~~~
-Ciało ludzkie
zaczyna rozkładać się cztery minuty po śmierci. Coś, co kiedyś było
siedliskiem życia, przechodzi teraz ostatnią metamorfozę. Zaczyna trawić
samo siebie. Komórki rozpuszczają się od środka. Tkanki zmieniają się w
ciecz, potem w gaz. Już martwe, ciało staje się stołem biesiadnym dla
innych organizmów. Najpierw dla bakterii, potem dla owadów. Dla much.
Muchy składają jaja, z jaj wylęgają się larwy. Larwy zjadają bogatą w
składniki pokarmowe pożywkę, następnie migrują. Opuszczają ciało w
składnym szyku, w zwartym pochodzie, który podąża zawsze na południe.
Czasem na południowy wschód lub południowy zachód, ale nigdy na północ.
Nikt nie wie, dlaczego.
-Gerard błagam przestań, ja jem! Zaraz się porzygam…
Jęknął zielony na twarzy Mikey z obrzydzeniem odsuwając od siebie muffina –Wiesz, co ty naprawdę jesteś psychiczny.
Oznajmił
i tak znany wszystkim fakt, patrząc sceptycznie na nowy nabytek jego
brata. Niezwykle ciekawą książkę Pt. Chemia Śmierci. No naprawdę
przezabawne…
-Nie chcesz, nie słuchaj.
Mruknął
niczym rozkapryszone dziecko czarnowłosy. Właściwe od tygodnia tak
właśnie brzmiał, jak rozkapryszony, wiecznie niezadowolony dzieciak.
Czemu? Bo od tygodnia nie ćpał. Zachowywał się jak kobieta w ciąży. Nic
mu nie pasowało, wszystko było bee, i na nie. Mikey był zdziwiony, że w
ogóle udało mu się go wyciągnąć na miasto. Od 7 dni siedział, zamknięty w
swoim, czystym już, pokoju i tworzył. Jedynie to pozwalało mu jako tako
zastąpić kokainę. Przynajmniej jak poświęcał się pracy zapominał.
Tworzył komiksy, pisał piosenki, katował swojego iPod’a. A przede
wszystkim był nieznośny. Jak ktoś spróbował się do niego odezwać,
warczał, gryzł i kopał. Dosłownie. Blondyn do dziś ma sinika, po tym jak
próbował mu wcisnąć obiad, po 2 dniach niejedzenia. Nie dość, że
zarobił kopniaka a spaghetti wylądowało na jego głowie to jeszcze dostał
burę, że przeszkadza artyście. Był wkurzony, ale to przemilczał. W
końcu sam chciał by Gerard przestał ćpać, niestety coś za coś.
Czarnowłosy nawet nie zamierzał mu tego ułatwiać, nie chciał być
grzeczny, miły i uczynny. Zresztą nawet nie potrafił, cokolwiek by nie
zrobił, zawsze coś go wkurzało. A to, że pies szczeka, a to, że ołówek
mu się złamał, a to, że mu się piosenka skończyła a przecież była taka
fajna. Rzeczywiście zachowywał się jak kobieta w ciąży. A to wkurzało go
jeszcze bardziej. Chodził wiecznie rozdrażniony. Nie chciał dać
Mikey’mu pełnego popisu narkomana na głodzie, więc zamykał się w pokoju i
chciał to wszystko przeczekać. Było mu cholernie ciężko, zwłaszcza, że
młody wyjątkowo lubił mu przeszkadzać, co irytował go jeszcze bardziej.
Nie znosił tego. Nie dość, że męczyły go wspomnienia, ból, nie dość, że
był na głodzie to ten mały blondas jeszcze bardziej go denerwował. Ale,
że postanowił zrekompensować Mikey’mu tego kopniaka, poszedł z nim do
tego centrum. Nie lubił tłumów, nie lubił ostrego słonecznego światła,
było mu gorąco i ciągle marudził. Młody myślał, że sam go za chwilę
kopnie. Nienawidził jak ktoś marudził a czarnowłosy zachowywał się jak
rozkapryszony bachor. Nic mu nie pasowało! Do chwili, gdy weszli do
księgarni kupić jakieś podręczniki, bo w końcu za niespełna dwa tygodnie
zaczyna się szkoła. Gerard wolał nawet o tym nie myśleć. Ale gdy tylko
weszli jego wzrok przykuła nieduża reklama nowej książki. Zawsze zwracał
uwagę na szczegóły. „Chemia Śmierci”, głosił spory krwistoczerwony
napis na białej okładce. Jego dwa ulubione słowa. Najbardziej, przez
niego, lubianym przedmiotem, zaraz po sztuce była chemia, a na punkcie
śmierci miał obsesję odkąd tylko pamiętał. Niezwykle zaabsorbowany z
rosnącym zachwytem na twarzy czytał pierwszą stronę, którą raczył
przytoczyć Mikey’mu właśnie teraz, gdy po skończonych zakupach siedzieli
w Starbuck’sie i popijali mrożoną kawę.
-Ja
wiem, że ciebie kręcą klimaty rozkładających się ciał, i tym podobnych,
idealną książkę sobie kupiłeś, ale mnie w to nie mieszaj. Ja dziękuje,
nie lubię! Blondyn zmarszczył nos, patrząc bykiem na Gerarda.
Czarnowłosy wiedział, że jego brat się zirytował, bo zawsze marszczył
nos jak go coś irytowało. A jako, że był jego starszym bratem i lubił mu
czasem podokuczać, z chamskim uśmiechem, przekrzywił głowę i
ostentacyjnie zabrał się za czytanie dalszej części. Jednak, gdy tylko
zdążył wypowiedzieć pierwsze zdanie, Mikey brutalnie zabrał mu książę i
zdzielił nią go w łeb. I z zadowoleniem stwierdził, że Gerard pierwszy
raz od tylu miesięcy się śmieje. Tak prawdziwe, czystym trochę
dziecięcym śmiechem. Wiedział, że jest mu ciężko, więc tym bardziej
ucieszył się, że zaszli już tak daleko.
-I z czego się tak cieszysz kretynie? Warknął już nierozbawiony Gerard, gdy blondyn uśmiechał się do niego pełną gębą.
-Uwielbiam
twoje wahania nastrojów. Westchną Mikey i powrócił do pałaszowania
swojej muffinki. Nagle wzrok Gerarda powędrował na dwójkę punk’ów
idących sobie chwiejnie środkiem chodnika. Widział, że byli naćpani, i
zazdrościł im tej beztroski, zapomnienia. Jak mu tego brakowało…
Jednak
obiecał sobie, babci i przede wszystkim młodemu. Nie mógł go zawieść,
już za dużo przez niego wycierpiał. Z jeszcze większym bólem i żalem
odwrócił wzrok, jednak napotkał zmartwione oczy blondyna i szybko
zapatrzył się na swoją babeczkę z wiśniami. Nagle jakby wpadł mu do
głowy jakiś pomysł przekrzywił na bok głowę kontemplując nad tymi
czerwonymi wiśniami, a potem popatrzył na czerwone litery na okładce
książki i z powrotem na babeczkę. Poderwał się z krzesła i zabierają
wszystkie zakupy pociągnął otępiałego blondyna w sobie tylko znaną
stronę…
***
-Gerard czyś ty oszalał?! Wykrzyknął Mikey, gdy tylko zobaczył wychodzącego od fryzjera brata.
-Nie, nie oszalałem i przestań się wydzierać oszołomie. Warknął niezadowolony z efektu już nie czarnowłosy.
-Przecież… przecież ty masz na głowie jajecznice! Wybuchnął gromkim śmiechem blondyn.
-Zamknij się! To tylko chwilowe! Krzyczał zirytowany do granic możliwości Gerard.
-Tak,
tak, jeszcze tylko trochę bekonu i masz całe śniadanie. Pokładał się ze
śmiechu młodszy brat, zresztą całą drogę powrotną się zaśmiewał, bo
chowający się pod kapturem Gerard nie chciał mu zdradzić, jaki będzie
efekt końcowy.
Jajecznicowłosy
wkurzony do granic możliwości z wymownym trzaśnięciem drzwi od swojego
pokoju, walną się na wyrko i z mniejszą już złością pogrążył się w
rozkładających się trupach.
Obudził
się zalany potem i przestraszył się trzaśnięcia, jaki wydała spadająca z
jego brzucha książka. Nienawidził tych koszmarów, od tygodnia, ciągle
te same. Jedynie sceneria się zmieniała. Dziś pod wpływem uroczej
lektury znalazł się na cmentarzu, a Kate była pięknie ubraną panną młodą
stojącą na szczycie pagórka wśród małych połamanych tablic. Uśmiechała
się do niego delikatnie, chciał do niej podbiec, przytulić by znów było
jak dawniej. By znów mogli być przyjaciółmi a on nigdy nie został by
przez nią tak dogłębnie zraniony. Ale nie, nie mógł podbiec, znowu był
uziemiony. Dziś jego chory umysł zrobił z niego rozkładające się zombie
na wpół nadal wkopane w ziemię. Tuż przed nim był rozwalający się
nagrobek z zacierającym się napisem „ Byłem kiedyś takim jak ty. Takim
jak ja będziesz kiedyś ty” głosił wieloznaczny napis. Nie zwrócił na
niego większej uwagi. A potem obok Kate pojawił się… on. Ten, którego
ona pokochała zostawiając tak okrutnie Gerarda. Krzyczał, błagał jednak z
jego ust nie wydobywał się żaden dźwięk. A oni śmiejąc się szyderczo
odwrócili się i poszli sobie. Tak po prostu, tak jak było naprawdę.
Długo jeszcze za nimi krzyczał jednak, gdy zobaczył, że z jego ust
wyskakują wielkie, żółte, opasłe larwy sam siebie się przestraszył i po
raz kolejny obudził się z poczuciem winy, że to wszystko przez niego.
Zawsze się obwiniał, od początku siebie winił za to, że Kate tak po
prostu go zostawiła i odeszła z... tym. Nie potrafił, nie umiał,
wszystko znów się na niego waliło. Ona, wyjazd babci, a na dole matka
znów kłóciła się z ojcem, choć była 2 w nocy. Nie chciał się już męczyć.
Zza szafy wyciągnął ostatni woreczek, jakiego nie pokazał Mikey’mu. Był
ugodowy chciał się zmienić, ale był też narkomanem. Nie mógł tak po
prostu dobrowolnie odciąć się od swojego „szczęścia”. Za bardzo go
ciągnęło, tak pragnął... I jeszcze ci beztroscy narkomani, on też znowu
być taki jak oni. Gdy układał sobie swoją ścieżkę zapomnienia, w myślach
błagał i przepraszał Mikey’go i babcie, za to, że znów złamał
obietnice. Był tylko nic nie wartym cierpiącym narkomanem, nie wiedział,
czym oni się tak przejmują. A gdy zaczynał czuć już od tak dawna
upragnione otępienie, ostatnia inteligentna myśl błysnęła w jego chorym
umyśle. Kate i ten jej fagas uciekli do Brazylii. Bo przecież larwy
zawsze podążają na południe…
***
Sam
nie wiedział, co tutaj robi, co jemu robią. Białe kitle migały mu przed
oczami, za jasna lampa raziła w oczy, ktoś coś krzyczał, coś go biło w
piersi. Na wpół przytomny, przewalał oczami z jednego kąta w drugi, było
mu zimno. Zalewała go ciemność, nie mógł dłużej wytrzymać, tak bardzo
chciał nic nie czuć. Wszystko go bolało a oni jeszcze bardziej go bili,
kuli. Chciał krzyknąć by przestali, by go już nie męczyli, by dali mu
wreszcie spokój. Zamknął oczy, jednak, gdy tylko to zrobił, usłyszał
jeszcze więcej krzyków, znów zaczęli go tłuc. Chciał otworzyć powieki,
by, choć trochę się uciszyli jednak nie miał na to siły, tak bardzo się
starał. Zawsze walczył, jednak z czasem brakowało już sił…
Gdy
tyko chłopak błysnął białkami oczu, wiedzieli, że jest źle. Tracili go,
bo dopóki był w miarę przytomny i kontaktowy były duże szanse na
odratowanie go, jednak, gdy tylko stracił przytomność jego życie z każdą
chwilą przelatywało im przez palce razem z krwią. Młody chłopak,
walczył dzielnie, jednak jego ciało nie miało już siły. Mózg przestawał
pracować, serce zwalniało. Rzucili na chwilę opatrywanie jego innych
obrażeń, by móc podłączyć go do elektro wstrząsów. Z każdym kolejnym
porażeniem, moc rosła a jego serce nieubłaganie zwalniało.
Jego
myśli krążyły w pół mroku, nadal walczył, nadal nie miał zamiaru się
poddać, nawet, jeśli jego ciało chciało przestać. Przecież kochał życie.
Tego do nauczyli…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz