~~~
Znowu. Znowu tak
boleśnie trzeźwy. Choć w sumie z tym taki trzeźwy to nie przesadzajmy,
chyba doskwierał mu kac. Leniwie otworzył jedno oko w poszukiwaniu
jakiejś wody przy łóżku, ale gdy natrafił tylko na prawie pustą szklaną
butelkę whisky zrezygnował. Z jęknięciem przewrócił się na drugi bok z
zamiarem przespania całego dnia, ale gdy jego wzrok spoczął na wiszącym
na ścianie zegarze stwierdził, że chyba jednak powinien podnieść swoje
szanowne cztery litery i zacząć szykować się do szkoły.
Szkoła. Chryste jak on jej nienawidził. Z gniewnym pomrukiem zamknął
swoją szafkę i krzywiąc się na ostry dźwięk dzwonka poczłapał na 2
lekcję. Dobrze, że nie zdążył na fizykę, już zdecydowanie wolał pomęczyć
się na biologii. Wszedł oczywiście jako ostatni i zajął swoje
zaszczytne miejsce na ostatniej ławce w rzędzie pod oknem. Zawsze tam
siadał, niezmiennie od tylu lat. Nie ważne czy był popularny w szkole
jak 4 miesiące temu, czy gnębiony jak dziś. To było jego miejsce i
chociaż to, wszyscy respektowali. Ledwo zdążyła się zacząć lekcja a on
już dostał w głowę papierową kulką. Codziennie ten sam schemat, niektóre
zachowania jego „rówieśników” znał już na pamięć. Papierowa kulka z
jakimś pięknym wyzwiskiem lądująca zazwyczaj na jego głowie, potem jego
szafka obklejona kolejnymi obelgami, aż w końcu koszmar w stołówce.
Utarta rutyna, można było się tym znudzić, lub po prostu do tego
przywyknąć, jednak Frank nie potrafił. Po prostu nie mógł się
przyzwyczaić, że ktoś robi mu świadomie krzywdę. Nie mieściło mu się w
głowie, że można chcieć kogoś zranić, był na to zbyt wrażliwy, od zawsze
zresztą. Bardziej niż inne dzieci obchodził go los zwierzaków, lubił
pomagać ludziom. Lubił wszystko i wszystkich, którzy nie robili mu
krzywdy. Włączając w to swoich rodziców. Gdy miał 10 lat rozwiedli się,
bardzo to przeżył, jednak jak na chłopca przystało nie dał po sobie nic
poznać. Ojca kochał bardziej niż matkę, odkąd pamiętał. To on uczył go
grać na gitarze, to on pokazywał mu przyrodę, to on dał mu sens życia.
Życia w muzyce, kochał ją jak nic innego, ponad wszystko. I to dzięki
ojcu, jednak przy rozwodzie nikt się go nie pytał, z kim chce zostać, po
prostu brutalnie odebrali mu ojca i wepchnęli w ramiona matki. Nawet
niezbyt z tego zadowolonej, mieszkał z nią, bo musiał. Od 6 lat
wychowuje się sam, bo jej prawie ciągle nie ma w domu a z ojcem spotyka
się sporadycznie, wtedy, gdy nie koncertuje. Zdarza się, więc to bardzo
rzadko.
Żałował, że już na starcie życie daje mu w kość, ale zawsze starał się
być silny, i właśnie wtedy, gdy zaczęło się wszystko układać, gdy w
końcu miał tą szansę być szczęśliwym, ktoś znów zabawił się w Boga i mu
to wszystko zniszczył. Mógł być szczęśliwy z Susan, a właściwie to był z
nią szczęśliwy. Zdążył ją pokochać, ją i to, co ona mu dała. A dała
sporo, coś, czego nigdy nie miał. Pozycję w szkole, znajomych. Była
najładniejszą i najpopularniejszą dziewczyną w szkole. A on jako jej
chłopak automatycznie stawał się „królem” tej budy.
Zawsze był outsiderem, trampki, wieczne rozczochrane lub ułożone w
niedbały irokez rudawe włosy, rurki, koszulka ulubionego zespołu, stara
torba z przypinkami, czasem nawet jak mu się chciało to malował oczy
czarną kredką. Trzymał się z boku, nie wchodził nikomu pod nogi, ale
wszyscy wiedzieli, że jak mają problem i jak będą mili to im pomoże.
Niestety Frank zawsze był łatwowierny i naiwny, dlatego też właśnie
teraz cierpiał.
Z gniewną miną wyrzucił za ciebie kulkę nawet na nią nie zerknąwszy.
Nie lubił zagłębiać się w to, co go boli, nie lubił użalać się nad sobą.
Ból wolał zabijać lub zapijać czymś innym. A, że nie miał nic takiego
pod ręką, wolał skupić się trochę na lekcji. Zresztą trochę tam rozsądku
jeszcze posiadał i uważał, że jak na 16-latka stanowczo za dużo pije.
To nie jest wyjście, ale jak inaczej zabić ból? Jak zabliźnić rozdrapane
rany? Nie! Nie chciał znów do tego wracać, więc skoncentrował się na
łańcuchu pokarmowym, wyobrażając sobie, że choć raz on może pobawić się w
Boga. Lub, chociaż w szalonego doktora, który postanawia zrobić ludzką
stonogę. O tak uwielbiał ten film.
Nie pomylił się z tą rutyną, bo po następnej lekcji znów widział, na
swojej szafce poprzyklejane kartki. I wcale nie były to listy miłosne.
Miał dość ciągłego odklejania tych śmieci, że też im nie nudziło się
marnowanie papieru i czasu. Wystarczyło by jak raz wyzywali by go
pedałów, ciot i tym podobnych, obyło by się bez przepychanek, pobić i
picia. Jednak nie, dzicy rozwydrzeni nastolatkowi musieli mieć się, na
kim po wyżywać. Coraz częściej ból zamieniał się w gniew i nienawiść,
potrafił już im czasem odpysknąć, zaczął się bronić. Jednak wczoraj cały
jego zapał osłabł, gdy jego była dziewczyna raczyła go powiadomić, że
chodzi z jego niegdyś najlepszym kumplem. Dla każdego byłby to spory
cios, ale nikt nie przejmował się głupim Frankiem. Pamiętał, że gdy
Susan z nim zerwała tłumacząc się, że chciała tylko zobaczyć jak to jest
być z outsiderem modlił się jedynie o to by wszyscy o nim zapomnieli. O
wiele łatwiej było by mu się z tym uporać. Nie dość, że w jednej chwili
spadł z pantałyku i stracił dziewczynę, to jeszcze wszyscy mu to w tak
brutalny sposób wpajali. Codziennie tak bardzo pogłębiając ranę porażki,
że nie było mowy szans na jej całkowite zniknięcie. Może kiedyś się
zabliźni jednak nigdy nie zniknie. Nie z tak wrażliwej duszy. Zawsze
wszystko przeżywał, nie ważne czy to rozwód rodziców, czy po prostu
głupi film, zawsze był wrażliwy. A oni to tak boleśnie wykorzystywali.
Od dłuższego czasu nie jadał w stołówce. Czemu? Bo nie mógł, nie
pozwalali mu, dotąd rzucali w niego jedzeniem, wyzwiskami, dotąd go
kopali i bili aż wyszedł. A potem więcej tam nie wracał. Cieszył się, że
jeszcze miesiąc i będą tak upragnione wakacje, może spotka się z tatą i
zabierze go gdzieś na koncert. Tęsknił za ojcem, bo była to chyba
jedyna osoba na świecie, którą kochał z wzajemnością. Oczywiście matkę
też kochał, ale nie potrafił obdarzyć kogoś bezgranicznym uczuciem,
jeśli ten ktoś go ranił.
I
znów użalam się nad sobą. Zirytowany usiadł na murku za szkołą i
wsłuchując się w ukochaną muzykę na uszach pozwolił swobodnie płynąć
myślom. Muzyka, tak ją też kochał. Mógł się wsłuchać, zatracić,
zapomnieć nie robiąc sobie krzywdy, dlatego tak bardzo ją kochał. Jednak
miłosne wyznania przerwał mu dzwonek, zwiastujący kolejną godzinę w
znienawidzonej szkole. Jeszcze tylko miesiąc…
Nie
spieszył się do domu, wiedział, że matki i tak nie będzie, więc nie
miał nawet, co liczyć na obiad. Postanowił, że głód zapije swoją
ulubioną kawą w Sturbuck’sie. Dzień bez kawy, był jak dzień bez muzyki,
to znaczy stracony. W o wiele lepszym nastroju i z błogim uśmiechem
popijając dużą Latte, wracał do domu. Dziś był piątek, więc postanowił,
że nie będzie go spędzał znów sam. Wybierze się do klubu, o tak to był
doskonały pomysł! Powinien gdzieś jeszcze znaleźć stary podrobiony
dowód, z którym chodził z chłopakami na imprezy kiedy… Nie! Nie będziesz
teraz o tym myślał. Rozkazał sobie wchodząc do domu. Wygrzebiesz jakieś
lepsze ciuchy z szafy, znajdziesz podróbkę i pójdziesz do tego
pieprzonego klubu i postarasz się zapomnieć. O! Tłumaczył sobie,
wchodząc do pokoju. Tak, zdecydowanie to będzie wieczór obfitujący w
wiele ważeń.
Sceptycznie
popatrzył na swój wygląd. Najbardziej obcisłe ciemne rurki, jakie
znalazł w szafie, czerwony t-shirt z kościotrupami, trampki i irokez.
Nie jest źle. Ocenił krytycznie.
Z
uroczym uśmiechem błysnął podróbką przed bramkarzem i wszedł do ciemnej
i głośnej piwnicy. Ludzie patrzyli się na niego dziwnie i nie miał
pojęcia czy to dla tego, że pomalował oczy mocniej niż zwykle czy ze
względu na jego dość mały wzrost. Bo był niski, czego osobiście
nienawidził. Był chyba najniższym chłopakiem w szkole. Miał zaledwie 169
i z tego powodu też go gnębili, i pewnie, dlatego też barman poprosił
go jeszcze raz o dowód. Chryste jak on tego nienawidził.
Dwie
godziny później siedział na jednej z kanap samotnie sącząc drinka. Był
znudzony, mimo, że impreza była super. Stracił ochotę na zabawę i już
dawno zapomniał, po co tu przyszedł. Co drugi facet brał go za geja
proponując kolejnego drinka, lub seks w męskim kiblu. Fatalnie, pomyślał
chyba trzeba trochę zmienić wizerunek, ale zacząć się lepiej przyglądać
męskim tyłkom. Uśmiechnął się ironicznie, na wspomnienie lekcji w-f a
raczej tego, co działo się w szatni po nim. Coraz częściej łapał się na
tym, że gapi się na kolegów z klasy. Ale przecież nie mógł być gejem,
nie pokochałby wtedy Susan.
Głowa
bolała go niemiłosiernie a 3 już drink krążył mu w żyłach. Zamiast
zapomnieć zaczął katować się najgorszymi wspomnieniami, zupełnie
zapominając o rzeczywistości.
Rozsiadł
się wygodniej na kanapie i zamknął oczy. Pod powiekami tańczyły mu
różnobarwne światła kolorofonów a w uszach dudniła za głośna klubowa
muzyka, zupełnie nie w jego guście. Impreza, na której miał się świetnie
bawić zaczęła przeradzać się w najgorszą. Ale on jeszcze o tym nie
wiedział. Nie widział, jak jeden z odrzuconych, przez niego, partnerów
się na niego patrzy. Nie zdawał sobie sprawy, że gdy on mruży z irytacji
swoje miodowe oczy, on obserwuje jego każdy ruch. Albo może po prostu
nie chciał wiedzieć…
Nawet
nie wszedł na parkiet, był znudzony i wkurzony. Miał dość, chciał
wrócić do domu, i w samotności upić się do nieprzytomności. Lub nachlać
się tu i teraz na lipny dowód. A co jeśli matka była by w domu?
Podszeptywał mu rozum. Już ona zrobiła by mu chrzest. Chociaż ona nawet
nie wiedziała, z jakimi problemami musi walczyć jej syn. Nie ma pojęcia
jak cierpię, pomyślał kręcą pustą szklaną do stole. Znów zalewały go
czarne myśli.
Jednak
mimo wszystko nie chciał opuścić lokalu, tak wcześnie, więc siedział
naburmuszony patrząc na wszystkich wściekłym wzrokiem i czekał na
zbawienie.
Było
grubo po 3 w nocy, gdy wracał do domu lekko się zataczając i chichrając
do siebie. W końcu, gdy siedzenie na kanapie mu się znudziło, wybrał tą
drugą opcję i resztę wieczoru spędził przy barze wyżalając się
barmanowi. Tak, wystarczyło go tylko trochę pociągnąć za język a już się
zwierzał. A, że barman dobry człowiek to polewał mu dalej pozwalając
się wyżalić. Gdy skończył swoją, jakże żałosną, opowieść dziękując za
wysłuchanie i wieszając się na szyję biednemu chłopaczynie wyszedł
śpiewając bardzo smutne piosenki zawodząc przy tym niemiłosiernie. Było
mu trochę lżej, że mógł się komuś po raz pierwszy wyżalić, więc w dobrym
humorze toczył się przez jezdnie. Jednak dobry humor i nie tylko humor
miał go za chwilę opuścić…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz