piątek, 10 sierpnia 2012

Asleep or Dead. VI

~~~

Przechadzałem się po szkolnym boisku, po raz kolejny rozmyślając o tajemniczym czerwonowłosym chłopaku. Drugi tydzień nie było go w szkole i nikt nie wiedział, dlaczego.Udało mi się dowiedzieć, że chodzi tu jego młodszy brat, ale nikt nie wiedział,który to. Zresztą nie powinno go to obchodzić. Chciał podziękować a on się ulotnił, już drugi raz. Nie będzie za nim biegał, zwisało mu to. Coraz bardziej przywiązywał się do swojej drugiej natury skurwysyna. To jest fajne, jak młodsze dzieciaki się ciebie boją, a nawet ci ze starszych klas czują respekt. Frank,więc pławił się w sławie i laskach. Tak znów powrócił do podbojów pań. Mimo iż sam siebie łapał na tym, że przygląda się chłopakom na wf wiedział, że jeżeli się znów zdradzi będzie skończony, tak jak w tamtej szkole. Udawał, więc, że leci na wszystko, co się rusza i podrywał każdą napotkaną laskę. Nawet śmieszne było jak dziewczyny prawie mdlały na korytarzu, gdy do nich podchodził.Wiedział, że był uroczy, ale że aż tak? Zaśmiał się do siebie robiąc kolejne kółko na bieżni. Teraz aktualnie trwała geografia, której nie cierpiał, więc urwał się by pomyśleć. Jednak chyba nie tylko on postanowił się zerwać z lekcji, bo po chwili usłyszał przekleństwa, śmiechy i piskliwe krzyki. Na chwilę z jego wnętrza wybudził się stary pomocny Frankie i podbiegł za szkolny budynek Sali gimnastycznej zobaczyć, co się dzieje. Nie mało go to zdziwiło, bo po piskliwych krzykach myślał, że to znów trzecioklasiści biją, jakąś dziewczynkę,by oddała im kasę, ale zamiast dziewczynki zobaczył chłopaków z równoległej klasy, z którymi nie bardzo się lubił i jakiegoś fajtłapowatego okularnika, którego okładali.
-Ej zostawcie go!- przed oczami automatycznie stanęła mu scena gdy to on był tak bity…
-Bo co nam zrobisz Iero?- krzyknął jeden z dryblasów, który trzymał chudzielca,gdy reszta okładała go pięściami. Kiedy z kolejnym ciosem młodemu poleciała krew z nosa, poczuł jakby to on sam był na jego miejscu, de javu.
-Poza tym Iero od kiedy ty się przejmujesz takimi kujonami?- ogólny śmiech 4frajerów zlał się z kolejnym jękiem bladego jak ściana okularnika.
-Zostawcie go, mówię po raz ostatni!- krzyknął, tak naprawdę nie wiedział, coby im zrobił, jednak furia jaka go ogarnęła musiała być dość widoczna. Bo najwyższy z nich kopnął już leżącego na betonie zakrwawionego chudzielca i poszli klnąc pod nosami. Frank sam zdziwił się, że miał aż taką siłę rażenia.Przecież nawet jeden z nich by sobie z nim spokojnie poradził. Oni byli napakowani i wysocy a on miał ledwo 165 wzrostu i był dość drobny.
-Jednak nie ma to jak respekt- uśmiechnął się do ciebie, ale zaraz zorientował się,że nie miał stać i się podziwiać tylko pomóc jęczącemu małolatowi. Podbiegł do niego i wyciągając chusteczkę pomógł mu usiąść i jako tako tamować krwawiący nos.
-Jak masz na imię?- Iero poniekąd czuł się za niego odpowiedzialny, był w końcu od niego starszy, chociaż na pewno niższy.
-Mikey- wycharczał nie parząc na niego i poprawiając posiniaczona ręką okulary.
-Czemu oni cię pobili?- Frankowi nie mieściło się to w głowie, przecież nie wyglądał na pedała, a przecież tylko taką przemoc znał.
-Bo jestem kujonem, bo noszę okulary, bo jestem chudy, bo lubię jednorożce, bo jestem dziwny- wysyczał z żalem Mikey
-Może mi nie uwierzysz, ale dokładnie wiem jak się czujesz- westchnął Frank podając mu rękę
-Masz rację nie wierzę- młody był nastawiony do niego nieprzyjaźnie, mimo iż uratował mu skórę, ale jednak chwycił wyciągniętą rękę.
-Tak właśnie sobie pomyślałem- pokręcił głową i spojrzał do góry. O tak Mikey był od niego wyższy i to prawie o głowę- Chodź jednorożcu trzeba cię zaprowadzić do pielęgniar…
-NIE! Nigdzie nie idę!- szybko zaprzeczył młodszy
-Ale twój nos, może być złamany- Frank zdziwił się tym nagłym wybuchem chudzielca.
-To nic, nie pierwszy raz mnie pobili, w razie, co starszy brat pojedzie ze mną do lekarza- wyjaśnił nadal lekko przestraszony wizytą u szkolnej pielęgniarki Mikey.
-Okej, to chociaż pozwól, że odprowadzę cię do domu, będę spokojniejszy- waliło go to, że znów opuści ostatnie 3 lekcje. Sam nie wiedział, czemu mu pomaga, ten chudy fanatyk jednorożców, co zaciekawił. I tak jakby czytając mu w myślach zapytał.
-Czemu mi pomagasz? Ty chyba raczej wyśmiewasz, a nie podajesz pomocną dłoń?-podejrzliwe spojrzenie Mikey’a przeszyło Franka na wskroś
-Już mówiłem, wiem jak to jest być dręczonym, nic fajnego…
-To, dlaczego ty dręczysz?- logika niższego szpanera była dla Mikey’go zbyt niejasna
-Wiem, że słowa często ranią bardziej niż pięści, jednak sam byłem często bity,a raz ledwo się obudziłem. Gdyby nie pomoc jakiegoś przechodnia, to tobie też nie miałby kto pomóc- spojrzał na zaskoczoną twarz „kolegi”- Sam nie jestem fair, bo fakt wyśmiewam czasem ludzi, jednak nigdy bym nikogo nie uderzył…
Mikey nie miał pojęcia, że to właśnie przez tego chłopaka jego brat znów ćpa,bo być może gdyby wiedział, nigdy by nie zrobił tego co zamierza.
-To może zaczniemy jeszcze raz? Jestem Mikey- stanął i wyciągnął dłoń w kierunku zaskoczonego starszego kolegi.
-Jestem Frank- na chwilę na jego twarzy znów pojawił się ten szczery uśmiech wiecznej przylepy, a młodszy aż się rozczulił. Poznał nowego kolegę i to jeszcze takiego,którego większość szkoły się boi. Może już nigdy nikt go nie pobije? Ciche marzenia, że Frank jednak będzie się do niego odzywał w szkole zakiełkowały w jego umyśle. Cała droga minęła im na opowiadaniu o sobie. Frank dowiedział się,że Mikey słucha takiej samej muzyki, co on, gra na basie, nosi glany, uwielbia jednorożce i jest dość skrytym rok młodszym chłopakiem. Mikey zaś dowiedział się, że Frank gra na gitarze elektrycznej, lubi ostrego rocka i tak naprawdę jest przemiłym uroczym małym gnomem ( to skojarzenie jest chyba rodzinne nie?). Zastanawiało go czemu, Frank tak udaje, jednak wiedział, że skoro go bili to chyba nie były najlepsze wspomnienia. Nie chciał pytać, wolał aż sam mu powie.
Droga, którą pokonywał w zaledwie 20 minut teraz zajęła im prawie dwie godziny.Tak byli zajęci sobą, że nie zauważyli, że prawie całą drogę mijał ich ten sam czarny mercedes. Gdyby nie to, Mikey pewnie by go zauważył. Nie zaprzątali sobie tym głowy śmiejąc się, z tego, że nawet komiksy czytają takie same. Wprawdzie młodszy trochę koloryzował, bo te komiksy czytał Gerard, ale znał trochę fabułę, więc mógł się popisać. Wracając do domu Frank czuł się szczęśliwy. Pierwszy raz od dwóch tygodni nie musiał udawać, czuł, że przyjaźń z młodym może się rozwinąć. Ba, on tego chciał! Dzięki niemu mógł choć na chwilę oderwać się od rozmyślań nad czerwonowłosym, może nie wszystko stracone?

***
Wiedział, że matka nie pozwoli mu spędzić całego życia w łóżku, więc po trzech tygodniach „choroby” musiał wrócić do tej jebanej budy. Jedyne, co go cieszyło, to, to, że Mikes znalazł sobie przyjaciela. Nie chciał mu powiedzieć, kto to, więc nie naciskał. Jednak zauważył, że młody już nie mówi o tym „aroganckim dupku” jakby zupełnie przestał istnieć. Może gdyby Gerard nie miał tak zaćpanego mózgu złożyłby te kawałki w całość, jednak on nawet nie potrafił odróżnić książki od polskiego od biologii, więc pakując się do szkoły postanowił wziąć tylko jeden zeszyt do wszystkiego, no i oczywiście jego nie odłączny czarny szkicownik pełen małego gnoma. Zupełnie zignorował dzwoniący od 3 dni telefon. Za pewnie to Jeff się do niego dobijał, i pewnie gdyby nie był tak zaćpany, przypomniałby sobie, że z dealerem a w dodatku z szefem gangu narkotykowego się nie zaczyna. Może gdyby od dwóch tygodni nie ćpał i może gdyby teraz nie zaćpał przed wyjściem do szkoły zobaczył by czarnego mercedesa naprzeciwko swojego domu. Jednak on był tylko słabym zaćpanym siedemnastolatkiem, który potrzebował mocnego bodźca by wyrwać się z cudownych macek heroiny…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz