piątek, 10 sierpnia 2012

One shot: The Only Hope...

~~~

”Jest taki dzień lub moment w życiu człowieka, kiedy nędzne życie przelatuje mu przed oczami. Niczym w filmie, w ułamku sekundy przypominasz sobie wszystkie wzloty i upadki, dobre i złe decyzje. Zastanawiasz się wtedy, czy czegoś żałujesz. I mimo iż, żal jest bezużytecznym uczuciem, bo tego, co się stało zmienić nie można, to ja jednak żałuję. Tylko jednego, że moje życie było za krótkie…” 

 

Gerard ze zbierającymi się w oczach łzami, spojrzał na pełną strzykawkę heroiny, spoczywającą w jego dłoni. I również pożałował…

”… To trochę ironiczne, bo kiedyś wydawało mi się, że będę żył cholernie długo, na starym i niebezpiecznym blokowisku Newark, topiąc w wódce, narkotykach i papierosach moje niespełnione marzenia. Każdy mój dzień wyglądał identycznie. Tak samo szary, niebezpieczny i zatruty. Byłem wyrzutkiem społeczeństwa, nie mogłem liczyć na nic więcej. Myślałem, że będę się tak męczyć przez całą swoja marna egzystencje, ale ten jeden moment zmienił całe moje życie. Diagnoza, a raczej wyrok. Tylko tak potrafiłem to nazwać. Kiedy obudziłem się w szpitalu, lekarz wytłumaczył mi, że moje omdlenia i kłopoty z oddychaniem to nie tylko fajki, dragi i alkohol. Pomyślałem wtedy, jak każdy w mojej sytuacji, „Dlaczego Ja?” Miałem tylko 20 lat i rok życia. Tylko tyle moje serce będzie w stanie wytrzymać. Żadnych szans na przeżycie. Należałem do marginesu, nikogo nie obchodził los takich jak ja, my mieliśmy gnić w więzieniach. Jednak mimo tego całego syfu, jakim było moje chuligańskie życie, żałowałem. Nie chciałem umierać z poczuciem, że nic w życiu nie zrobiłem, że je zmarnowałem. W moich oczach było nic nie warte, a nie warto umierać za nic. Chciałem coś zmienić przez ten ostatni dany mi rok. Jednak pomimo tych głębokich przemyśleń, poszedłem się upić za ostatnie pieniądze z nadzieją, że mnie po drodze potrąci samochód, oszczędzając mi cierpień. Nie żałuję, że to zrobiłem, bo spotkałem jego…” 

 

Czarnowłosy dokładnie pamiętał ten dzień. Opijali właśnie z chłopakami ich drugą płytę, kiedy on wszedł do baru. Wyglądał jak jedno wielkie nieszczęście. Nie umyte, niedbale ułożone w irokeza włosy, wczorajsze ciuchy i wyraz twarzy skończonego człowieka. Kiedyś sam tak wyglądał. I być może właśnie to pchnęło go, by dosiąść się do niego i postawić mu piwo. Raczej nie wierzył w przeznaczenie, ale teraz wspominając i czytając ten ostatni list przyjaciela, wiedział, że tak po prostu musiało być. Upili się…

… Upił mnie, a ja zwykle skryty, nie skłonnydo zwierzeń, opowiedziałem mu o swoim jakże nędznym menelskim życiu. Z każdą kolejną szklaną uzewnętrzniałem swoje najskrytsze, niespełnione marzenia. A następnego dnia obudziłem się vanie na autostradzie. To była pierwsza, z lekka niepokojąca, ale dobra rzecz w moim życiu. Po przebudzeniu już nie witał mnie smród meliny i ćpunów, ale zapach benzyny, kawy i papierosów. Przyjemny.Okazało się, że czarnowłosy Gerard jest wokalistą niejakiego zespołu „My Chemical Romance”, a ja właśnie zostałem przyjęty do zespołu, jako drugi gitarzysta. Pięknie…” 

 

Nie miał pojęcia czym się wtedy znów kierował, czy to przeczucie, intuicja, czy przeznaczenie, ale kiedy tłumaczył chłopakom, że ten nawalony w trupa wytatuowany gnom jest ich nowym gitarzystą czuł się dobrze. Wreszcie bez żalu. I mimo iż, Mikey, Ray i Bob mieli pewne obiekcje to jednak zgodzili się. W końcu, byli wiecznie młodymi, nawalonymi, spontanicznymi, przyszłymi gwiazdami rock’a. Gerard zaśmiał się gardłowo na to wspomnienie, osuwając się po ścianie i czując jak łzy nawiedzają jego oczy, ponownie zabrał się za czytanie…
 
„… Dość szybko przyzwyczaiłem się do nowej sytuacji. Gdy całkowicie wytrzeźwiałem, już miałem swoją ukochaną gitarę w bagażniku i zaśmiewałem się z opowieści, naszego basisty Mikey’a. To było dobre, a moje życie wreszcie zaczęło się zmieniać na lepsze.
   Ruszyliśmy w trasę. W naszym małym vanie podbijając Stany. Szybko podszkoliłem swoje umiejętność i stałem się sceniczną bestią. Rozwalałem mikrofony, gwałciłem głośniki, kopałem Mikey’a, skakałem na perkusję Bob’a, przestawiałem mikrofon Ray’owi, gdy był zajęty swoją solówką i przeszkadzałem Gerardowi w śpiewaniu,…”
 

 
Gerard pamiętał każdy ten moment bardzo dokładnie, znów uśmiechając się przez łzy. Przypominał sobie każdą ranę, każdy kopniak, czy skręcenie, jakie fundował im ten niepozorny krasnal. Był najmniejszy z nich wszystkich, ale za to najbardziej ruchliwy. Mimo to, że czyhała nad nim wizja rychłej śmierci, to był wiecznie uśmiechnięty. Zawsze cieszył się chwilą, a oni uczyli się tego od niego…

”…ale jakoś nie przypominam sobie by się jakoś specjalnie wkurzali moim entuzjazmem. Byłem najmłodszy z nich, więc czasem też postrzegali mnie jako nadpobudliwego dzieciaczka i może mieli trochę racji, bo starałem się właśnie taki być. Beztroski, wesoły, by nadrobić całe zło mojego życia. Zarażałem tym chłopaków, bo za każdym razem siadaliśmy i śmialiśmy się wszyscy z moich wybryków pijąc piwo. Będąc z nimi i robiąc to, co kocham, wreszcie żyłem, nie egzystowałem. Cieszyliśmy się jak dzieci, kiedy tylko mogliśmy wyjść na scenę igrać. Niestety, ja z każdym kolejnym wysiłkiem, koncertem słabłem. Coraz ciężej było mi oddychać, a moje serce nie chciało zwolnić pompując za szybko krew…” 

 
Way pamiętał, jak po 4 miesiącach życia w trasie Frank zaczął słabnąć. Na scenie oprócz niego nikt nie widział, jak Iero dusi się własnym tlenem, bo nie dawał po sobie nic poznać. Nadal miał napady niespożytej energii, angażując się całym sobą w muzykę, gwałcąc wszystko naokoło. Gerard uwielbiał go obserwować na scenie. Widać było wtedy po nim, że, mimo, iż ciężko mu złapać oddech jest szczęśliwy. Mógł dzielić się tym, co kochał z innymi, a czarnowłosy cieszył się razem z nim. Jednak magiczne chwile koncertów się kończyły, a jemu się serce krajało, gdy prawie musiał go znosić ze sceny, kiedy mały lał mu się przez ręce. Był wtedy taki słaby, taki delikatny. Gerard czuł się za niego odpowiedzialny również, dlatego, że tylko on wiedział, że Frank umiera. Chwile słabości tłumaczył przed chłopakami astmą, wyjaśniając czarnowłosemu, że po prostu nie chce niczyjej litości. Częściej było tak, że to Iero pocieszał Way’a. On już dawno pogodził się ze śmiercią, cieszył się chwilą i był szczęśliwy. Gerard podziwiał go za to i uczył się od niego na nowo tej dziecięcej radość i beztroski, odkupując swoje winy za każdym razem, gdy słyszał jak zmienił na lepsze życie Frank’a.
 

„…Dzięki Gerardowi, zacząłem żyć. To musiało być jakieś cholerne przeznaczenie. Z każdym kolejnym tygodniem spędzonym na trasie stawaliśmy się przyjaciółmi. Jeden od drugiego uczył się żyć. Dopełnialiśmy się. Kochałem go, jak nikogo innego w moim życiu. On był moim wybawicielem. Nie lubiłem patrzeć na cierpienie w jego oczach, gdy walczyłem o haust powietrza. Był wtedy tak kruchy jak ja, jakby winił za to sobie. A moja choroba była przecież tylko i wyłącznie moja winą. On mnie ratował, za każdym razem. Gdy po jednym z lepszych koncertów, moja krew tak głośno tętniła mi w uszach, że nie zarejestrowałem jak uderzam o podłogę z braku tlenu, Gerard wymyślił, żebym znów zaczął brać…” 

 
Spychał go na niebezpieczną drogę, ale w takiej chwili liczyło się dla niego tylko to, by Frank żył. Kokaina zażyta przed koncertem spowalniała jego krążenie. Dzięki temu, krew w swoim pędzie nie rozrywała serca. Z każdą kolejna działką, dostawał trochę więcej życia, trochę wolniej umierał. Gerard wiedział, że Iero woli trzeźwe koncerty, bo ja pamięta i może lepiej je przeżywać, ale Way był egoistą. Łzy ciurkiem spływały po jego bladych policzkach, gdy w gardle czaił się szloch. Chciał po prostu by jego Frankie żył…

”… więc brałem. Kochałem Gerarda i ufałem mu, wiedziałem, że robi to dla mnie. Minęło lato, jesień i zaczynała się zima. Nie lubiłem zimy. Ale wiedziałem, że wraz z nią nadchodzi mój koniec. Ten rok, to był pic na wodę. Dwa tygodnie temu, w moje urodziny, minęło dokładnie pół roku,a ja już nie miałem siły by żyć. Z kokainy już dawno przeszedłem na wyższy poziom, brałem heroinę. Chodziłem wiecznie otępiały i naćpany, ale żywy, jak to tłumaczył mi ze łzami w oczach Geezy. Oboje cierpieliśmy, po cichu się kochając. Nawet przed sobą nie potrafiliśmy przyznać, że to już nie jest tylko przyjaźń.Gerard był zbyt zaślepiony utrzymywaniem mnie przy życiu, by dostrzec, że coś między nami się zmienia…” 

 
Obfite łzy skapywały na pognieciony i pokreślony list. A serce Gerarda pękało z bólu, z wydobywającym się ze spierzchniętych ust, cichym jękiem. Tak bardzo kochał, tak bardzo tęsknił. Był zaślepiony tym utrzymywaniem go w złotej klatce. Ratując jego chciał odkupić swoje winy, jednak nie pomyślał o tym, że jemu wystarczył by uścisk. Jego mała przylepa…

”…Jest już połowa listopada, a ja nie chcę umierać w zimę. Lubię jesień. Chciałem się cieszyć tymi ostatnimi godzinami z Gerardem podziwiając tańczące na wietrze liście, jednak on bardziej był skupiony na tym, by załatwić mi kolejną dawkę, która doda mi te kolejne godziny, niż na tym by cieszyć się ze mną chwilą. Zupełnie zapomniał, o tym czego próbowałem go nauczyć. Jednak nie miałem mu za złe. Ja też nie chciałem go opuszczać. Tak rozpaczliwie chciał bym żył, był gotów zrobić dla mnie wszystko. Jednak ja już podjąłem decyzję. Długo nad tym myślałem, ale dziś jest dobry dzień. Dziś mogę umierać szczęśliwy…” 

 
Gerard już nie hamował szlochu wydobywającego się z jego gardła. Tak bardzo żałował. Żałował, że znów go nie posłuchał, zaślepiony. Chciał znów tak po prostu go przytulić i poczuć ciepło tego małego wariata, który był lekiem na całe zło jego duszy. Walnął pięścią w podłogę, a kolejne łzy potoczyły się po jego policzkach. Dlaczego był taki niedomyślny?...

”… Chłopaki są już dawno za kulisami i dostrajają się. Wciąż nie rozumieli, dlaczego przed każdym koncertem daję sobie w kanał. Jednak dawali mi tą chwilę samotności, zabierając ze sobą Gerarda. Dobrze. Miałem czas na napisanie tego ostatniego listu, mojego ostatniego wyznania. A teraz zostało mi już tylko jedno marzenie…” 

 
Czarnowłosy pamiętał, jak obserwował Frank’a wychodzącego z garderoby, z uśmiechem szczerym i lekkim. Nie domyślił się.
Widział jak Iero bierze swoja gitarę w upaćkane tuszem ręce. Niezdara.
Nie domyślił się.
Patrzył, jak podchodzi do niego wolnym krokiem, przytula go i składa na jego ustach, pierwszy, czuły, pełen emocji, krótki pocałunek.
-Kocham Cię Gerard. Dziękuje Ci…
Stał w szoku, widząc jak idzie w stronę sceny, jednak nadal się nie domyślił.Chciał pobiec i zapytać, co to znaczy, jednak wygonili go na scenę.  Podczas koncertu cały czas bacznie obserwował Iero, jak poddaje się muzyce, dając z siebie wszystko jakby chciał poczuć to dwa razy mocniej. Jednak, gdy śpiewał ostatnie takty „Dead” wreszcie zauważył, jak Frank krzywi się łapiąc się za serce, upada na kolana, a potem pada na plecy i z tym samym lekkim uśmiechem zamyka oczy po raz ostatni. Już wiedział. Potem nie pamiętał niczego, oprócz własnego krzyku, łez i tej niesamowitej ciszy fanów. Ocknął się dopiero, gdy za kulisami oderwali go od kruchego, zimnego już ciała. Wtedy właśnie wrócił do garderoby, nie myślał, nie czuł. Już nie żył, egzystował. Potem zauważył pogniecioną kartkę i leżącą na niej pełną strzykawkę z heroiną. Wiedział…

…Jestem zdeterminowany Ci to powiedzieć Gerard, bo wiem, że pewnie teraz to czytasz. A ja już nie żyję. Wiedz, że musiałem, już nie miałem siły żyć i męczyć nas obu. Kocham Cię. Jesteś moim wybawicielem, przyjacielem i miłością. Dzięki tobie ostatni pół roku życia, byłem szczęśliwy. Całe dobro mojego 21- letniego życia zawdzięczam tobie i zespołowi. Wszystkie chwile, gdy razem piliśmy, śmialiśmy się. Gdy chodziłeś ze mną robić kolejne tatuaże, choć prawie mdlałeś na widok igieł, gdy pomagałeś mi wstać. Pokazałeś mi czym jest życie, samemu siebie ratując. Dzięki tobie mogę umrzeć szczęśliwy, bez żalu za czyny. Przepraszam, wiem, że chciałeś bym żył…”
 
The End, and if your life won’t wait
Then your heart can’t takie this…

Gerard już nie płakał, już nie żałował. Wiedział, co musi zrobić. Sam umoczył palce w tuszu. Nikogo bardziej niż Franka nie kochał w swoim życiu, był gotów zrobić dla niego wszystko. I zrobi. Pisał ten list z takim samym zakończeniem, patrząc na pełna strzykawkę heroiny. Nie chciał czuć tego bólu, jednak ten ból był wystarczająco mocny by zachować wspomnienia. Wszystko w życiu boli.
Z tym samym lekkim uśmiechem wyszedł z garderoby i przytulił zapłakanego, nieświadomego Mikey’a.

”… Byłeś obok, kiedy nikogo nie było, kiedy myślałem, że nikomu nie zależy, kiedy cały świat opowiadał się przeciw mnie i kiedy byłem osamotniony, byłeś obok. Byłeś obok, kiedy potrzebowałem kogoś na otarcie łez, kiedy moje serce tak bolało, że nie mogłem oddychać, kiedy chciałem po prostu położyć się i umrzeć, byłeś obok. Byłeś, gdy zaczynałem płakać słysząc smutną piosenkę i gdy łzy nie chciały przestać płynąć. Za to Dziękuje Ci.

Frank”

P.S. Because The Only Hope For Me Is You…

Gerard

1 komentarz:

  1. Naprawdę nie wiem dlaczego pod tym opowiadankiem nie ma żadnego nawet krótkiego komentarza. Czyżby myśli, które kłębiły się w naszych głowach i słowa, którymi chcieliśmy je opisać, umarły razem z Iero?
    Piękny list; życie śmierć... To brzmi tak odlegle. A cierpienie wydaje się być takie nierzeczywiste.
    Nie wiem czy jeszcze tutaj coś publikujesz, nie wiem czy tu jesteś, ale jeśli to czytasz, wiedz, że całość mnie poruszyła.

    OdpowiedzUsuń