piątek, 10 sierpnia 2012

Asleep or Dead. IX

~~~

FRANK

-Wtopa!- pisnąłem nieświadomie, zupełnie jak mała dziewczynka.
Wywołało to lekki uśmiech na twarzy osoby stojącej w drzwiach. Nietrudno było się domyślić, że była to mama Way. Musiała usłyszeć mój żałosny bełkot, który sprowadził ją aż do piwnicy. A nie wybaczcie, do pokoju Gerarda.
  Nagle na myśl o nim miałem ochotę warknąć. Nie wiem, czemu, ale byłem na niego zły. Moje inteligentne rozmyślania przerwał Mikey, który nadal patrząc na matkę odsunął mnie i sięgnął po walającą się na podłodze butelkę whisky. Po czym schował ją za siebie. Miałem ochotę się roześmiać, obserwując jego poczynania. Czy on naprawdę ma spowolnione odruchy, czy to jego reakcja na stres? Chwilę potem spojrzał na mnie z głupią miną, a ja parsknąłem niepohamowanym śmiechem. Matka Way’ów z westchnieniem przewróciła oczami i machnęła ręką byśmy poszli za nią na górę. Przestało mi być do śmiechu. Niechętnie, podreptałem jednak, za nadal niekontaktującym Mikey’m. Po drodze przelotnie spoglądając na drgające powieki Gerarda.
  Nie powiem, Way’owie to naprawdę dziwna rodzina. Najpierw przez pół godziny dostawaliśmy burę za to, że zerwaliśmy się z lekcji i, że piliśmy alkohol w piwnicy, wróć, w pokoju Gerarda. A potem jak zdołaliśmy wybąkać, że to przez tego ćpuńskiego wampira, którego mama Way nie zauważyła, obaj zostaliśmy obdarowani krótkim uściskiem, przeprosinami i zaproszeniem do kuchni na kawę. Tak oto, więc stałem już dobrą minutę w salonie przetwarzając wszystkie wydarzenia. Przestałem się już dziwić tej patologicznie dziwnej rodzinie i pomyślałem, że ta kawa to mi się jednak przyda.
  Resztę popołudnia spędziliśmy wesoło gawędząc i pomagając Donnie w przygotowaniu obiadu. Dowiedziałem się wreszcie, jak ma na imię mama Way. Niestety później, to ja dostałem zadanie zejścia do pieczary smoka i zawołania go na obiad. Powoli nie spiesząc się schodziłem po tych nierównych schodach, chcą jak najdłużej odwlec spotkanie z czerwonowłosym.Wiedziałem, że będziemy musieli pogadać i wyjaśnić parę rzeczy. Otwierając ciemne drzwi spodziewałem się zastać, nadal zakopanego w pościeli, śpiącego Gerarda. Jakież było moje zaskoczenie, gdy ujrzałem centralnie przed sobą goły tors chłopaka. Stanąłem jak wryty, wlepiając oczy w jego mostek. Swoja drogą nie miałem pojęcia, że jestem, AŻ TAK niski. Albo on AŻ TAK wysoki, żałośnie próbowałem pocieszyć sam siebie. Po krótkiej chwili skierowałem swoje zszokowane spojrzenie w górę i zobaczyłem, że Gerard również mi się przygląda.Tyle, że z ironicznym uśmiechem i lewą brwią podniesiona do góry, co niezwykle kontrastowało się z jego nadal rozczochranymi czerwonymi włosami. Zaraz, od kiedy ja zwracam uwagę na takie szczegóły?
-Ekhem- właściciel tej porannej fryzury postanowił jednak przerwać panującą między nami ciszę - Czyżbyś nigdy nie widział gołej klaty?- zapytał szczerząc się głupio. No naprawdę, mogłeś sobie darować…
-Widziałem i… eee, twoja mama woła na obiad- zająknąłem się. Brawa dla inteligencji Franka! Chłopie ty to Oskara kiedyś dostaniesz, naprawdę.
-A to fajnie, coś jeszcze? – zapytał z rozbawieniem przechylając głowę. Frank,ogarnij swoje gejowskie zapędy i wysłów, że się normalnie!
-Em… nie sądzisz, że powinniśmy pogadać?- i po cholerę popatrzyłeś na tę podłogę? Lepiej ci się, żyło bez świadomości, że Gerard ma na sobie jedynie bokserki. Czułem, jak moje policzki momentalnie pokrywają się czerwienią, godną koloru włosów starszego Way’a.
-Dobra, to usiądź sobie gdzieś. Ja się… ubiorę- ten głupi chichot, też mogłeś sobie darować. Naprawdę to wcale mi nie pomaga!
Dopiero, kiedy usłyszałem trzask zamykanych drzwi do łazienki odważyłem się podnieść oczy i odetchnąć. Dlaczego on tak na mnie działał? Zapominałem języka w gębie, kiedy świdrował mnie tymi swoimi czekoladowymi tęczówkami. Trzeba będzie, albo podszkolić nowego Franka, albo dać znów wyjść na powierzchnie tej małej ciapie i się nie męczyć. Cholera…
 Rozejrzałem się po pokoju. Z pozoru nic nadzwyczajnego. Ciemne ściany, prawie w całości pokrywały szkice, rysunki i plakaty. Po podłodze walały się butelki, pudełka po pizzy, ciuchy, komiksy i jeszcze więcej rysunków. Chłopak miał niezły zapał. Tam gdzieś w kącie zauważyłem szafkę z płytami, co od razu przykuło moja uwagę. Okazało się, że bracia Way mają taki sam gust i identyczny, jak mój. Większość moich ulubionych zespołów i parę tych, których nie znałem. Może kiedyś mi pożyczy te płyty? Słysząc, jak chłopak krząta się po łazience, powróciłem do kontemplacji nad jego pokojem. Podobno, pokój może bardzo wiele opowiedzieć o właścicielu.Wnioskuję z tego, że Gerard jest raczej skrytym artystą o ponurym nastawieniu do życia. No i narkomanem, stwierdziłem patrząc na pusty woreczek koło łóżka. Swoja drogą, cholerny bałaganiarz z niego, ja nie umiałbym, żyć w takim syfie. Ale podobno tylko geniusz panuje nad chaosem, a nie wydaje mi się by czerwonowłosy nim był. Chociaż talent miał, to trzeba przyznać. A propos, czy Mikey nie wspominał o jakimś szkicowniku? Zaciekawiony zacząłem rozglądać się po podłodze i cóż za sukces! Odnalazłem czarny zeszyt, tuż koło nogi łóżka. Z lekkim obrzydzeniem, odgarnąłem rozkopaną pościel i sadowiąc się na samym brzegu łóżka, zacząłem przeglądać. Ja, ja, ja… o i cóż za zaskoczenie, znowu ja! Czy ten gość ma jakąś obsesję? Serio zaczynam się martwić. Fakt rysunki były genialne, niczym fotografie, jednak z lekka przerażające. Ja w kałuży krwi, ja z rozciętym policzkiem, ja w karetce z domalowanymi czarnymi obwódkami wokoło oczu, podpięty do jakiś maszyn. Niczym jakiś upiór, z lekka groteskowy. Jednak bądź, co bądź podobieństwo idealne. Zapatrzony w te wszystkie szkice, nie zauważyłem, kiedy Way podszedł do mnie. Dopiero, gdy kucał i strzyknęły mu kolana z przerażeniem poderwałem głowę znad zeszytu. Swoja drogą, te jego tęczówki koloru czekolady są… pyszne, nawet gdy zabija mnie wzrokiem.
-Wybacz- uśmiechnąłem się nieśmiało, zamykając zeszyt i podając go chmurnemu Gerardowi – A tak w ogóle to masz fajny pokój- palnąłem bez sensu.
-To piwnica- odpowiedział trochę zdziwiony odkładając szkicownik, na równie zaśmiecone biurko-  Ale chyba nie o moim pokoju chciałeś gadać?- popatrzył sceptycznie, na moją skuloną postać na łóżku-Frank, ja nie gryzę, nie musisz się mnie bać- westchnął.
Drgnąłem na dźwięk swojego imienia. Nie to, że się go bałem on po prostu mnie onieśmielał, nawet nie wiedziałem, dlaczego.
-Nie boję się- mruknąłem wstając nadal zagapiony w brudną podłogę. Nie wiem, jak można być takim niechlujem.
-To, dlaczego na mnie nie spojrzysz?- jak na zawołanie podniosłem na niego wzrok. Opierał się o biurko, znów tak zabawnie przechylając głowę. Frank, o czym ty myślisz!
-Patrzę- warknąłem, kiedy prowadziliśmy walkę spojrzeń. Dobrze, że już się nie uśmiechał.
-Teraz możemy pogadać- o jednak nie, znów postanowił się ironicznie uśmiechnąć. Zaraz, go jebnę...- To, jaki masz problem mały?- pałka się przegła, panie Way.
-Nie jestem MAŁY!- krzyknąłem na niego, wywołując chwilowy szok na jego wstrętnej buźce. Zaraz potem zaczął się histerycznie śmiać.
-Pogadamy jak wytrzeźwiejesz, ćpunie!- warknąłem i popędziłem na górę, nadal słysząc jego śmiech. Czy to takie zabawne, wyśmiewać się z czyjegoś wzrostu?! Dobra mam kompleksy, w końcu kiedyś byłem dręczonym anorektykiem. Sam jestem skurwysynem, ale on niszczył całą moją reputację i wyćwiczony cynizm jednym spojrzeniem! Co,do cholery, on w sobie takiego miał? Warcząc pod nosem, wparowałem do kuchni, olewając zdziwione spojrzenie Mikey’go i zasiadając na jednym z wolnych krzeseł. Chwilę potem, do pomieszczenia wszedł nadal chichrający się Gerard. Dajcie mi nóż!
-Czego się cieszysz bucu?- zgasił go młodszy brat. Uśmiechnąłem się triumfalnie i aż miałem ochotę mu pogratulować.
-Nie twój zakichany interes, patałachu- mruknął starszy siadając naprzeciwko mnie- Co na obiad?
-Nic dla ciebie- odpowiedział fan jednorożców mrużąc zabawnie oczy.
Musiałem schować swój uśmiech za szklanką soku, Donna zaś tylko westchnęła stawiając przed nami smakowicie pachnące spaghetti. Nakładając sobie porcję sosu, prawie wywaliłem ją na podłogę, kiedy poczułem pod stołem kopnięcie. Ze złością spojrzałem na, znów wyszczerzonego, starszego Way’a.
-Czy ty masz jakiś szczękościsk, że się tak ciągle szczerzysz?- dobra nie miałem zamiaru tego mówić na głos, niechcący się wymsknęło. Poczułem, że moje policzki znów czerwienieją, gdy reszta Way’ów przerywając posiłek spojrzała na mnie zdziwiona. Już miałem zacząć przepraszać, gdy Donna się wtrąciła.
-Nie skarbie, on zawsze tak ma jak się naćpa- mruknęła patrząc z dezaprobatą na starszego syna, który zrobił skwaszoną minę. Pomińmy to, że zupełnie nieznana mi matka mojego kumpla, mówi do mnie skarbie zaraz po tym, jak piłem whisky w jej piwnicy. Najwyraźniej chyba, nigdy nie nadążę za tą rodziną. Do końca posiłku nikt z nas się już nie odezwał.
   Po obiedzie, gdy Gerard posyłając mi długie spojrzenie, zniknął w tej swojej jaskini, postanowiłem się ulotnić. Za dużo wrażeń, jak na jeden dzień. Mikey, jako dobry przyjaciel postanowił, mnie odprowadzić, w sumie nawet się cieszyłem. Jednak nie miałem pojęcia, jak będę potem tego żałować.
Całą drogę narzekaliśmy na Gerarda, nie poruszając tematu mojej przeszłości.
-Nie wiem, dlaczego taki jest. To chyba przez te włosy- skrzywił się młody-Wcześniej jak ćpał, to po prostu był utopiony w swoich smutkach i depresji- o nowy fakt, czyli nie tylko ja mam uzależnienie po „smutkach i depresji”, coś nas łączy- Włosy przefarbował wraz z postanowieniem odwyku. Potem poznał ciebie, znów zaczął ćpać i w końcu teraz to on robi za skurwysyna. Masz konkurencję chłopie- zaśmiał się patrząc na mnie z góry. Zresztą, jak większość. Nienawidziłem swojego wzrostu.
-Nie mam zamiaru dać się wygryźć. Myślałem, że nawet miły z niego chłopak, w końcu uratował mi życie, a okazuję się cynicznym i ironicznym dupkiem. Nie spodziewałem się tego, chociaż wielu rzeczy się nie spodziewałem. Tyle się dziś dowiedziałem!- zawsze, jak coś mnie podnieca to strasznie gestykuluję. Chyba naprawdę, siebie nie lubię- Myślałem, że ty to taki niepozorny, niewinny chłopczyk jesteś, a za kołnierzem, to aż ci się kurzy. Nie wiedziałem, że mój wybawca ćpa, a co dopiero, że jest twoim bratem. Poza tym, nie sądziłem, że jest taki chamski. Przynajmniej będę miał, na kim ćwiczyć- taa, sam siebie próbowałem oszukać. Przecież, ja się wysłowić przy nim nie mogę.
-Eh… oboje mamy przesrane życie Frankie. Twoja matka, ma cię w dupie. Przypomina sobie o synu tylko wtedy, gdy coś ci się stanie. Miałeś ciężki rok i uzależniłeś się od wódki. Oboje nie mamy ojców. Ja przynajmniej matkę mam spoko, ale za to mój 17-letni brat jest ćpunem. Cholera…
-Przejebane- powiedziałem wyciągając fajki z kieszeni- Zaraz, powiedziałeś, że Gerard ma 17 lat?- zapytałem, częstując kolegę.
-No tak- odparł w zamyśleniu wyciągając z paczki papierosa.
-To dlaczego, chodzi ze mną do klasy?- mruknąłem, podpalając fajka.
-Bo przez swoją głupotę, czytaj narkomaństwo, nie zdał w tamtym roku- wyjaśnił zaciągając się. Aha, czyli mamy świętą trójce. 15-letni palacz, 16-letni alkoholik i 17-letni narkoman. Cuudnie…
-Nie musisz być dwulicowym chamem Frankie- zagaił młody- Ja żyję w cieniu, nie odzywam się i nikt mnie nie gnębi. Mógłbyś spróbować przestać gwiazdorzyć -zgarbiłem się, próbując zapaść się w siebie.
-Mikey, to nie takie łatwe…
-Frank ja wiem, że ktoś zrobił ci krzywdę i to ogromną. Wiem, jak ciężko jest pokonać swój lęk i strach. Nic ci nie nakazuję, ale jestem twoim przyjacielem i cokolwiek by nie było, chce ci pomóc. Ciągle komuś pomagam…
-Wiem Mikey, jesteś najlepszym kumplem i bratem na świecie, ale minie trochę czasu zanim się pozbieram. To wszystko jest takie nowe, niezabliźnione. Żeś sobie dowalił. Nie dość, że brat narkoman to jeszcze przyjaciel alkoholik po chorobie psychicznej- tyle, żalu miałem w sobie. Do całego świata, za całe zło. Do moich prześladowców, rodziców, za to, że nie umieją mi pomóc. A teraz najbardziej do Gerarda. Gdzieś tam w sobie miałem nadzieję, że będzie… tak po prostu lepszy. By chociaż on, mój wybawca wniósł trochę ciepłego koloru czekolady, do mojego życia. Jednak się pomyliłem, on siedzi w jeszcze większym bagnie niż ja.Znów miałem ochotę się rozryczeć. Jesteś żałosny Frank. Zgniatając kulturalnie peta, w żalu, że śmietnik jest za daleko, Mikey uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco. Swoją drogą ciekawe skąd on ma w sobie takie pokłady dobroci. Zawsze najlepszy pomocnik. W głowie zaczęła się mi kształtować myśl, że może dzięki niemu uda mi się pokonać demony przeszłości.
Resztę drogi pokonaliśmy w ciszy, obserwując jak powoli niebezpieczne ulice Newark pogrążają się w ciemności. Kątem oka zauważyłem, że pod moim domem stoi jakiś czarny, wyglądający na drogi, samochód. Jednak nie zwróciłem na niego większej uwagi. Pożegnałem się z młodym, prosząc by napisał do mnie, jak wróci do domu i wszedłem do pogrążonego w mroku mieszkania. Po drodze zahaczyłem o barek matki, nawet nie zaglądając do kuchni. Po raz kolejny zamiast jedzenia wybieram wódkę. Wchodząc po schodach do swojego pokoju, pomyślałem, że to będzie długa noc. A na walkę z myślami, najlepsza jest właśnie wódka. Rozumiałem Gerarda, w końcu byłem takim samym, jak on uzależnionym, pełnym demonów przeszłości, zwykłym, zagubionym nastolatkiem. Obaj jesteśmy tak samo żałośni…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz