piątek, 10 sierpnia 2012

Asleep or Dead. IV

~~~

 Niezadowolony a przede wszystkim niewyspany Gerard podążał do swojej szkolnej szafki. Już miesiąc chodził do nowej szkoły, ale nadal nie mógł połapać się w tym ogromnym budynku. Tak nowa szkoła, nowy dom i nowy pokój, a właściwie to piwnica. Kiedy postanowił zerwać z tygodniowym odwykiem znalazł go Mikey. Znów musiał patrzeć na rozżalonego i zwiedzionego brata. Wiedział, że tym razem skrzywdził go porządnie, bo nie dość, że złamał obietnice to jeszcze oszukał młodszego wmawiając mu, że nie ma więcej dragów. Znów widział, oczy pełne bólu i łez, jednak potem młodego ogarnął okropny gniew, złapał woreczek jeszcze do połowy pełen białego proszku i wyrzucił jego zawartość do kibla. Zaczęli się kłócić, bić, wyzywać. A Mikey nadal się do niego nie odzywał choć minęły prawie 2 miesiące. Po ich kłótni ich matka Donna zarządziła przeprowadzkę. Na początku nie wiedzieli, że ta decyzja miała drugie dno. Ich rodzice się rozwodzili, Gerarda to obeszło i tak ojca prawie w ogóle nie było w domu i ciągle tylko pił, jednak Mikey to przeżywał, w końcu miał tylko 16 lat a już rozpadała mu się rodzina. Stracił ojca, tracił brata, Gerry chciał mu pomóc jednak blondyn krzyczał, by się od niego odwalił. Starszy z ironią kręcąc głową przypomniał sobie, że on zachowywał się identycznie, gdy młody chciał mu na początku narkomaństwa pomóc. Zrozumiał, że blondyn chce uporać się z tym sam, więc zamykał się w swojej piwnicy, tak mieszkał w piwnicy. Kupili dość mały domek i na górze były tylko dwie sypialnie a nie uśmiechało mu się spać w salonie, więc wygospodarował sobie piwnice. Zamykał się tak i tworzył, komiksy, piosenki, sztukę. Nie brał narkotyków, chociaż Mikey przestał go pilnować a matka nie zwracała już na to uwagi, to nie brał. Sam nie wiedział, dlaczego, może był aż tak naiwny? Chociaż tak mógł pomóc Mikey’mu. Jego ponure rozmyślania i grzebanie w szafce przeszkodził mu nagły huk, zdezorientowany nie wiedział na początku, co się stało. Jednak po chwili przed sobą zobaczył urocze miodowe tęczówki…
-Upadł ci zeszyt- powiedział cicho ich właściciel podając Gerardowi gruby czarny zeszyt z pomarańczową czaszką na przedzie
-Em… dzięki- odpowiedział zszokowany Geezy, przyglądając się chłopakowi. Znał go, czuł to, nie wiedział skąd, ale znał. Miodowooki uśmiechnął się lekko i cofnął z zamiarem odejścia, jednak w tym momencie błądzący po jego włosach wzrok brązowych oczu Way’a zatrzymał się na podłużnej różowej  bliźnie biegnącej od środka lewego policzka aż do połowy szyi.
W tym momencie zalały go wspomnienia…

Dostał zadanie od znajomego dillera. Miał odebrać spory towar z Belleville, przywieźć go do Newark i nie dać się złapać. Za to dostanie 30 gram kokainy. Nie był to jakiś ogrom, ale jemu kończyła się kasa, a wiadomo narkoman jest w stanie zrobić wszystko dla działki. Siedział, więc w tym konkretnym barze i czekał, aż ktoś przekaże mu przesyłkę. Dziwił się, że Jeff go wysłał, aż tak mu ufał? Pochlebiało mu to, jednak wiedział, że musi być trzeźwy i nie może dać się skusić. Leniwe popijał drinka błądząc oczami po sali, gdy zauważył małe pocieszne stworzonko w rogu sali. Wkurzona kruszyna z rudymi włosami z irytacją odpędzała jakiegoś napalonego geja. Zapatrzył się na niego, czerwona koszulka, ciemne rurki z tego, co widział pod stołem, niedbale ułożony irokez, ciemne kreski wokół oczu.
-Nawet nie zły, jak na geja-mruknął cicho i zajął się swoim drinkiem.
  Czuł się nie swojo, i to nie dlatego, że za chwilę będzie przemycać kokainę w spodniach a dlatego, że rudy chłopak siedział trzy miejsca od niego i skarżył się barmanowi, kompletnie zalany w trupa. Nie podobał mu się dreszczyk, jaki go przeszedł, gdy młody go mijał patrząc mu w oczy miodowymi tęczówkami. By pewien, że chłopak jest od niego młodszy, choć sam miał dopiero 18 lat. Nie podobało mu się również to, że jeden z odrzuconych przez rudego panów tak bacznie przyglądał się kruszynie. Jednak nie znał ich, więc teoretycznie go to nie powinno obchodzić. Jednak po chwili jego rozmyślania przerwał gwizd na sali, więc odwrócił się pośpiesznie i zobaczył chłopaka z czerwonym irokezem, który kieruje się do łazienki. Wiedział, że to był znak…
Zdyszany i czerwony obmywał twarz patrząc tempo w lustro. Nie miał pojęcia, co go podkusiło, czy to przez rudowłosego chłopaka? Gdy tylko wszedł za czerwonowłosym do łazienki zaczęli się lizać. Rozum wrzeszczał, że przecież nie jest gejem, ale całowanie się z facetem było zupełnie inne niż z dziewczyną. Nie da się porównać. Pociągał go ten zakazany owoc. Nie przestał. Chwilę później poczuł ręce czerwonowłosego na swoim kroczu, nie miał pojęcia, co się z nim dzieje. Przez chwilę przed oczami mignęła mu twarz rudowłosego. Był podniecony. Jednak, gdy poczuł coś zimnego na swoim podbrzuszu cofnął się z jękiem i wybałuszył oczu. Tajemniczy chłopak tylko uśmiechnął się oblizując wargi i pociągnął go za pasek. Odchylił dość luźne spodnie czarnowłosego i wsadził mu w nie dość płaski jednak duży pakunek. Nie zapomniał przy tym przejechać dłonią po jego męskości, na co czarnowłosy mimowolnie przymknął oczy z cichym jękiem. Przemytnik klepną go jeszcze w tyłek i obdarzając brutalnym całusem znikł za drzwiami. Gerard był w szoku, głównie to z powodu swoich reakcji. Podnieciło go jak macał go chłopak! Krzyczał w myślach, gdy wychodził z łazienki. Jednak jego uwagę przykuł chwiejący się, rudowłosy chłopak, który wychodził a za nim nie zauważenie podążał jeden z gejów. Czuł kłopoty…

***
 
Frank zapatrzył się na chłopaka przed nim, kogoś mu przypominał. Czerwone włosy, tak CZERWONE, trochę krócej wygolone na lewym boku jednak reszta była dłuższa, wyższy od niego, chudy. Jednak, gdy popatrzył w czekoladowe tęczówki jego też zalały niechciane wspomnienia…

Siedział, wkurzony i próbował odpędzić nachalnego faceta. Potencjalne gejostwo za bardzo przypominało mu o tym, o czym właśnie starał się zapomnieć. Może gdyby był rozważniejszy nie potraktował by go tak brutalnie, jednak aktualnie miał wszystko gdzieś. Po paru minutach powlókł się do baru a jego spojrzenie na chwilę oparło się na czarnowłosym wynędzniałym chłopaku. Wyglądał jak zombie, Frank zastanawiał się czy był narkomanem czy alkoholikiem. On co rano po utopieniu smutków tak wyglądał, więc łatwo mu było to ocenić. Zaintrygowały go jednak jego oczy. Takiego brązu nigdy nie widział. Wyglądały jak… jak jego ulubiona czekolada z mlekiem. Jednak nie chciał go oglądać, nie po to odpędzał tych natrętów. Usiadł przy barze i dostał to, co chciał. Zaczął się upijać. Nie zorientował się nawet, kiedy zaczął wyżalać się barmanowi, niestety taki był. Wystarczyło by się napił a wyżalał się nawet kiblowi, szczególnie, gdy zwracał do niego zawartość swojego żołądka. Stracił rachubę czasu i ilość wypitych procentów, a jego opowieść zbliżała się do końca. Otrzeźwił go trochę głośny gwizd na sali i ruch niedaleko niego, więc rzucając się barmanowi na szyję i bełkocząc wyszedł zataczając się. Może gdyby nie był tak zalany zauważyłby, że ktoś za nim podąża, jednak on skupił się jedynie na tym by się nie przewrócić i nie mylić słów piosenki, którą właśnie śpiewał. Jednak jego dobry humor prysł, gdy trzech dryblasów zaciągnęło go w ciemny zaułek. Nie miał pojęcia, co się dzieje, gdy dostał pierwszego kopniaka w brzuch. Upadł a ciosy posypały się niczym niedawno  kostki lodu, do jego drinka. Nie wiedział, za, co odrywa, nie wiedział nawet jak się nazywa, gdy wymierzali mu kolejne ciosy. Krew zalewała mu widok, chyba dostał czymś w głowę. Nie kontaktował, czuł tylko ból. Brzuch, potem cios w żebra, na chwilę stracił oddech, ktoś nadepnął mu na rękę, znów dostał w twarz. Nie miał nawet siły się bronić, za szybko się to działo. Jednak na chwilę wszystko ustało, otworzył oczy, gdy gdzieś w okolicy jego nóg błysną mu nóż. Ostatkiem woli się szarpnął, jękną, gdy poczuł jak ostrze tnie mu policzek, potem ktoś krzyknął. Znów kopnęli go w głowę, tym razem celnie, stracił kontakt z rzeczywistością…

***

Popatrzył jeszcze raz w na chłopaka, nie miał już rudych włosów, teraz miał króciutko obcięte włosy po bokach i pofarbowane na czerwono zaś po środku miał czarny pasek dłuższych włosów z grzywką zakrywającą mu pól policzka z blizną. Jednak Geezy ją zauważył i z bólem wrócił do wspomnień, a miodowooki nadal stał i patrzył na niego.

 Z przerażeniem obserwował jak jeden z nim schyla się z nożem i rozcina mu spodnie. Małe stworzonko wierzgnęło ostatnimi sił, za co dostał nożem po policzku. Tego było czarnowłosemu za wiele, ruszył się i krzyknął. Na co wystraszeni rzucili się do ucieczki nie zapominając kopnąć go na do widzenia. Nie wiedział, że tak łatwo mu pójdzie,jednak otrząsnął się i podbiegł do rudowłosego. Teraz jego ładne włosy pokrywała krew, nie widział czy był przytomny, jednak on był i szybko zadzwonił po karetkę, szybko rozglądając się za nazwą ulicy zobaczył niedaleko cmentarz. Nie to zdecydowanie nie jest dobre miejsce na umieranie! Gdy depozytorka się rozłączyła wziął głowę chłopaka na kolana i ściągając swoją koszulkę przyłożył ją zwiniętą do rany na policzku. Na spodnie sączyła mu się krew z rozciętej gdzieś głowy, bok koszulki młodego chłopaka też był cały zakrwawiony. Miał pewnie też krwotok wewnętrzny patrząc w półmroku na robiące się siniak, oceniał z rozpaczą czarnowłosy. Już nie obchodziło go, że jak będą go przesłuchiwać to pewnie znajdą kokainę a on pójdzie siedzieć, nie wiedział nawet dlaczego tak bardzo mu zależało. Wiedział jedynie, że nie mógł pozwolić by mały stracił całkowity kontakt ze światem.  Dotykał go więc, mówił do niego. Słyszał w oddali wycie karetki, ale nadal siedział i szeptał do niego. Gdy karetka zatrzymała się koło nich z piskiem Geezy usłyszał jak rudowłosy coś mówi.
-Frank…, mam na imię Frank- wycharczał, po czym na dobre stracił przytomność…

-Frank… -powiedział Gerard patrząc w te hipnotyzujące tęczówki…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz