy- Iero nie mógł dopuścić, by Gerard przestał kontaktować. Tylko on mógł wymyślić, kto i po co, porwał Mikey’a. Wziął go pod ramię i zataszczył na kanapę w salonie, olewając niedokończony obiad. Musiał być stanowczy, nawet wręcz brutalny, tylko po to by zmusić, tonącego w łzach starszego Way’a do myślenia.
-Dobra słuchaj!- krzyknął chodząc w te i we w te, naprzeciw kanapy, jako tako skupiając na sobie mgliste spojrzenie Gerarda- Musimy rozpracować, o co im chodzi. A przede wszystkim, kto to zrobił. Będzie nam łatwiej, jak będziemy oboje myśleć, przecież mieszkasz tu dłużej, a Mikey to twój brat. Tak więc, potrzebuje twojej uwagi i oczekuje, że na razie odsuniesz na bok rozpacz, a skupisz się na myśleniu. Jasne?- nawet nie wiedział, że potrafi być taki przekonywujący, z zadowoleniem patrząc jak czerwonowłosy kiwa głową, wlepiając w niego to przeszywające spojrzenie.
-Czarny koń…hm…Nie przychodzi ci nikt go głowy? Nie znasz nikogo o takiej ksywie?
-Nie, już mówiłem, że nic mi to nie mówi- szepnął zrezygnowany
-Czarny koń, czarny koń, czarny koń. Czekaj! Prześledźmy trasę, z mojego do waszego domu- pstryknął palcami wskazując na zbierającego się do kupy Way’a.
-Nie mam zielonego pojęcia, gdzie mieszkasz, więc nie do mnie z tym- odpowiedział pewniej, wstając i dołączając do dreptającego Franka.
-No to słuchaj. Trasa ode mnie do was. Trzeba przejść Lilly St. aż do Broad Road, skręcić w prawo i iść całą jej długością, aż do ostatniej przecznicy, czyli End St., w której gdzieś po środku mieszkacie wy. Nic nadzwyczajnego. Z Broad Road, odchodzą tylko 4 małe przecznice i wszędzie są domy. To tylko dość duże osiedle i 2 małe sklepiki- powiedział zrezygnowany.
-Okej skoro po drodze nie ma nic niebezpiecznego, to nie wiem. Nie zauważyliście po drodze, że ktoś was śledzi? Albo może, chociaż kogoś, kto wyglądał podejrzanie?- Gerard zaczynał myśleć, patrząc na strapionego i wciąż dreptającego Franka.
-Nie, na nic takiego nie zwróciłem uwagi. Byłem zajęty, obgadywaniem ciebie- bezczelny uśmiech wypłynął na jego usta. Trochę na siłę, ale jednak starał się jakoś rozładować atmosferę. Gerard pokazał mu za to swój różowy język. Iero, żeby odgonić dwuznaczne myśli, zastanawiał się, skąd nagle u niego tyle odwagi przy Gerardzie? Wczoraj lewo mógł się wysłowić. Widać, dobrze się poczuł w roli, tego „stanowczego”.
-Dobra powróćmy- Frank znów zaczął dreptać, za Gerardem.
Ten jednak po chwili, nagle stanął doznając olśnienia. Nawet nie zwrócił  uwagi na to, że zaskoczony właściciel miodowych tęczówek wpadł na jego plecy. –Czarny koń…-powiedział powoli –Dlaczego od razu założyliśmy, że to osoba?!- krzyknął odwracając się do Iero, patrzącego na niego, jak na idiotę.
-A co, sądzisz, że czarny koń, to naprawdę czarny koń?- zapytał z powątpiewaniem –Jakoś tego nie widzę. Chyba, że przebraliby go za jednorożca, to wtedy sądzę, że młody bez zastanowienia by go dosiadł- wysilił się na żart, uświadamiający Gerardowi jego omylność.
-Jesteś tępym śledziem Iero- wysyczał ze zmrużonymi oczami i czerwieniejącymi policzkami. Po walce spojrzeń, każdy z nich powrócił do wydeptywania ścieżek w salonie. Parę minut intensywnego myślenia później, cisze przerwał alarm jakiegoś samochodu na zewnątrz. Gerard drgnął tylko, przestraszony nagłym dźwiękiem, za to Frank stanął na środku i pobladł.
-Wszystko w porządku?- zapytał podejrzliwie czerwonowłosy, patrząc jak Iero robi się biały jak kartka, ledwo łapiąc równowagę.
-Masz rację Gerard- szepnął przenosząc przerażone spojrzenie na zaciekawiony wzrok starszego –Czarny koń, to nie osoba. Czarny koń, to samochód. Czarny mercedes, stojący wczoraj pod moim domem- wydukał słabo, obserwując jak Gerard również robi się biały.
-Czarny mercedes?- zapytał cicho- Jesteś pewien?
-Tak mi się wdaje. Nie przyglądałem się, ale chyba mignął mi w oczach ten znaczek- odpowiedział siadając zrezygnowany na kanapie. Teraz poczucie winy dopadło i jego –Gdybym był bardziej rozważny, wyjrzał bym przez okno. Przecież ten samochód, stał dokładnie naprzeciwko mojego domu!
To moja wina, gdybym się nie upił i trzymał telefon przy sobie!- lamentował Iero, czując się cholernie winnym
-Telefon?- zdziwił się Gerard siadając koło niego. Trybiki w jego głowie zaczęły pracować, ale jeszcze nie wiedział, w jakim kościele dzwonią.
-Tak poprosiłem go, by wysłał mi SMS’a jak wróci do domu. Gdybym czekał przytomny, wszystko potoczyło by się szybciej. Moglibyśmy coś zdziałać wcześniej- z westchnieniem żalu padł głową na oparcie kanapy, starając się powstrzymać jakże niemęskie łzy.
-Nie tylko ty, powinieneś być wczoraj trzeźwy. To nie twoja wina. Ja jestem jego starszym bratem i ja jestem za to odpowiedzialny- szepnął jakby starając się go pocieszyć.
-Gerard, jakby człowiek wiedział, że się przewróci, to by się położył-odparował gardłowo, starając się usprawiedliwić jakoś ich oboje.
-Hm… Czarny mercedes- mruczał jakby co siebie, nadal próbując wysilić swoją czerwoną główkę- Wczoraj rano, widziałem jakiś czarny samochód pod domem, jak wychodziłem do szkoły- przypominał sobie, a dzwony zaczęły wyć niemożliwie głośno, tylko nadal nie wiedział gdzie…
-Chcesz powiedzieć, że jak wczoraj rano wychodziłeś do szkoły NAĆPANY, to widziałeś ten samochód- delikatna uwaga Iero, znów przysporzyła Gerardowi rumieńców.
-Ty nigdy nie przychodziłeś do szkoły nachlany?! Od razu wiać, ze lubisz pić!- warknął zdenerwowany, nie lubił jak wytykało mu się błędy.
-Tylko raz- szepnął na wspomnienie następstw tego czynu, zwracając uwagę Way’a –Przepraszam Gerard, po prostu jestem zdenerwowany- popatrzył żałośnie, na tak samo żałośnie wyglądającego chłopaka koło niego.
-Nie masz, za co, masz racje. Jestem tylko nic nie wartym ćpunem- westchnął również rzucając głową o oparcie. Tkwili tak chwile w tej pozycji zanim czerwonowłosym włosy nie poderwał się z jękiem. Już wiedział, w jakim kościele dzwonią te dzwony...


3 komentarze:

  1. Rozdział był fajniutki :D Tylko niestety jak wspomniałam już na fb, nie pamiętam poprzednich części. Może nie do końca 'nie pamiętam' jest odpowiednim określeniem, ile mam luki w pamięci do do poniektórych fragmentów ^^ Obiecuję, że dalej będę już na bieżąco :D

    -> http://red-like-a-blood.blogspot.com/ <-

    OdpowiedzUsuń
  2. Miałam już skomentować wczoraj, ale jakoś inaczej wyszło :D Przypomniałam sobie co nieco i bardzo się ciesze, że wróciłaś :} Opowiadanie ma magię :D No i What the fuck is this czarny mercedes? :P Niech to się rozwiąże :) I o ile się nie mylę, wspominałaś coś o tym,że masz już pomysł na kolejne opowiadanie :D Bardzo słusznie ^^ Z chęcią przeczytam, ale najpierw skończ to bo nie lubię zostawać w niepewności, a to jest świetne :)

    OdpowiedzUsuń
  3. kiedy coś dodasz ?

    OdpowiedzUsuń