piątek, 10 sierpnia 2012

Asleep or Dead. III

~~~

-Ciało ludzkie zaczyna rozkładać się cztery minuty po śmierci. Coś, co kiedyś było siedliskiem życia, przechodzi teraz ostatnią metamorfozę. Zaczyna trawić samo siebie. Komórki rozpuszczają się od środka. Tkanki zmieniają się w ciecz, potem w gaz. Już martwe, ciało staje się stołem biesiadnym dla innych organizmów. Najpierw dla bakterii, potem dla owadów. Dla much. Muchy składają jaja, z jaj wylęgają się larwy. Larwy zjadają bogatą w składniki pokarmowe pożywkę, następnie migrują. Opuszczają ciało w składnym szyku, w zwartym pochodzie, który podąża zawsze na południe. Czasem na południowy wschód lub południowy zachód, ale nigdy na północ. Nikt nie wie, dlaczego.

-Gerard błagam przestań, ja jem! Zaraz się porzygam…
Jęknął zielony na twarzy Mikey z obrzydzeniem odsuwając od siebie muffina –Wiesz, co ty naprawdę jesteś psychiczny.
Oznajmił i tak znany wszystkim fakt, patrząc sceptycznie na nowy nabytek jego brata. Niezwykle ciekawą książkę Pt. Chemia Śmierci. No naprawdę przezabawne…
-Nie chcesz, nie słuchaj.
 Mruknął niczym rozkapryszone dziecko czarnowłosy. Właściwe od tygodnia tak właśnie brzmiał, jak rozkapryszony, wiecznie niezadowolony dzieciak. Czemu? Bo od tygodnia nie ćpał. Zachowywał się jak kobieta w ciąży. Nic mu nie pasowało, wszystko było bee, i na nie. Mikey był zdziwiony, że w ogóle udało mu się go wyciągnąć na miasto. Od 7 dni siedział, zamknięty w swoim, czystym już, pokoju i tworzył. Jedynie to pozwalało mu jako tako zastąpić kokainę. Przynajmniej jak poświęcał się pracy zapominał. Tworzył komiksy, pisał piosenki, katował swojego iPod’a. A przede wszystkim był nieznośny. Jak ktoś spróbował się do niego odezwać, warczał, gryzł i kopał. Dosłownie. Blondyn do dziś ma sinika, po tym jak próbował mu wcisnąć obiad, po 2 dniach niejedzenia. Nie dość, że zarobił kopniaka a spaghetti wylądowało na jego głowie to jeszcze dostał burę, że przeszkadza artyście. Był wkurzony, ale to przemilczał. W końcu sam chciał by Gerard przestał ćpać, niestety coś za coś. Czarnowłosy nawet nie zamierzał mu tego ułatwiać, nie chciał być grzeczny, miły i uczynny. Zresztą nawet nie potrafił, cokolwiek by nie zrobił, zawsze coś go wkurzało. A to, że pies szczeka, a to, że ołówek mu się złamał, a to, że mu się piosenka skończyła a przecież była taka fajna. Rzeczywiście zachowywał się jak kobieta w ciąży. A to wkurzało go jeszcze bardziej. Chodził wiecznie rozdrażniony. Nie chciał dać Mikey’mu pełnego popisu narkomana na głodzie, więc zamykał się w pokoju i chciał to wszystko przeczekać. Było mu cholernie ciężko, zwłaszcza, że młody wyjątkowo lubił mu przeszkadzać, co irytował go jeszcze bardziej. Nie znosił tego. Nie dość, że męczyły go wspomnienia, ból, nie dość, że był na głodzie to ten mały blondas jeszcze bardziej go denerwował. Ale, że postanowił zrekompensować Mikey’mu tego kopniaka, poszedł z nim do tego centrum. Nie lubił tłumów, nie lubił ostrego słonecznego światła, było mu gorąco i ciągle marudził. Młody myślał, że sam go za chwilę kopnie. Nienawidził jak ktoś marudził a czarnowłosy zachowywał się jak rozkapryszony bachor. Nic mu nie pasowało! Do chwili, gdy weszli do księgarni kupić jakieś podręczniki, bo w końcu za niespełna dwa tygodnie zaczyna się szkoła. Gerard wolał nawet o tym nie myśleć. Ale gdy tylko weszli jego wzrok przykuła nieduża reklama nowej książki. Zawsze zwracał uwagę na szczegóły. „Chemia Śmierci”, głosił spory krwistoczerwony napis na białej okładce. Jego dwa ulubione słowa. Najbardziej, przez niego, lubianym przedmiotem, zaraz po sztuce była chemia, a na punkcie śmierci miał obsesję odkąd tylko pamiętał. Niezwykle zaabsorbowany z rosnącym zachwytem na twarzy czytał pierwszą stronę, którą raczył przytoczyć Mikey’mu właśnie teraz, gdy po skończonych zakupach siedzieli w Starbuck’sie i popijali mrożoną kawę.

-Ja wiem, że ciebie kręcą klimaty rozkładających się ciał, i tym podobnych, idealną książkę sobie kupiłeś, ale mnie w to nie mieszaj. Ja dziękuje, nie lubię!     Blondyn zmarszczył nos, patrząc bykiem na Gerarda. Czarnowłosy wiedział, że jego brat się zirytował, bo zawsze marszczył nos jak go coś irytowało. A jako, że był jego starszym bratem i lubił mu czasem podokuczać, z chamskim uśmiechem, przekrzywił głowę i ostentacyjnie zabrał się za czytanie dalszej części. Jednak, gdy tylko zdążył wypowiedzieć pierwsze zdanie, Mikey brutalnie zabrał mu książę i zdzielił nią go w łeb. I z zadowoleniem stwierdził, że Gerard pierwszy raz od tylu miesięcy się śmieje. Tak prawdziwe, czystym trochę dziecięcym śmiechem. Wiedział, że jest mu ciężko, więc tym bardziej ucieszył się, że zaszli już tak daleko.
-I z czego się tak cieszysz kretynie? Warknął już nierozbawiony Gerard, gdy blondyn uśmiechał się do niego pełną gębą.
-Uwielbiam twoje wahania nastrojów. Westchną Mikey i powrócił do pałaszowania swojej muffinki. Nagle wzrok Gerarda powędrował na dwójkę punk’ów idących sobie chwiejnie środkiem chodnika. Widział, że byli naćpani, i zazdrościł im tej beztroski, zapomnienia. Jak mu tego brakowało…
Jednak obiecał sobie, babci i przede wszystkim młodemu. Nie mógł go zawieść, już za dużo przez niego wycierpiał. Z jeszcze większym bólem i żalem odwrócił wzrok, jednak napotkał zmartwione oczy blondyna i szybko zapatrzył się na swoją babeczkę z wiśniami. Nagle jakby wpadł mu do głowy jakiś pomysł przekrzywił na bok głowę kontemplując nad tymi czerwonymi wiśniami, a potem popatrzył na czerwone litery na okładce książki i z powrotem na babeczkę. Poderwał się z krzesła i zabierają wszystkie zakupy pociągnął otępiałego blondyna w sobie tylko znaną stronę…

***

-Gerard czyś ty oszalał?! Wykrzyknął Mikey, gdy tylko zobaczył wychodzącego od fryzjera brata.
-Nie, nie oszalałem i przestań się wydzierać oszołomie. Warknął niezadowolony z efektu już nie czarnowłosy.
-Przecież… przecież ty masz na głowie jajecznice! Wybuchnął gromkim śmiechem blondyn.
-Zamknij się! To tylko chwilowe! Krzyczał zirytowany do granic możliwości Gerard.
-Tak, tak, jeszcze tylko trochę bekonu i masz całe śniadanie. Pokładał się ze śmiechu młodszy brat, zresztą całą drogę powrotną się zaśmiewał, bo chowający się pod kapturem Gerard nie chciał mu zdradzić, jaki będzie efekt końcowy.
Jajecznicowłosy wkurzony do granic możliwości z wymownym trzaśnięciem drzwi od swojego pokoju, walną się na wyrko i z mniejszą już złością pogrążył się w rozkładających się trupach.

Obudził się zalany potem i przestraszył się trzaśnięcia, jaki wydała spadająca z jego brzucha książka. Nienawidził tych koszmarów, od tygodnia, ciągle te same. Jedynie sceneria się zmieniała. Dziś pod wpływem uroczej lektury znalazł się na cmentarzu, a Kate była pięknie ubraną panną młodą stojącą na szczycie pagórka wśród małych połamanych tablic. Uśmiechała się do niego delikatnie, chciał do niej podbiec, przytulić by znów było jak dawniej. By znów mogli być przyjaciółmi a on nigdy nie został by przez nią tak dogłębnie zraniony. Ale nie, nie mógł podbiec, znowu był uziemiony. Dziś jego chory umysł zrobił z niego rozkładające się zombie na wpół nadal wkopane w ziemię. Tuż przed nim był rozwalający się nagrobek z zacierającym się napisem „ Byłem kiedyś takim jak ty. Takim jak ja będziesz kiedyś ty” głosił wieloznaczny napis. Nie zwrócił na niego większej uwagi. A potem obok Kate pojawił się… on. Ten, którego ona pokochała zostawiając tak okrutnie Gerarda. Krzyczał, błagał jednak z jego ust nie wydobywał się żaden dźwięk. A oni śmiejąc się szyderczo odwrócili się i poszli sobie. Tak po prostu, tak jak było naprawdę. Długo jeszcze za nimi krzyczał jednak, gdy zobaczył, że z jego ust wyskakują wielkie, żółte, opasłe larwy sam siebie się przestraszył i po raz kolejny obudził się z poczuciem winy, że to wszystko przez niego. Zawsze się obwiniał, od początku siebie winił za to, że Kate tak po prostu go zostawiła i odeszła z... tym. Nie potrafił, nie umiał, wszystko znów się na niego waliło. Ona, wyjazd babci, a na dole matka znów kłóciła się z ojcem, choć była 2 w nocy. Nie chciał się już męczyć. Zza szafy wyciągnął ostatni woreczek, jakiego nie pokazał Mikey’mu. Był ugodowy chciał się zmienić, ale był też narkomanem. Nie mógł tak po prostu dobrowolnie odciąć się od swojego „szczęścia”. Za bardzo go ciągnęło, tak pragnął... I jeszcze ci beztroscy narkomani, on też znowu być taki jak oni. Gdy układał sobie swoją ścieżkę zapomnienia, w myślach błagał i przepraszał Mikey’go i babcie, za to, że znów złamał obietnice. Był tylko nic nie wartym cierpiącym narkomanem, nie wiedział, czym oni się tak przejmują. A gdy zaczynał czuć już od tak dawna upragnione otępienie, ostatnia inteligentna myśl błysnęła w jego chorym umyśle. Kate i ten jej fagas uciekli do Brazylii. Bo przecież larwy zawsze podążają na południe…

***

Sam nie wiedział, co tutaj robi, co jemu robią. Białe kitle migały mu przed oczami, za jasna lampa raziła w oczy, ktoś coś krzyczał, coś go biło w piersi. Na wpół przytomny, przewalał oczami z jednego kąta w drugi, było mu zimno. Zalewała go ciemność, nie mógł dłużej wytrzymać, tak bardzo chciał nic nie czuć. Wszystko go bolało a oni jeszcze bardziej go bili, kuli. Chciał krzyknąć by przestali, by go już nie męczyli, by dali mu wreszcie spokój. Zamknął oczy, jednak, gdy tylko to zrobił, usłyszał jeszcze więcej krzyków, znów zaczęli go tłuc. Chciał otworzyć powieki, by, choć trochę się uciszyli jednak nie miał na to siły, tak bardzo się starał. Zawsze walczył, jednak z czasem brakowało już sił…
Gdy tyko chłopak błysnął białkami oczu, wiedzieli, że jest źle. Tracili go, bo dopóki był w miarę przytomny i kontaktowy były duże szanse na odratowanie go, jednak, gdy tylko stracił przytomność jego życie z każdą chwilą przelatywało im przez palce razem z krwią. Młody chłopak, walczył dzielnie, jednak jego ciało nie miało już siły. Mózg przestawał pracować, serce zwalniało. Rzucili na chwilę opatrywanie jego innych obrażeń, by móc podłączyć go do elektro wstrząsów. Z każdym kolejnym porażeniem, moc rosła a jego serce nieubłaganie zwalniało.
Jego myśli krążyły w pół mroku, nadal walczył, nadal nie miał zamiaru się poddać, nawet, jeśli jego ciało chciało przestać. Przecież kochał życie. Tego do nauczyli…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz