piątek, 10 sierpnia 2012

Asleep or Dead. VII

~~~

FRANK

Jak ja kocham poniedziałki, po prostu mój ulubiony dzień tygodnia i jeszcze na pierwszej lekcji mamy angielski no po prostu, aż chce się iść do szkoły. To trzeba mieć pieczarę zamiast mózgu, żeby tak poukładać plan lekcji. Ze znudzeniem przysypiając na ręce rozglądałem się po całej klasie. Pusta blondyneczka z 3 ławki gapiąc się na mnie kręciła na palcu kosmyk włosów, żałosny chwyt. Pewnie wyczytała go w tych swoich cudownych babskich gazetkach. Coraz bardziej nie lubiłem kobiet, a to nie wróżyło nic dobrego, więc odwróciłem wzrok od tej wytapetowanej pokraki i położyłem głowę na złączonych na ławce rękach. Nie interesowało mnie, co mówi ten podstarzały były karateka. Zawsze pierdolił od rzeczy. Z tego, co wiem pracował w tej szkole od zawsze i uczył chyba wszystkiego począwszy od biologii przez geografię i historię idąc skończył wreszcie na angielskim. A w dodatku prowadził jakieś kursy karate. Ta, niech się wypcha z tym swoim tajczi czy innym gównem. To właśnie jego znienawidziłem najbardziej, zresztą z wzajemnością. Gdyby nie to, że tak się nie lubiliśmy pewnie zapisałbym się na to karate, lubiłem ruch i sport ogólnie, ale zamiast sztuk walki jednak wybrałem koszykówkę. Gitarzysta i koszykówka, nie ma co, pierwszy krok do połamania palców, ale przecież bez ryzyka nie ma zabawy. Pewnie gdyby w poprzedniej szkole uczyli mnie karate nie miał bym takich problemów i teraz nie był bym takim szkolnym skurwielem. Chociaż przez ten tydzień w ciągu, którego zaprzyjaźniłem się z Mikes’em byłem odrobinę milszy. Młody wywoływał we mnie sporo pozytywnych emocji, nie musiałem przy nim udawać i świetnie się dogadywaliśmy. Na początku wszyscy byli w szoku, że zadaję się z młodszym a w dodatku dość gnębionych kujonem, jednak zwisało mi to i wszyscy przyzwyczaili się, że praktycznie nie rozstaję się z młodym. Nie to, żeby mnie jakoś pociągał, absolutnie. Od początku wiedziałem, że będzie to tylko albo może aż przyjaźń. Jednak coraz częściej łapałem się na tym, że przyglądałem się chłopakom. Mikey był cholernie spostrzegawczy, więc w mig zakapował, o co biega i trochę się ze mnie podśpiewywał, że jako biseksualista jestem trochę zdezorientowany (taki suchar, nie wiem czy ktoś załapie, ale koleżanka mi go ostatnio sprzedała).  Nie wiedziałem, czy jestem Bi, wiedziałem zaś, że na pewno nie jestem hetero. To już mogłem całkowicie stwierdzić. Ten mały a właściwie większy ode mnie, działał mi czasem na nerwy, ale tak naprawdę był sympatycznym, inteligentnym małolatem. Lubiłem go, na prawdę go polubiłem. Uśmiechnąłem się na myśl o młodym i jego super inteligencji, gdy nagle usłyszałem huk zamykanych drzwi  i całkowitą ciszę w klasie. Niechętnie poderwałem głowę z ławki by zobaczyć, o co chodzi i moje serce na moment stanęło, by za chwilę biec w szaleńczym tempie. ON tam stał, ON patrzył nieprzytomnym wzrokiem po klasie, to był ON. Czerwone włosy miał w całkowitym nieładzie, podkrążone zaczerwienione oczy, byle jak narzucona skórzana kurtka na pogniecioną koszulkę, wytarte ciemne rurki. A to wszystko dopełniały podarte czerwone Conversy. Chyba lubi czerwony, przemknęło mi przez myśl. Wyglądał dość… marnie. W sumie po trzech tygodniach siedzenia w domu chorym też bym pewnie nie wyglądał lepiej. Po wymruczeniu jakiegoś cichego ‘przepraszam’ poczłapał, w nadal panującej w klasie głuchej ciszy, do ostatniej wolnej ławki. Dokładniej mówiąc ławka pod ścianą,  rząd obok mnie. Po krótkim chrząknięciu nauczyciel w czerni na nowo rozpoczął swój monolog. Zdziwiłem się, że chłopak nie dostał opieprzu, ja na jego miejscu pewnie oberwał, bym dziennikiem albo coś. Ten gościu cholernie przypominał mi Snape’a, z Harrego Pottera. Dziwne. Ale jeszcze dziwniejsze jest to, że mój czerwonowłosy wybawca raczył pojawić się w szkole. Spojrzałem na niego i lekko się przestraszyłem. On również patrzył na mnie, ale ja nie widziałem już tych brązowych błyszczących tęczówek pełnych troski. Teraz jego oczy były czarne jak smoła, jedynym znakiem, że jego tęczówki jednak mają jakiś kolor, był cieniutki brązowy pierścień wokół tych czarnych tuneli. Nie miałem bladego pojęcia, dlaczego ma tak powiększone źrenice, przecież to nienaturalne. Lekko przerażony odwróciłem wzrok i do końca lekcji siedziałem jak na szpilkach zastanawiając się czy on nadal na mnie patrzy. Nie miałem odwagi przekręcić głowy. A kiedy upragniony dzwonek nadszedł okazało się, że nie tylko ja go wyczekiwałem. Dziwak wyleciał z klasy jako pierwszy lekko chwiejąc się przy wyjściu. Powoli pozbierałem swoje graty i już całkowicie rozbudzony wyruszyłem na poszukiwania Mikey’go. Młody nie wiedział jeszcze o tym, że ktoś pobił mnie do nieprzytomności, gdy upijałem się w barze. Lepiej było by nie wiedział, nico prócz tego, że byłem kiedyś w podobnej sytuacji jak on, ponad tydzień temu, chociaż moja była chyba trochę gorsza. Miałem nadzieje, że się nie dowie, wydawał mi się zbyt niewinny, do takich rzeczy jak alkohol, narkotyki czy choćby seks. Chociaż wyznał mi, że po szkole krąży dziewczyna, która mu się podoba. Czasem mnie rozczulała ta jego ciapowatość i niewiedza. Uśmiechnąłem się dochodząc do miejsca gdzie zazwyczaj siedzieliśmy na przerwach, gdy nie otaczał nas tłum moich ‘kumpli’. Niestety, gdy dochodziłem do naszego azylu, konkretniej wielkiego drzewa przy boisku, usłyszałem kłótnie. I co dziwne, to Mikey się z kimś kłócił. Wiedziałem, że ten chłopak umiał się wydrzeć o pomoc, ale nie, że na kogoś. Jakież było moje zaskoczenie, gdy zobaczyłem, na kogo. Młody wydzierał się na mojego czerwonowłosego wybawiciela, a ten stał sobie spokojnie patrząc gdzieś ponad jego głowę a na ustach błąkał mu się delikatny uśmiech. Ten chłopak chyba się czegoś nawąchał, doszło do mnie po paru sekundach. No przecież to takie oczywiste! Miałem ochotę pacnąć się w czoło.  Po czym jak nie po narkotykach ma się takie powiększone źrenice?  Ale w sumie to, co Mikey miał do tego? Niepomiernie zdziwiony podszedłem do chłopaków i na chwilę przerwałem młodemu monolog.
-Co się stało?- zapytałem jak gdyby nigdy nic
-Jak to co?! Przyszedł naćpany do szkoły! Przecież mogą go wyrzucić!- pienił się okularnik, zupełnie nie wiem czemu
-A, co ci do tego?-zadałem kolejne pytanie nadal ogłupiały
-Jak to, co?! Przecież to mój brat, Frankie!- krzyknął ze złością
Fakt, chyba wspominał, że ma brata, ale w życiu bym nie pomyślał, że mój wybawiciel mógłby nim być. W tej jednej sekundzie cały mój obraz młodego okularnika zmienił się diametralnie. On nie był taki niewinny jak mi się wydawało. Miał brata ćpuna, musiał się z nim użerać, kiedyś też wspominał mi, że mieszka tylko z matką, bo się rodzice rozwiedli. Zupełnie jak moi. On nie miał łatwego życia, jak mi się wcześniej wydawało… Kątem oka zauważyłem, że na dźwięk mojego imienia czerwonowłosy drgnął i przeniósł swoje spojrzenie błądzące w innej krainie na mnie.
-Frank…- znów miałem de javu jak w pierwszy dzień szkoły.
-Tak Gerard ćpunie, on ma na imię Frank, jest moim nowym przyjacielem- Mikey mówił do niego wolno jak do niedorozwiniętego dziecka. W sumie nie dziwiłem się, bo jakąś dłuższą chwilę zajęło starszemu z braci przetrawienie tych informacji.
-Ale mówiłeś, że to skurwysyn- udało mu się sklecić poprawne zdanie.
-Tak, bo taki był, zresztą nadal jest tyle, że nie dla mnie- wytłumaczył mu wymijająco.
-Aha…
-No i to by było na tyle z myślącego Gerarda- zrezygnowany Mikey spojrzał na mnie nie odgadnionym wzrokiem, w chwili,  gdy czerwonowłosy usiadł z błoga miną pod drzewem kontemplując nad zieloną trawą. Tak mi się przynajmniej zdawało.
-Przepraszam, że musisz go takiego oglądać- ewidentnie było widać, że młody wstydzi się swojego brata, dlatego nigdy jakoś, więcej mi o nim nie mówił, oprócz tego, że chodzi tu do szkoły, ale choruje. Głupi byłem, że nie skojarzyłem od razu kto jest kto.
-Nie masz, za co przepraszać, Mikey ja też mam sporo rzeczy, których się wstydzę, ale w końcu Gerard to twój brat- położyłem mu rękę na ramieniu by dodać mu otuchy.
-Ale ja już nie mogę z nim, miał przestać, nie ćpał od miesiąca, a któregoś dnia po prostu przyszedł ze szkoły znów nagrzany i powiedział, że nigdy, więcej tam nie pójdzie- wyżalał się młody-tak ciężko mi żyć w takiej rodzinie-zakończył z gorzkim żalem. Zrobiło mi się naprawdę smutno, bo w porównaniu do mnie Mikey miał problemy zawsze gdy wracał do domu, a moje były przeszłością i zakłamaną teraźniejszością. Miał o wiele gorzej. Znów obudził się stary Franio przylepa i szybko otoczyłem młodego ramionami by okazać mu wsparcie. Gdy chudzielec się we mnie wtulił pochlipując cicho sam miałem ochotę się rozpłakać, nie tylko z problemów młodego, ale i z tego, że nie mogę być taki, na co dzień. Zakłamana teraźniejszość, prychnąłem w myślach. Naszą małą chwilę czułości przerwał nam właśnie jej powód, który z głośnym jęknięciem wyrżnął nosem w trawę, straciwszy panowanie nad kręgosłupem.
-Wiesz myślę, że powinniśmy zabrać go do domu-popatrzyłem na wrak nastolatka, który próbował niezdarnie znów wrócić do pozycji siedzącej. Mikey niechętnie pokiwał głową i pomógł mi go podnieść.
Wreszcie po niezmiernie dłuuuuuuuuugiej podróży, z chwiejącym się i chichoczącym między nami Gerardem, po wielkich trudach i bliskich kontaktach z płytami chodnikowymi, cali zdyszani dotarliśmy do domu Way’ów. Jeszcze chwila i szczupakowaty 15-latek sam chyba by wykitował. Rzuciliśmy prawie bezwładnego, mamroczącego coś, ku uciesze Mikey’go, o jednorożcach na tęczy Gerarda na kanapę. Zmęczony młodszy Way usiadł na fotelu by chwilę odpocząć a ja stałem na środku salonu i oglądałem, co wokół mnie się dzieje. A wiele się działo. Dowiedziałem się, że mój wybawca jest ćpunem a w dodatku bratem mojego przyjaciela, zaś mój przyjaciel ma brata ćpuna i nie ciekawą sytuację w domu.Trochę za dużo jak na mój zapijaczony umysł. No to młody będzie ma teraz dwóch nałogowców, jeszcze tylko on uzależni się do papierosów i będzie komplet. Super trio, święta trójca. Zdecydowanie za dużo Harrego Pottera. Mój mózg odmawiał mi posłuszeństwa, ale za to docierało do mnie to, że Way’owie mają ładny salon.
-Frank!- zawołał Mikes chyba nie po raz pierwszy
-Hm?
-Chcesz kawy?- uśmiechnął się z pobłażaniem na moje ciche mruknięcie na zgodę i wydreptał do kuchni.
Ja miałem chwilę by poprzyglądać się zasypiającemu Gerardowi. Kucnąłem przy kanapie obserwując jego równomierne ruchy klatki piersiowej. Po wędrowałem wzrokiem wyżej. Czerwone przydługie na grzywce włosy opadały mu nos i chyba łaskotały, bo co chwile go marszczył. Wiedziony instynktem odgarnąłem mu upierdliwe kosmyki za ucho, na co trochę się uśmiechnął. Przeszedł mnie dziwny prąd, gdy musnąłem jego skórę. Nie panując nad tym co robię przejechałem mu palcem po policzku, wywołując jeszcze większy uśmiech na jego twarzy. Miał ładny uśmiech, wąskie malinowe usta i mały zadarty nos. Był wyższy ode mnie, ale jednak ze 2 centymetry niższy od Mikey’ego. Dobrze zbudowany, jednak nie wyglądał na mięśniaka. Z westchnieniem podniosłem się z kucek i usiadłem na fotelu, który wcześniej zajmował młody i nadal wpatrywałem się w śpiącą na kanapie postać. Nawet nie zauważyłem, gdy przed nosem pojawił mi się parujący kubek kawy.
-Dzięki- uśmiechnąłem się i przyssałem się do kubka, w końcu była dopiero 10 a ja już dawno nie piłem kawy.
Mikey usadowił się w nogach starszego brata i z żalem patrzył jak śnią mu się koszmary. Wiercił się i jęczał, a na czole widać było kropelki potu. Jego oddech nie był już równomierny jak przed chwilą, spojrzałem z niepokojem na młodego.
-Nic mu nie będzie, zawsze ma tak ja się trochę za dużo nawciąga- wyjaśnił mi gorzko- Swoja drogą, ciekawe, co dziś wziął, pewnie jak zwykle here- zastanowił się głośno. Kolejnym szokiem było dla mnie to, że Mikey w sumie przyjął to jakby to było na porządku dziennym. W sumie pewnie było, więc gdyby nie awantura przed szkołą pomyłabym, że młodego nie wiele to obchodzi. Coraz bardziej to wszystko mnie zaskakiwało. Nagle usłyszeliśmy chrzęst kamyków na podjeździe do domu Way’ów. Nie zdążyłem zapytać nawet, co to gdy Mikes pisnął.
-Mama!- z przerażeniem zabrał mi niedopitą kawę i w drzwiach wyszeptał- Bierz Gerarda do piwnicy przy schodach ja wezmę plecaki. Spanikowany ściągnąłem nieprzytomnego czerwonowłosego z kanapy i biorąc go pod pachy zawlokłem na korytarz. Otworzyłem łokciem drzwi prawie spadając ze schodów, gdy dobiegł mnie brzdęk kluczy. Sparaliżowany wgapiałem się w drzwi naprzeciwko, gdy Mikey mając dwa plecaki i torbę złapał nogi Gerarda i znów prawie zepchnął mnie ze schodów. Zdążył zamknąć drzwi w momencie, gdy wejściowe się otworzyły. Ledwie oddychając z przerażeniem nasłuchiwaliśmy kroków w korytarzu skąd dobiegł nas damski krzyk.
-Gerard?!- zawołała mama braci Way, na co nadal śpiący, albo nie przytomny czerwonowłosy poruszył się niespokojnie. Nie wiedziałem ile wytrzymam tak go trzymając, ale wiedziałem, że Mikey zaraz nas wkopie, bo już był cały czerwony z wysiłku. Na szczęście mama Way chyba pomyślała, że Gerard jednak poszedł do szkoły gdyż poczłapała do kuchni, bo usłyszeliśmy oddalające się kroki.Wypuściliśmy na raz powietrze nagromadzone w płucach i najciszej jak się dało zeszliśmy na dół. Nie miałem pojęcia, dlaczego do piwnicy, ale skoro Mikey tak kazał. Za chwilę okazało się, że był to zwykły pokój a nie zatęchła piwnica, chociaż za czysto to w nim nie było.
-To pokój Gerarda- wyjaśnił przyciszonym głosem Mikey, gdy kładliśmy rzeczonego na niepościelonym łóżku.
-Zupełnie zapomniałem, że mama była na nocnym dyżurze –jęknął zmęczony ciągłym taszczeniem brata. Zachichotałem z jego kwaśnej miny i zacząłem oglądać pokój jego brata. Był dość mroczny i zabałaganiony. Nie byłem jakimś pedantem, ale nie lubiłem jak mi się walały bokserki po podłodze. Na ciemnych ścianach wisiały jego rysunki, muszę przyznać, że cholernie dobrze rysował. Wszystko było w ołówku lub czarnym cienkopisie, ale były to doskonałe szkice. Mikey chyba zauważył, że oglądam rysunki na ścianach…
-A propos rysunków- jednak, gdy się odwróciłem on siedział na łóżku i trzymał na kolanach jakiś czarny zeszyt, wyciągnięty z wywalonej do góry nogami torby Gerarda- możesz mi powiedzieć, skąd mój brat cię zna?- zapytał podejrzliwie pokazując mi zeszyt, w którym co druga kartka przedstawiała mnie. Albo w kałuży krwi, albo smutnego przy barze z drinkiem. No tak, chyba mamy mały problem…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz